środa, 13 sierpnia 2014

Od Dokatte

Otworzyłam oczy i ziewnęłam przeciągle. Był ranek. Nareszcie był promienny, rześki ranek. Zanim wyskoczyłam z jaskini, przeciągnęłam się, uśmiechając błogo. Wystawiłam najpierw uszy i przednie łapki. Moją sierść owiał przyjemny, ciepły podmuch wiatru. Wyszłam ze swojej groty z wesołym uśmiechem. Zaczęłam biec w stronę łąki. Po drodze życzliwie witałam każdego znajomego, a oni odpowiadali mi tym samym. Dużo dla mnie znaczą dobrzy przyjaciele... Nagle wpadłam na jakąś ogniście czerwoną waderę.
- Ojej, wybacz, to moja wina - powiedziałam szybko, wstając, bo niestety upadek był nieunikniony. Ona też się przewróciła, ale tylko otrzepała się i z kwaśną miną patrzyła na mnie bez słowa. Postanowiłam jakoś zacząc rozmowę, bo milczenie zdawało się być już nie zręczne ...
- Jestem Dokatte, a ty jak się nazywasz? - starałam się uśmiechnąć serdecznie, by być może zjednać sobie przyjaciółkę.

Swiftkill?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz