Coś czaiło się w pobliżu. Coś, co znów nienaturalnie powiększyło moje oczy i zmuszało do biegu. Strach. Nie ruszyłem się jednak z miejsca- no bo w którą stronę? Stałem tak, trzęsąc się, a Hope, nie wiedząc, o co chodzi, myślała, że zwariowałem. Nagle jej oczy również zmieniły swój kształt.
-Uważaj, za tobą! -ryknęła ile sił w płucach. Nie zdążyłem jednak zareagować. Coś bardzo, bardzo ciężkiego spadło mi na głowę. Kamień czy coś w tym stylu... Z całą pewnością rzucony przez coś silnego. Nagle straciłem panowanie w nogach. Poczułem na twarzy chłód pokrytej rosą trawy... Zemdlałem.
Ujrzałem jakiegoś basiora, starszego ode mnie zaledwie o kilka lat. Również był wilkiem cienia.
-No co, mały, chyba się mnie nie boisz?
Powoli wstałem. Ujrzałem jakiś piękny strumyk, wokół którego posadzone było mnóstwo kwiatów. Róże... Nie pamiętałem nic z mojego "poprzedniego życia". Pamiętałem tylko ciemność, a później prześliczną waderę. Resę, która postanowiła wziąć mnie do siebie, jak matka. Nie pozwoliła jednak tak się do siebie zwracać... Róże były jednak kwiatami, z którymi dziwnym trafem czułem, że mam coś wspólnego. Róże, ciemne, ciepłe futro jakiejś wadery... Tylko tyle pamiętałem.
-Seth? -spytałem, ale czułem się tak, jakbym to nie ja wypowiedział te słowa. -Mój... Bracie?
Co ja plotłem?! Basior uśmiechnął się jednak i kiwnął głową. Podał mi łapę. Już miałem ją złapać, gdy nagle znów wszystko się rozmazało, a moim oczom znów ukazała się Hope. Obudziłem się, dziwnie nagle rozpromieniony. Niestety, nie miałem czasu, by jej to wszystko opowiedzieć- kamień na moją głowę zrzucił jakiś ogromny basior, który teraz zaczął atakować Hope. O nie, muszę działać!
Hope? Zostawiłem Ci trudne zadanie do dokończenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz