czwartek, 14 sierpnia 2014

Od Loure

Ciemność powoli zaczęła władać światem. Z trudem doczołgałem się do jaskini, starając się nie pogorszyć własnego stanu zdrowia. Po polowaniu miałem bowiem naciągnięty mięsień, co sprawiało mi ból przy każdym ruchu. Ospale runąłem na posłanie z mchu i paproci, wkładając w to resztki energii, które mi pozostały. Raptem przekręciłem się na grzbiet i sennie patrząc w ‘sufit’ jaskini, błądziłem w zawiłym labiryncie swych myśli.
Ranek zabrał sen z moich powiek. Podniosłem głowę i spróbowałem wstać, zapominając o przeddzień potyczce z jeleniem. Przekląłem pod nosem z bólu i opadłem na posadzkę. Do jaskini, przez wejście wpadł jaskrawy snop światła, malując blaskiem, każdy ciemny jej zakamarek.
- C.holera, cały dzień diabli wzięli – westchnąłem poddawszy się. Leżałem okrakiem, wpół na ziemi, wpół na posłaniu (wyglądało to dość komicznie, ale niestety nie mogłem zmienić pozycji), rozłożywszy zdrętwiałe łapy. Położyłem pysk przed sobą, oparty o kamienną ścianę i lekko przymknąłem ślepia. Usłyszałem szybki stukot łap o wilgotną ziemię; ból uniemożliwiał mi obrót, więc nie mogłem przestraszyć gościa sarkastycznym powitaniem. Postanowiłem udawać, że śpię, w końcu wilk sam zrezygnuje. Kroki zdawały się być coraz bliżej, wreszcie wsunęły się do mojej groty, zatrzymując się przy moim nieruchomym ciele.
- Loure, mam do ciebie jedną sprawę… Wszędzie cię szukałam - Momentalnie moje uszy odrzuciły inne dźwięki i rozpoznały w przybyszu głos Emriv. Mimowolnie drgnąłem, unosząc powieki. – Boże, ty jeszcze śpisz? Niedługo południe będzie! Z resztą odpoczywaj. Jesteś jedynym uzdrowicielem, a ranni wyleczą się sami! Ty sobie będziesz smacznie chrapać, a połowa watahy zdechnie jak muchy – zawyrokowała gromiąc mnie wzrokiem i odwróciła się na pięcie gotowa do wymarszu. Zacisnąłem mocno powieki, potem szerzej otworzyłem oczy.
- Czekaj – powiedziałem bezsilnie w celu zatrzymania samicy i niedbale machnąłem łapą. Emriv usiadła obok mnie, a jej spojrzenie nieco złagodniało. Nie potrafiłem się nawet podnieść.
- Zrobiłeś sobie coś, prawda? – rzuciła domyślnie.
Milczałem.
- Jakby mało było kłopotów, T Y S OBIE COŚ ZROBIŁEŚ! – wrzasnęła, tak, że pewnie usłyszeli ją na drugim końcu świata. Wstała i zaczęła nerwowo spacerować po mojej jaskini z zagryzioną wargą.
- Panikujesz jakby ci pan młody zwiał z kobierca ślubnego – prychnąłem lekceważąco.
- Mów co ci jest – powiedziała już spokojniej, zaczerpując kilku, rześkich wdechów. Stanęła, obierając się o ścianę i przewiercając mnie na wylot wzrokiem.
- Naciągnąłem sobie mięsień – oznajmiłem nonszalancko, jakbym mówił ‘ładna dziś pogoda’. Obojętnie wzruszyłem przy tych słowach ramionami.
- Jesteś jedynym medykiem, Loure. Nikt inny nie może cię wyleczyć.
- O ile dobrze wiem ty jesteś zielarką – spostrzegłem celnie, przypatrując się jej mimice z intrygą. Wadera zastygła na chwilę bez ruchu, jakby rozważając coś ważnego.
- Dobrze więc. Przyniosę ci jakieś zioła. Chyba po kilku dniach powinno ci przejść… - westchnęła. – Nie ruszaj się stąd – zastrzegła i wybiegła z jaskini. Pouczył przedszkolak przedszkolaka.
‘Nie miałem większego zamiaru stąd wybiegać’ aż chciało się dodać, ale nie było sposobności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz