Z mojego gardła wydostał się wysoki jęk. Co się dzieje? Już podczas drogi powrotnej byłam pewna, że Amber ma jakieś problemy. W tej jednak chwili nie miałam zielonego pojęcia, co począć. Jej brzuch unosił się bardzo powoli, a więc oddychała. Nie mogłam jej tak zostawić. Delikatnie, bo z pewnymi trudnościami wzięłam bezwładne, białe ciało na grzbiet.
- Wszystko będzie dobrze. – szepnęłam, starając się dodać sobie otuchy. Wypuściłam powietrze z nozdrzy i pod osłoną nocy pokonałam odległość dzielącą grotę od jaskini uzdrowicieli. Po cichu liczyłam, że zastanę tam kogoś znajomego. Lecz okazało się, że będę musiała stawić czoła nowej samicy. Wsunęłam się ostrożnie do oświetlonego kilkoma świeczkami wnętrza i położyłam przyjaciółkę na posłaniu.
- Witaj, co was tu sprowadza? – usłyszałam za sobą łagodny głos i odwróciłam się. Wskazałam łbem nieprzytomną wilczycę. Bladoróżowa samica o spokojnych oczach pokuśtykała do Amber i obejrzała ją wprawnym spojrzeniem.
- Wydaje mi się, że to przemęczenie. I kilka stłuczeń. – stwierdziła powoli, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. – Jesteście rodziną? – zapytała wreszcie, jakby była to wymagana procedura.
- Nie, Amber to moja najlepsza przyjaciółka. Czy to poważne? – spytałam zbita z tropu.
- Skądże, szybko z tego wyjdzie. Musi tylko dużo spać, odpoczywać i pić. – oznajmiła patrząc na mnie trochę serdeczniej.
- To dobrze. Nie wiem co bym sobie zrobiła, gdyby było to coś… - odetchnęłam i zacisnęłam mocniej usta. Kąciki pyska lekarki uniosły się nieco, jakby z otuchą.
- Dobrze by było, aby do jutra była pod obserwacją, więc jedną noc zostanie tutaj. – zdecydowała mieszając coś w drewnianej misce.
- Mogłabym z nią zostać?
- Dobrze. – powiedziała nie zastanawiając się, po czym wlała do pyska Amber parę kropel parującego naparu, który wcześniej przygotowała.
- Dziękuję, … - zająknęłam się, zdając sobie sprawę, że nie znam jej imienia.
- Lily. – przedstawiła się i uśmiechnęła się pogodnie. Na domiar tego zdawała się czytać mi w myślach.
- Gone. – rzekłam i zwinęłam się w kulkę obok Amber. Uzdrowicielka zdmuchnęła świece i kulejąc wyszła z jaskini. Nazajutrz obudził mnie snop światła wpadający do groty. Biała samica również otworzyła ślepia, najpierw jednak usiadła rozglądając się po pomieszczeniu.
- Gone, jesteśmy u medyków? – spytała przenosząc zdziwione spojrzenie na mnie. Potwierdziłam kiwnięciem głowy, ponieważ nic więcej nie musiałam dodawać. Doskonale wiedziała dlaczego się tu znalazłyśmy. Opadła z powrotem na posłanie, przewracając oczami. Nagle ktoś zawołał wchodząc do środka:
- Lily, mam dla ciebie zioła, o które prosiłaś!
Stanął przed nami brązowy samiec z wymalowanym zdziwieniem na pysku.
- Dzień dobry. – przywitała się uprzejmie Amber, chcąc go trochę ośmielić.
- Eee… witajcie. Widziałyście może Lily? – zapytał patrząc na nas ze zmieszaniem.
- Że kogo proszę? – biała wadera zmarszczyła brwi.
- Moją siostrę, jest medykiem. Ja nazywam się James. – powiedział pewniejszym głosem, choć nadal z kamiennym wyrazem pyska. Nagle w głowie zaświtała mi jednocześnie głupia i genialna myśl. Podniosłam cztery litery i chwyciłam łapę samca potrząsając nią energicznie.
- Miło nam cię poznać. Jestem Gone, a to jest Amber. – rzekłam akcentując znacząco imię mojej przyjaciółki. Uśmiechnęłam się szeroko robiąc krok w stronę wyjścia. – Wy tu sobie poczekajcie, a ja pójdę poszukać Lily. – dodałam weselszym tonem głosu. Wilczyca chyba zrozumiała, co planuję, bo wbiła we mnie pretensjonalny wzrok. Odpowiedziałam jej spojrzeniem ‘zobaczysz, że jeszcze kiedyś mi podziękujesz’. Sprężystym krokiem, który w gracji dorównywałby sarnie wybiegłam z groty. Niech się zaprzyjaźnią. Zachichotałam i zgodnie z obietnicą poszłam szukać uzdrowicielki.
{Amber? James? jeszcze kiedyś mi podziękujecie xd}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz