niedziela, 10 sierpnia 2014

Od Loure i Dokatte cz1

Loure: Wyszedłem z jaskini z chęcią rozprostowania łap, ot taka krótka, poranna przebieżka. Słońce dopiero co ukazało się na horyzoncie, leniwo odsłaniając swoje złociste promienie. Łapczywie oddychałem świeżym, rosistym powietrzem, idąc krętą ścieżką wśród gór. Nagle wpadłem na brązową wilczycę, uśmiechnąłem się krzywo niezadowolony ze spotkania.
---
Dokatte: Był wspaniały ranek, a skowronki dodawały mu niepowtarzalny wydźwięk. Serduszko wesoło pulsowało pod piersią, radość buzowała pod zmierzwioną czupryną. Biegłam wzdłuż lasu, następnie ścieżka skręcała ku szczytom. Nie wiem skąd, nagle przede mną pojawił się błękitny wilk wody. Nie zdążyłam wyhamować… i… cóż, upadłam na niego.
- To moja wina! – szepnęłam szybko, wstając z nieznajomego. Uśmiechnęłam się pogodnie. – Przepraszam i dziękuję za miękkie lądowanie. Jestem Dokatte – chciałabym aby mój głos brzmiał, jak najuprzejmiej.
---
L: Niecierpliwie okoliłem samicę wzrokiem, po czym niechętnie, choć z poszanowaniem dla jej starań, wyciągnąłem łapę na powitanie.
- Loure – przedstawiłem się zimnym głosem.
---
D: - Fajnie! – zawołałam uradowana z zawarcia nowej znajomości. Właściwie ten dzień, jakoś rozpierał mnie energią, przecież normalnie jestem zupełnie spokojna… - Co tu robisz tak samotnie? – zagadnęłam wesoło.
---
L: Spostrzegłem, że nie tak łatwo będzie mi pozbyć się Dokatte. Cóż, może wypada przez chwilę być miłym?
- Spaceruję. Jeżeli chcesz możesz mi towarzyszyć – zdobyłem się na niezobowiązujący uśmiech. Wadera pośpiesznie kiwnęła głową. Właściwie spacer był bardzo przyjemny; rozmawialiśmy na różne tematy, głównie dotyczące watahy, uznaliśmy, że będziemy traktować się jak brat i siostra. Muszę przyznać, że rozstałem się z tą gadułą z niechęcią. Dziś zaszła we mnie szczególna zmiana. Ciekawe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz