Biegałam
po łące goniąc motylki i ciesząc się ładną pogodą, aż tu nagle pod
łapami poczułam dziwne mrowienie. Przystanęłam w bezruchu nie wiedząc za
bardzo co się dzieje. Powoli mrowienie przeszło w drganie, a do tego
doszło wyraźnie słyszalne dudnienie miliona par kopyt. Rozglądnęłam się
czujnie dookoła i nagle dostrzegłam w oddali stado koni pędzących cwałem
przez dolinę. Szczęka mi opadła i stałam jak zaczarowana obserwując jak
rozpędzone wielkoludy gnają prosto na mnie. Dopiero teraz zdałam sobie
sprawę, że konie zaraz mnie rozdepczą bo z pewnością nic sobie nie
zrobią z mini wilczka na ich drodze. Rzuciłam się do ucieczki.
Przebierałam łapami gnając na ukos tak żeby zrobić miejsce gnającym
koniom. Oglądnęłam się za siebie i z przerażeniem stwierdziłam, że
kopytne również zatoczyły łuk i biegną teraz za mną. Pewnie zupełnie
przypadkiem wykonały właśnie taki ruch, ale ja byłam głęboko przekonana,
że zrobiły to specjalnie i bawią się w berka rozdeptanego. Mimo, że
biegłam jak najszybciej mogłam konie powoli mnie doganiały. Krzyknęłam w
geście desperacji pamiętając, że konie to straszne tchórze, ale nie
zdziałało i giganty już prawie mnie doganiały. Odmówiłam już w myślach
najbardziej uroczystą modlitwę do zmyślonego przed chwilą boga na jaką
było mnie stać, przygotowując się tym samym na śmierć, ale ona
nieoczekiwanie nie nastąpiła. Zamiast tego uniosłam się do góry niesiona
przez posiadacza wielkich pięknych skrzydeł. Zdążyłam dostrzec tylko to
bo natychmiast zaczęło kręcić mi się w głowie i zemdlałam. Kiedy się
ocknęłam stałam już na ziemi, a przede mną stała biała wilczyca z
ogromnymi skrzydłami.
- Eeee... Cześć - przywitałam się nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć - Dzięki, że uratowałaś mi życie.
- Nie ma za co - zaśmiała się wilczyca - Ratowanie małych wilczków z opresji to moja specjalność.
- Serio? - zdziwiłam się.
- Taka rola bogini bezpieczeństwa - westchnęła.
- Że co?! - wrzasnęłam - Modliłam się do wymyślonego boga...
- Nie ważne - zaśmiała się perliście bogini obdarzając mnie serdecznym uśmiechem - Pomagam wszystkim którzy na to zasługują.
- To jakim cudem wilki umierają w wypadkach? - spytałam.
- Tak został zapisany ich los - wyjaśniła.
- Aha - mruknęłam nic nie rozumiejąc - Czyli to nie od ciebie zależy komu możesz pomóc?
- Nie - zgodziła się - Słuchaj muszę już lecieć. Trzymaj się!
Śnieżnobiała
bogini bezpieczeństwa wzbiła się w powietrze, zamachała skrzydłami i
już jej nie było. Nie zdążyłam nawet zapytać gdzie jestem. Rozglądnęłam
się dookoła i z zaskoczeniem stwierdziłam, że poniżej w dolinie znajduje
się wataha. Było tam dużo grot i dość sporo wilków polujących lub
przechadzających się. Odetchnęłam głęboko i pobiegłam w duł z zamiarem
dołączenia do grupy wilków jeżeli to oczywiście możliwe. Pierwszym
wilkiem jakiego napotkałam była brązowo biała wilczyca z uśmiechem na
pysku.
- Hej - zagadnęłam - Należysz do tej watahy?
- Tak - odparła - Chcesz dołączyć?
- Uhum - potwierdziłam - Mam na imię Apokalipso ale mów mi Calypso albo Cali.
- Dobrze - zaśmiała się - Ja jestem Sunshine czyli Sun. Zaprowadzę cię do alfy Emriv, która zadecyduje czy możesz dołączyć.
- Ok - zgodziłam się.
Sun?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz