- Czy jesteśmy już blisko? - spytała Water po kilku godzinach. Przed i za nami rozciągało się pustkowie. Sucha, popękana i spalona słońcem ziemia, z której co paręnaście metrów wyrastał jakiś mały suchy krzak. Słońce dosłownie paliło nam grzbiety.
- Nie... - rozejrzałam się. Nigdzie nie było widać końca stepów. Gdzieś daleko za nami wznosiły się już słabo widoczne góry Watahy Wspomnień, ale przed nami nie było ani śladu wroga. To dziwne, kiedy patrzyliśmy z góry, step wydawał się mały, a teraz...
- Water! - obejrzałam się. To Snow krzyknął podtrzymując zemdlałą Water. W jednym momencie wszyscy stanęliśmy w miejscu.
- Tej co? - spytałam, ale zaraz uświadomiłam sobie o co chodzi. Brak wody był jeszcze groźniejszy dla nas, wilków wody. - A... Świetnie.
- Musimy znaleźć jakiś cień. Inaczej zaraz padniemy wszyscy - odezwał się Loure.
- A widzisz tu gdzieś... - nie dokończyłam bo moja uwagę przykuł las. Normalnie na środku stepu od tak nagle wyrósł las, albo go wcześniej nie zauważyłam, co było mało prawdopodobne. - Ej! Tam jest cień! Nie wiem skąd się tutaj wziął ten las, ale wygląda nieźle.
- Rea, to mogą być halucynacje - powiedział Snow.
- A ty to widzisz?
- No...tak.
- A reszta? - wszyscy pokiwali głowami.
- No to jak to mogą być halucynacje? Chodźcie - przewróciłam oczami i ruszyłam przodem. Las wyglądał normalnie, jak każdy inny. Zielone drzewa, trawa, kwiatki... Tylko, że wszystko rosło na środku stepu! To musiała być magia. Miałam tylko małe obawy co do tego schronu, ale szybko o nich zapomniałam nie wiedząc, że wkrótce miały one zostać potwierdzone...
Postanowiliśmy zatrzymać się w lesie do kolejnego dnia. Było tam o wiele chłodniej niż na stepie, a co więcej w samym środku lasu znaleźliśmy jeziorko. Water obudziła się gdy tylko oblaliśmy ją wodą, a następnie postanowiliśmy zjeść coś z naszych zapasów. Usiedliśmy wszyscy obok jeziorka, a kiedy tak jedliśmy w milczeniu coś znowu mnie zaniepokoiło, a mianowicie cisza... Było za cicho, ptaki nie ćwierkały (ba, nie było ich tam) nic nie szeleściło, nie szumiało, nie szurało. Las wydawał się być tak nienaturalnie cichy, do czasu...
- Ej - szepnęła nagle Dokatte. Była już noc, ale mimo to żadne z nas nie spało (ponieważ przespaliśmy się wcześniej). - Słyszycie to? - wszyscy zamilkliśmy i wytężyliśmy słuch.
- Niby co? - spytała Water.
- No teraz nie, ale wcześniej słyszałam jakby... - nie dokończyła ponieważ z krzaków wyskoczył potężny i czarny jak sadza wilk. Dokatte krzyknęła kiedy ją przewrócił, ale kiedy tylko otrząsnęła się z oszołomienia zaczęła go gryźć i drapać. Wszyscy skoczyliśmy jej na pomoc. Niestety z krzaków wyłoniły się dwa kolejne wilki. Zaatakowały Snow'a i Water. Loure postanowił, że pomoże tej dwójce, a ja rzuciłam się na wilka, który właśnie przygniótł Dokatte do ziemi. Wskoczyłam mu na grzbiet i zaczęłam go gryźć w kark. Był bardzo wytrzymały...i silny. Odwrócił się i rzucił mną tak mocno, że uderzyłam grzbietem i głową o pień drzewa. Gdy znów odwrócił się w stronę Dokatte ta podrapała go w pysk. Nie widziałam tego dokładnie ponieważ uderzenie było tak mocne że obraz rozdwajał mi się w oczach, ale najprawdopodobniej wydłubała mu oczy bo padł martwy. Tym czasem z ukrycia wyszedł czwarty wilk. Ten był jeszcze większy od reszty, przypominał mi nieco niedźwiedzia, z którym kiedyś walczyłam i najprawdopodobniej był ich dowódcą. Chwilę powęszyłam, przyjżał się temu co się tudzieje i na moje nieszczęście odwrócił się do mnie z chytrym uśmiechem. Czy ja na prawdę nie wyglądałam jeszcze aż tak źle żeby mnie zostawił?! Najwyraźniej według niego byłam jeszcze żywa więc podszedł.
- Co wy tu robicie wilczki? - spytał lodowatym głosem.
- Raczej co wy tu robicie? Nie macie nic leprzego do roboty tak? A może jesteście po prostu tchurzami? - spytałam wstając powoli, ale on przycisnął mnie do drzewa.
- Na twoim miejscu bardziej bym się zastanowił nad swoimi słowami - warknął. - Nie masz pojęcia kim jestem.
- Parwda, nie przedstawiłeś się - wydyszałam. - Ale mógłbyś mnie już puścić - to mówiąc ugruzłam go w łapę z całej siły. Miał tak twardą skórę jak żaden wilk! Przez to ułamałam kaweł zęba, ale na szczęście basior puścił mnie.
- Ty wredna mała... - syknął. - Jestem Betą Watahy Cienia! Nie masz ze mną szans! - rzucił się na mnie ale ja prześlizgnęłam mu się pod brzuchem i Drapnęłam go w grzbiet, aż z moich pazurów poleciały iskry. Wilk zaśmiał się straszliwie.
- Co do... - wilk odwrócił się i spróbował przygwoździć mnie do ziemi, ale odtoczyłam się na bok i znalazłam się na krawędzi niewielkiego leśnego wąwozu.kątem oka zobaczyłam, że z lasu wyszło jeszcze jakieś dziesięć wilków z Wathy Cienia i Loure, Water, Dokatte oraz Snow coraz mniej dają sobie radę. Wokół Dokatte latały korzenie odbijając ciosy wrogów, Snow odpychała każdego z nich potężną falą wiatru, a Water i Loure próbowali się bronić wodą z jeziora ale to akurat dawało naj mniej. W tej chwili Beta dopadł mnie znowu i już miał mnie zabić kiedy coś odepchnęła go na bok. Zdążyłam zobaczyć tylko duży błękitny cień. To była Water albo Loure. Sekundę później straciłam równowagę i zsunęłam się na samo dno wąwozu chwytając się wszystkiego po drodze. Udeżyłam w jakiś kamień i znowu w drzewo i zemdlałam.
Otworzyłam oczy. Wszystko mnie bolało i byłam cała brudna. Leżałam na dnie leśnego wąwozu, a w górze przez korony drzew prześwitywało światło dnia. Ile ja tu już leżałam? Czy tylko do rana czy też minęło kilka dni? Szybko wstałam, ale równie szybko znowu opadłam na ziemię. Byłam dosłownie cała obolała. Nie mogłam się ruszać. Potrzebowałem wody, ale jezioro było na górze, a ja bym się nie umiała tam wspiąć, a co dopiero w takim stanie. Wpadłam na pewien pomysł. Zażądałam w myślach by jezioro przeniosło się do mnie. Miałam nadzieję, że to zadziała.... i zadziałało! Chwilę później zobaczyłam jak wielka fala wody wlewa się do wąwozu i zalewa go całkowicie. Liście wokół mnie uniosły się do góry, a ja wraz z nimi. Przez chwilę pływałam bezwładnie, aż nabrałam z powrotem siły by podpłynąć ku powierzchni. Wyszłam z wody i zobaczyłam, że jezioro całkiem znikło. Nie było w nim ani trochę wody, a za mną ciągnęła się nowa rzeka, którą sama właśnie stworzyłam.
Zjadłam co nie co, nazwałam moją rzekę Falada i postanowiłam ruszać w drogę. Reszta grupy albo jest już w połowie drogi, albo zabrały ich tamte wilki i... też są w połowie drogi.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz