- W sumie... mógłbym... - zamyśliłem się. Wild Life (moja przyszła alfa) z zastanowieniem popatrzyła na mnie swoimi kryształowymi, niebieskimi, niczym jeziora, oczami.
- To w porządku - odparła po chwili namysłu. - Jesteś członkiem!
- Czekaj, a jak się ta wataha nazywa? - zapytałem.
- Wataha Wspomnień - oznajmiła z dumą i zaczęła bić ogonem na boki. Zmarszczyłem brwi.
- Dlaczego taka nazwa? Lubisz kogoś lub coś wspominać? To najczęściej wiąże się z przykrościami. A więc nie jest przyjemne lub bądź, co bądź zabawne - zacząłem filozoficznym tonem głosu. Wadera znieruchomiała.
- Nie myślałam nad tym w taki sposób - powiedziała, trochę chyba z braku laku. - Nazwę watasze nadałam całkiem przypadkiem, chociaż trochę z tego powodu, że bardzo cenię sobie dawną watahę, która była w posiadaniu moich przodków. Tym samym pragnę, aby wszyscy o niej pamiętali - wytłumaczyła.
- Nie będę bardziej wnikać, by nie rozdrapywać twoich ran i nie wtrącać się w nie swoje sprawy - dodałem poważnie. Wadera uśmiechnęła się serdecznie. Cóż... skoro miała być to moja Alfa, to się cieszę, bo mimo, iż udaję sztywniaka, lubię ją nawet.
Zanim wilczyca zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, z dialogu wyrwał nas czyiś głos bodajże należący do wilka, który był gdzieś w pobliżu.
- Zecora! - krzyknął uszczęśliwiony i podbiegł do Alfy. Przede mną stanął rosły samiec o sierści koloru popiołu. Pierwszego wrażenia nie robił za fajnego...
- Eghm, dzień dobry - przywitałem się z nim kulturalnie.
- Kim jesteś? - zadał mi pytanie. Przewróciłem oczami.
- Wilkiem, a co nie widać? - odparłem złośliwie. - Ech, nazywam się Avalyn, miło mi - dodałem od niechcenia.
- Alex - przedstawił się. Chyba Wild Life go lubiła, więc postanowiłem być dla niego jako tako grzeczny. To zadanie prawie nie wykonalne (a z tego powodu, że jak ktoś na początku zrobi niemiłe wrażenie, to ja już potem no, po prostu nie mogę być dla niego miłosierny), ale cóż... nie chcę od razu podpaść Alfie.
- Przejdę się - mruknąłem i truchtem odbiegłem od wilków. Rzecz jasna, normalnie dogadałbym mu jakieś słówko, ale teraz nie było takiej opcji. Zwolniłem tępa i teraz spacerkiem maszerowałem przez las. W prawdzie nie znam tych terenów, ale przecież nie jestem królikiem, który gdy tylko gubi drogę do kuchni to panikuje. Nagle krzaki się przede mną odsłoniły, a stałem nad samą krawędzią jakiegoś małego, górskiego jeziorka. Jednym susem przeskoczyłem na drugi brzeg. Zacząłem pić źródlaną wodę. Nagle coś skoczyło w moją stronę, lecz schyliłem się i to "coś" z pluskiem wpadło do wody. Popatrzyłem przed siebie. W wodzie jakaś wilczyca nieudacznie próbowała pływać.
- Pomocy! Epp.... Pomocy! - krzyczała, wręcz się topiąc. Bez wahania skoczyłem do wody i wyciągnąłem ją na brzeg. Jeszcze trochę dusiła się wodą zalegającą w jej gardle, ale szybko to wykaszlała. Przygwoździłem ją do piasku przednimi łapami. Zacytowałem:
- Kto pod kimś dołki kopie, ten sam w nie wpada - prychnąłem śmiechem.
- Ha ha ha - przewróciła oczami. - Niech lepiej łaskawy pan mnie puści - warknęła, jednakże nie przejąłem się tym wcale.
- Czegoś chciała mnie utopić? - zaśmiałem się.
- Bo tak - odparła wielce urażona. - Teraz pewnie mnie jeszcze raz za to wrzucisz, prawda? - zapytała prawie całkiem pewna odpowiedzi.
- Nie, nie jestem zawistny - powiedziałem i tak jak na dżentelmena przystało, zeszedłem z wadery. Samica była tak samo mokra, jak ja.
- Jestem Avalyn, a ty? - rzekłem nie tracą dobrego humoru.
- Nyx - wymusiła uśmiech.
- Ładnie, ładnie, Nyxiern - skwitowałem.
(Nyx, dokończysz?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz