Dokatte: Był już wieczór;
gwiazdy świeciły nad górskimi szczytami. Należało wracać, a naprawdę
było mi trochę szkoda, bo z Loure’m mieliśmy masę wspólnych tematów.
Westchnęłam niechętnie i podniosłam na niego wzrok.
- Późno już – stwierdziłam krzywiąc się mimowolnie. – Odprowadzisz mnie, bracie? – uśmiechnęłam się wesoło.
---
Loure: - Niech
ci będzie, siostro – odparłem sucho pokładając mocny akcent w ostatnim
słowie. Dokatte promiennie zaświeciły się oczy, dziarskim krokiem
ruszyła w dół zbocza. Kroczyłem za nią dostojnie, dając samicy wolną
łapę do tępa spaceru. Idąc powoli mogłem obejmować okiem każdy szczegół
krajobrazu. Podniosłem głowę, aby przyjrzeć się atramentowemu niebu.
Gwiazdy świeciły wyblakło, jakby nagle zabrakło mi energii. Pełnia
dopiero za tydzień.
---
D: Nawet pod
wieczór rozpierała mnie jakaś taka pozytywna energia i właściwie nie
musiałam iść spać, ale znając życie zapewne potem spałabym do dwunastej.
Z tej perspektywy o wiele bardziej korzystne wydawało mi się oglądanie
brzasku o świcie. Obejrzałam się do tyłu.
- Szybciej, ślamazaro! – zaśmiałam się zwalniając trochę.
---
L: Prychnąłem
lekceważąco, nieco przyśpieszając do truchtu. I tak po niespełna pięciu
minutach dotarliśmy pod wilcze jaskinie. Ziewnąłem przeciągle,
odprowadzając Dokatte wzrokiem.
---
D: Chciałam
wejść do swojej jaskini, jednak nagle zatrzymałam się wpadając na
szalony pomysł. Odwróciłam się gwałtownie i mocno przytuliłam Loure’a.
Nigdy wcześniej bym się na to nie zdobyła…
---
L: Ze
zdezorientowaniem zamrugałem powiekami. Zesztywniałem, niepewnie łypiąc
na nią okiem. Nie spotkałem się jeszcze z podobnym okazywaniem uczuć.
Paraliż, który mną zawładną nie pozwalał się odezwać.
---
D: Uśmiechnęłam się szeroko, odsuwając się lekko.
- Dobranoc –
zachichotałam, wchodząc do swojej jaskini. Jeszcze raz tylko obejrzałam
się, czy Loure jeszcze przed nią stoi. Poszedł. Mimo wszystko zasnęłam z
jakimś takim wrażeniem, że z dnia na dziej jest fajniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz