Wtulałem się w miękką sierść Resy, płacząc ze szczęścia, choć na twarzy pozostały mi jeszcze stare łzy smutku.
-Och, Resa, myślałem, że już nigdy Cię nie zobaczę! -wyszeptałem.
Niestety ta ogólna chwila radości, podczas której wszyscy gratulowali Resie i tulili się do niej (no dobra, to ostatnie to tylko ja) trwała jednak krótko. Nikt jakoś nie zwrócił uwagi, że Resa była jakaś nieswoja... Miała szklisty wzrok i w ogóle się nie odzywała. Nagle zielarka padła na ziemię. Zrobiła to tak gwałtownie, że wszyscy odruchowo się odsunęli. Wszyscy oprócz mnie. Nigdy bym nie opuścił mojej Resy. Wadera zacisnęła mocno powieki: wiedziałem, że cierpi, że walczy z bólem... A może ktoś inny był jej przeciwnikiem? Krzyknęła, po czym wymamrotała cicho:
-N-nie... Z-z-zostaw m-mnie... N-nie chc-c-ę być tak-ka j-jak wy... N-n-nie będę ci s-służyć!
Czułem, jak w moim sercu budzi się lęk, rozpościerając czarne skrzydła rozpaczy, gdy tak jakby w głowie Resy, choć wszyscy to słyszeliśmy, odezwał się niski, przerażający głos:
-Owszem, będziesz. Takich właśnie szukam- z temperamentem, upartych i silnych w duchu... Mój sługa wybrał ciebie, zanim go zabiłaś, dlatego znak Watahy Cienia jest teraz na TWOIM ciele.
Dopiero teraz zobaczyłem na łopatce Resy charakterystyczne, złote oko, z którego powoli ściekała krew. Nagle była śpiewaczka krzyknęła jeszcze głośniej, krew ściekająca ze znaku poczerniała, a jej stróżki zaczęły się wić jak węże. Zdołała krzyknąć jeszcze:
-Uciekaj! -W moim kierunku.
-Nigdy! Nie opuszczę cię! -odkrzyknąłem.
-Nico, głuchy jesteś?! W nogi! -warknęła. Wężowe, czarne pasy oplotły ją całkowicie. Wyglądały teraz jak rozsypany, czarny makaron. Nagle ukształtowały się jednak, przylegając idealnie to ciała Resy. Jej oczy zapłonęły czerwienią. Powoli wstała. Wyglądała wciąż pięknie, choć przerażająco. Wokół jej mrocznych skrzydeł, którymi teraz machnęła (było to tak silne machnięcie, że drzewa się pod nim ugięły) wiły się jak ciemne wstążki cieniste pasma, niknące później w oddali.
-R-resa? -spytałem nieśmiało.
Ona zawyła, tak przeraźliwie, że ciarki przebiegły mi po plecach.
-Nico, uciekaj! -usłyszałem krzyki za moim plecami. W ostatniej chwili ktoś pociągnął mnie do tyłu, bo wadera skoczyła na mnie, obnażając kły.
-Nico, Hope, Kirkhe, uciekajcie. Ja i cała reszta zajmiemy się nową członkinią Watahy Cienia -odezwała się Rea.
-Nie! Nie możecie jej zabijać, poza tym, nie jest członkinią tej watahy, bo nie dołączyła dobrowolnie! Pamiętajcie, że to ciągle jest MOJA RESA!
-Spróbujemy, ale obawiamy się, że możemy nie mieć wyboru.
W moich oczach pojawiły się znów łzy, a Rea spojrzała na mnie dobrodusznie.
-Nie zabijemy. Nie martw się -powiedziała. -Ale musicie uciekać. I to już -dodała, gdy Resa machnęła potężnymi skrzydłami, zrzucając jednego z wilków na skałę. Słuchać było nieprzyjemny trzask, a wilk stracił przytomność.
Nie chciałem iść. Chciałem zostać tu i czekać, aż moja ukochana opiekunka się odmieni. Wkrótce jednak Hope z pomocą Kirkhe odciągnęły mnie z powrotem w las.
-Nico... Tak mi przykro -załkała Hope.
Kirkhe prychnęła pogardliwie:
-Przecież nie umarła.
Zignorowałem tę wymianę zdań.
* * *
Siedziałem w jaskini Resy, mając nadzieję, że odkryję jakiś znak, który by świadczył o tym, że to był jedynie sen. Wszystko było jednak zrujnowane, co tylko urzeczywistniało teorię o tym, co się wydarzyło. Usiadłem na kamieniu, na którym tak lubiła przesiadywać Resa, powtarzając sobie w duchu:
-Znajdę antidotum. Ta historia znajdzie szczęśliwe zakończenie.
Sam nie wiem, jak długo tu siedziałem. Pobiegłem tu zaraz po tym, jak pokiereszowana załoga powiedziała, że moja opiekunka zdołała uciec.
Tą monotonność przerwała Rea. Weszła do jaskini i otuliła mnie kocem, po czym przycupnęła obok mnie.
-Na pewno jest ci ciężko -powiedziała.
Nie odpowiedziałem.
-Hope mówiła mi, kim była dla ciebie Resa.
Znów cisza.
-Podczas jej nieobecności zamieszkasz z nami, dobrze? -zaproponowała.
Kiwnąłem głową, a Rea przytuliła się do mnie. Spojrzałem za siebie. Na dworze było już ciemno.
Rea? Ale się rozpisałam XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz