Patrzyłem w osłupieniu na dwa wilki tarzające się po ziemi. Kompletnie
ogłópiałem, nie wiedziałem, co się dzieje. Zazwyczaj jestem spokojny,
ale tym razem mnie poniosło. A Harry zamiast wyprowadzić mnie z kłamstwa
okładał mnie jakbyśmy naprawdę byli wrogami. A teraz robił to samo z
waderą, która chyba nazywa się Resa. Patrzyłam na walczącą parę próbując
ogarnąć umysłem sytuację. Resa miała na nosie spore zadrapanie z
którego wąską stróżką spływała krew, a za uchem Herry'ego rósł guz
wielkości śliwki. Ale obydwoje nie zwracali uwagi na obrażenia i z
jeszcze większą zacientością drapali i gryźli. Chyba się nie lubili.
Stwierdziłem, że i ja w paru miejscach krawię, ale chwilowo nie
zwracałem na to zbytniej uwagi. Wadera, która przyszła z Resą teraz
stała obok mnie. Wymieniłem z sią skonsternowane spojrzenia po czym ona
krzyknęła:
- Czy możecie się ogarnąć?! Zachowujeci się wszyscy jak dzieci w
przedszkolu. Należymy do tej samej watachy, a to niekoniecznie znaczy
wzajemne naparzanie się bez opamiętania.
Szczerze to musiałem się z nią zgodzić. Nawet jeśli uwzględniła w tej
wypowiedzi i moje zachwanie. Miałem już serdzecznie dosyć tego
wszystkiego jak na jeden dzieć. Harry i Resa odsunęli się od siebie
zaprzestając wali, ale wciąż patrzyli na siebie złowrogo. Ognista wadera
warknęła cicho i miałem wrażenie, że zaraz znowu na siebie skoczą. Żeby
lekko wyładować atmosferę spytałem:
- Yy... właściwie to o co chodzi? W tej watasze to normalne?
Może nie były to najinteligentniejsze pytania świata, ale nic lepszego
nie przychodziło mi do głowy. Kątem oka zobaczyłem, że nieznajoma wadera
przewraca oczami.
<Harry? Resa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz