wtorek, 23 czerwca 2015

Od Nica C.D. Hope

-Tak, masz rację -stwierdziła Resa. 
Zapanowała chwila milczenia, którą przerwałem swoim cichym szlochem. Zwykle Resa by mnie skarciła za płacz, ale chyba zbyt martwiła się sytuacją, by to zrobić.
-Ej, nie płacz -powiedziała, odwracając się do mnie i siadając, tak, że moja twarz była teraz na równym poziomie, co jej. Lekko pogładziła moje futerko i zaśpiewała. Piękniejszego śpiewu nie słyszałem nigdy i chyba już nigdy nie usłyszę. Gdy zaczęła, wszyscy nagle zapomnieli o Watasze Cienia. Wyglądali, jakby jakaś niewidzialna siła wciągnęła ich w krainę beztroski. Te określenia Resy, gdy była śpiewaczką, zdecydowanie muszą być prawdziwe: "Gdy ona śpiewa, zakwitają kamienie, a zwiędłe kwiaty budzą się do życia", czy "Zarówno jej uroda, jak i głos, otwierają drzwi do Raju". Nie dziwię się, że dawniej tylu basiorów przesyłało jej podarunki i chciało ją mieć za żonę. Jej kołysanka, którą teraz śpiewała, choć taka prosta, była jak miód polany na uszy słuchaczy.
"Był sobie król, był sobie paź,
i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz,
rzecz najzupełniej pewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna.

Kochał ją król, kochał ją paź,
królewską tę dziewoję.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.

Tragiczny los, okrutna śmierć
w udziale im przypadła.
Króla zjadł kot, pazia zjadł pies,
królewnę myszka zjadła.
Króla zjadł kot, pazia zjadł pies,
królewnę myszka zjadła.

Lecz żeby Ci nie było żal,
dziecino ma kochana,
z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana.
Z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana."

Gdy skończyła, wszyscy nagle wyrwali się z tego podobnego do transu stanu. Nawet ja zapomniałem o tym, że przed chwilą płakałem.
-Czemu nigdy mi nie śpiewasz? Dopiero teraz -szepnąłem.
-Bo wiąże się z tym wiele nieprzyjemnych wspomnień. -Tu popatrzyła na Harry'ego. Wiedziałem, że coś ich kiedyś musiało łączyć. - Poza tym... -przerwała.
-Resa, co się sta... -zaczęła Emriv, ale dawna śpiewaczka uciszyła ją ruchem ręki.
-To zasadzka. 
Jak na zawołanie, przedtem wtapiający się w czarny sufit, ten ogromny wilk z Watahy Cienia zaskoczył na kamienną posadzkę, obnażając ostre jak brzytwa kły wielkości noży. 
-Szybko, ratujcie zranionych! - krzyknęła Rea. Chciała wziąć na plecy Hope, ale uprzedziłem ją. Pobiegłem do wyjścia z jaskini. Dostrzegłem, że Rea, Kirkhe i Emriv już wybiegły ze środka. Ale... Gdzie Resa i Harry? Odwróciłem się. Zauważyłem, jak moja przybrana matka pomaga wstać Harry'emu, który już zdążył się obudzić. Jednocześnie rozsiewała wokół tańczące języki ognia, by odpędzić wilka z Watahy Cienia. Basior jednak, miotając się z powodu płomieni, skoczył, by zaatakować rannego wilka Wiatru. Jakby przez mgłę dostrzegłem, jak Resa rzuca się na niego, pchnąc go w płomienie. Harry, ostatkiem sił zdołał wyjść z jaskini, po czym znów padł zemdlony. Wtedy cienisty samiec zanurzył swoje zębiska w okolicach serca najukochańszej dla mnie osoby na świecie.
-Nie! -Mój głos dochodził do mnie jakby z dużej odległości. Zacząłem biec do środka płonącej jaskini, jakbym mógł cokolwiek zmienić. Poczułem jednak, jak Hope chwyta mnie, próbując odciągnąć od jaskini. Wkrótce pomogła jej również Rea, a ja, dławiąc się łzami, zostaję odciągnięty w stronę Doliny. Wciąż patrzyłem się na płonącą jaskinię Resy, z której właścicielka nigdy już nie wyjdzie, by zaśpiewać mi kołysankę. 

Hope? Rea? Emriv? Kirkhe?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz