poniedziałek, 20 lipca 2015

Od Amber C.D. James'a

Ben postawił Lily na nogi, pożegnał się z nią i wyszedł. Po jego wyjściu wadera wyczuła na sobie zniecierpliwiony wzrok James'a i mój. Jak najszybciej mogła pokuśtykała do swojego stołu z ziołami i różnorakimi buteleczkami. Tam położyła przed sobą wyciągniętą z torby księgę w skórzanej oprawie. Na jej okładce lśniły wielkie, pozłacane litery ułożone w jakiś niezrozumiały dla mnie napis. Wyglądała na bardzo cenną. Lily delikatnie otworzyła ją i prawie nie dotykając kartek nerwowo je przerzucała szukając czegoś. W końcu w jej oczach pojawiły się widoczne iskierki - znak, że znalazła to, czego szukała. Pozostawiła księgę otwartą i podeszła do mnie. Tak naprawdę bałam się, że usłyszę od niej coś złego. Można powiedzieć, że miałam dość trafne przeczucie.
- Tak więc, Amber...Wiem, co to za choroba. Jest to bardzo rzadka ''Meriplazja''. Dotyka ona wilki, które nigdy w życiu na nic nie chorowały, co jest dość niespotykane - w końcu każdy kiedyś na coś chorował, nawet jeśli było to tylko zwykłe przeziębienie. Objawia się tak jak u Ciebie omdleniem, utratą przytomności, bezwładnością, zaburzeniem wzroku i ogólnym bólem. Z początku uznawałam Twój przypadek za błahy, ale skoro to się powtórzyło...Nie miałam nawet pojęcia, że takie ''coś'' istnieje. Gdyby nie nasza szamanka, eh - szkoda gadać. Oczywiście można to leczyć, ale jest to długotrwała kuracja. Codzienne wywary z ziół, ciągły odpoczynek, zero stresu, hałasu i odpowiednie leki, po które wyruszę jutro wraz z Ben'em. Trzeba stosować je tak długo, aż zobaczymy efekty. Nie martw się Słońce, wyciągniemy cię z tego... - wadera uśmiechnęła się starając dodać mi trochę otuchy. Ciężko było mi uwierzyć w to, co usłyszałam. Czemu ja, czemu teraz?
- Rozumiem, ale co z tym, że ciągle jestem bezwładna? Kiedy to minie? Nie mogę się nawet poruszyć... - kiedy zadałam to pytanie zaczęło zbierać mi się na płacz. Uświadomiłam sobie wtedy co się ze mną dzieje. 
- Bezwładność będzie Ci towarzyszyć, aż do końca leczenia...Spokojnie, Amber. Uda nam się wygrać tą walkę.
- Chwila...wygrać walkę? To znaczy, że to choroba śmiertelna? 
Nie musiałam czekać na odpowiedź. Lily zwiesiła głowę, z jej oczu poleciała delikatna, przejrzysta łza. Śmierć? To właśnie mnie czeka? Nie, ja się nie poddam. I choć z moich oczu leciały łzy, a w głowie krążyły najczarniejsze myśli zdecydowałam się na bunt. Nie pozwolę chorobie mnie wykończyć. 
- Amber... - poczułam, jak James głaszcze mnie po łapie. W moją skórę wniknęło jego kojące ciepło. - Będę przy Tobie cały czas. Nie spuszczę Cię z oka. Pomogę wygrać z chorobą. Nie dam jej nam Ciebie odebrać. - w jego oczach zobaczyłam współczucie, troskę, smutek i wolę walki. Chciałam wstać i przytulić go za tak ciepłe słowa, ale oczywiście nie mogłam. Musiałam przyzwyczaić się do bezwładności, skoro będzie ze mną przez dłuższy okres. 
- Dziękuję James. - wyszeptałam patrząc basiorowi w oczy. 
James?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz