Loure: Znowu był słoneczny świt, tak jak za dnia wczorajszego. Upłynął
on niezwykle ciekawie i jakże odrębnie od tych zwykłych, ponurych
spacerów, które miałem w zwyczaju odbywać. Przyznam, iż z moją nową,
przyszywaną siostrą rozmawiało się całkiem znośnie. Przeciągnąłem się
(dość nietypowo, gdyż mój grzbiet zgiął się w kocią pręgę) i rozejrzałem
się po otwartej przestrzeni, a właściwie równinnym stepom, które
porośnięte trawą zlewały się w jednolitą zieleń. Powiał północny wiatr;
podmuch nie był zbyt silny, choć na tyle by nerwowo szarpnąć moją
sierścią ku południu. Szybkim krokiem przemierzyłem łąkę by stawić czoło
skałom i górskim szczytom, gdzie poniekąd poukrywane były wilcze
jaskinie. Zawahałem się, zaglądając do jaskini Dokatte. W końcu takie
najście nie było moim nawykiem. Jednak, cóż innego może robić taka
samotna zołza jak ja? To dobre określenie, nie śmiem się sprzeciwić
własnym myślom. Wsunąłem się, niby cień do zamieszkałej groty; nie było w
niej śladów życia.
- Dokatte? – zapytałem nieco doniosłym głosem, lecz odpowiedziało mi
nieszczęsne echo. Głos powtórzył się kilka razy, acz za każdym stawał
się cichszy, aż wreszcie rozpłynął się wśród innych, donośnych dźwięków.
Westchnąłem (prawdopodobnie miało to coś wspólnego z zawodem, chyba…) i
uniosłem głowę, węsząc w powietrzu, gdyż poddanie się nie należało do
moich cech. W moje nozdrza wpadł zapach wonnych ziół, bardzo wyraźny
właścicielki groty oraz świeża, sprzed około godziny woń obcych wilków
wymieszana z naparstkiem zgniłych liści i siarki. Moją głowę zaczęły
zaprzątać niespokojne, pełne obaw myśli.
---
Dokatte: Nareszcie otworzyłam oczy i zakneblowane jak dotąd usta.
Oblewały mnie poty, czułam jak gorąc okala mnie z każdej strony.
Nieprzytomność zniknęła, jednak nawiedziły mnie zawroty głowy.
Spróbowałam się podnieść. Na nic moje wysiłki! Byłam czymś
przytwierdzona do wulkanicznej skały, „czymś” to znaczy grubym sznurem.
Szarpnęłam mocno, na tyle, na ile wystarczyło mi sił. Spróbowałam
jeszcze kilka razy, ale i to nic mi nie pomogło. Padłam wykończona na
ziemię, na wpół żywa, na wpół martwa. Zobaczyłam przed sobą jakiegoś
czarno-czerwonego wilka z szyderczym uśmiechem na pysku.
- I co, więźniu? Podoba się? – zaśmiał się głośno i szturchnął mnie.
Moje ciało było nie czułe na ból, nie przyswajało go w danym momencie.
Jęknęłam tylko zamykając oczy, licząc, że ten koszmar się skończy. Co ja
tu robię? Co ja robię w Watasze Cienia?
---
L: Serce wyraźnie podpowiadało mi, że coś nie jest w porządku. Tylko co i
skąd w jaskini Dokatte zapach siarki? Czułem go często w czasie
wędrówki po wulkanicznych skałach i wygasłych wulkanach. Być może
należało sprawdzić te przypadkowe miejsca, zdecydowanie dla pewności.
Gdy już miałam stawić pierwszy krok na przód zawahałem się.
‘Nie jestem pozytywnym bohaterem, który ratuje księżniczki. Jestem
neutralny, obojętny, dla niektórych wręcz nawet negatywny. Z drugiej
jednak strony patrząc… waderze naprawdę może grozić niebezpieczeństwo.’
Niepewnie, choć szybko ruszyłem w stronę zachodnich granic watahy
wspomnień, gdzie rzekomo znajdowały się skały wulkanicznie z czynnymi
kraterami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz