środa, 13 sierpnia 2014

Od Loure i Dokatte cz.3

Loure: Znowu był słoneczny świt, tak jak za dnia wczorajszego. Upłynął on niezwykle ciekawie i jakże odrębnie od tych zwykłych, ponurych spacerów, które miałem w zwyczaju odbywać. Przyznam, iż z moją nową, przyszywaną siostrą rozmawiało się całkiem znośnie. Przeciągnąłem się (dość nietypowo, gdyż mój grzbiet zgiął się w kocią pręgę) i rozejrzałem się po otwartej przestrzeni, a właściwie równinnym stepom, które porośnięte trawą zlewały się w jednolitą zieleń. Powiał północny wiatr; podmuch nie był zbyt silny, choć na tyle by nerwowo szarpnąć moją sierścią ku południu. Szybkim krokiem przemierzyłem łąkę by stawić czoło skałom i górskim szczytom, gdzie poniekąd poukrywane były wilcze jaskinie. Zawahałem się, zaglądając do jaskini Dokatte. W końcu takie najście nie było moim nawykiem. Jednak, cóż innego może robić taka samotna zołza jak ja? To dobre określenie, nie śmiem się sprzeciwić własnym myślom. Wsunąłem się, niby cień do zamieszkałej groty; nie było w niej śladów życia.
- Dokatte? – zapytałem nieco doniosłym głosem, lecz odpowiedziało mi nieszczęsne echo. Głos powtórzył się kilka razy, acz za każdym stawał się cichszy, aż wreszcie rozpłynął się wśród innych, donośnych dźwięków. Westchnąłem (prawdopodobnie miało to coś wspólnego z zawodem, chyba…) i uniosłem głowę, węsząc w powietrzu, gdyż poddanie się nie należało do moich cech. W moje nozdrza wpadł zapach wonnych ziół, bardzo wyraźny właścicielki groty oraz świeża, sprzed około godziny woń obcych wilków wymieszana z naparstkiem zgniłych liści i siarki. Moją głowę zaczęły zaprzątać niespokojne, pełne obaw myśli.
---
Dokatte: Nareszcie otworzyłam oczy i zakneblowane jak dotąd usta. Oblewały mnie poty, czułam jak gorąc okala mnie z każdej strony. Nieprzytomność zniknęła, jednak nawiedziły mnie zawroty głowy. Spróbowałam się podnieść. Na nic moje wysiłki! Byłam czymś przytwierdzona do wulkanicznej skały, „czymś” to znaczy grubym sznurem. Szarpnęłam mocno, na tyle, na ile wystarczyło mi sił. Spróbowałam jeszcze kilka razy, ale i to nic mi nie pomogło. Padłam wykończona na ziemię, na wpół żywa, na wpół martwa. Zobaczyłam przed sobą jakiegoś czarno-czerwonego wilka z szyderczym uśmiechem na pysku.
- I co, więźniu? Podoba się? – zaśmiał się głośno i szturchnął mnie. Moje ciało było nie czułe na ból, nie przyswajało go w danym momencie. Jęknęłam tylko zamykając oczy, licząc, że ten koszmar się skończy. Co ja tu robię? Co ja robię w Watasze Cienia?
---
L: Serce wyraźnie podpowiadało mi, że coś nie jest w porządku. Tylko co i skąd w jaskini Dokatte zapach siarki? Czułem go często w czasie wędrówki po wulkanicznych skałach i wygasłych wulkanach. Być może należało sprawdzić te przypadkowe miejsca, zdecydowanie dla pewności. Gdy już miałam stawić pierwszy krok na przód zawahałem się.
‘Nie jestem pozytywnym bohaterem, który ratuje księżniczki. Jestem neutralny, obojętny, dla niektórych wręcz nawet negatywny. Z drugiej jednak strony patrząc… waderze naprawdę może grozić niebezpieczeństwo.’
Niepewnie, choć szybko ruszyłem w stronę zachodnich granic watahy wspomnień, gdzie rzekomo znajdowały się skały wulkanicznie z czynnymi kraterami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz