Kiwnąłem niechętnie, choć pojednawczo głową. Ciało faktycznie zaczynało
robić się coraz senniejsze, a umysł odpływał już gdzieś w odległe
przestworza przemyśleń. Nieznacznie potrząsnąłem łbem, co w danym
momencie zadziałało jak sole trzeźwiące. Evanlyn przez chwilę
przypatrywała mi się w zamyśleniu, po czym najzwyczajniej w świecie
znalazła na horyzoncie bardziej pochłaniający punkcik. Przysłowiowy
‘rogalik’ srebrzyście wszedł na atramentowe niebo. Świerszcze cichutko
pogrywały w zaroślach, tworząc imponującą przystań muzyczną. Ognisko
zaczynało powoli gasnąć; energiczne płomienie traciły wigor, niczym
młode pąki jesienią, dymiło pochmurnie omdlewającym dymem. No tak,
ogień. Coś, czego powinienem się bać. Coś, na czego samą myśl powinienem
wdrapywać się na drzewo z podkulonym ogonem. A ja… Nie, nie odczuwam
grozy w starciu z tym bezlitosnym żywiołem, choć świadom jestem, iż
bliski kontakt mógłby osłabić moje moce. Okoliłem waderę zbrodniczym
wzrokiem spod ostrożnie półprzymkniętych powiek.
- Dobranoc – oznajmiłem grobowym głosem. Eva niepewnie łypnęła na mnie
okiem, prawdopodobnie snując wyobrażenia o moim bestialskim zachowaniu.
- Dobranoc – szepnęła ledwo dosłyszalnie. W tej chwili nie wiedziałem
czy cieszy się z mojego odejścia, czy też smuci. Westchnąłem
zrezygnowany, powoli stawiając łapy przed siebie.
‘Przecież zawsze kończy się tak samo. Codziennie zrażasz do siebie innych, idioto.’
Ja nie potrafię być inny. Być może jeszcze nikt nie nauczył mnie słowa
przyjaźń, acz to raczej niewykonalne. Odwróciłem się ostentacyjnie na
pięcie i uniosłem łapę w gromiącym geście. Po chwili na ledwo tlące się
ognisko, znikąd spłynęła fala lodowatej wody, gasząc je zupełnie.
Evanlyn?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz