Wilk miotający się na ziemi wciąż budził we mnie niepokój, a moja nowa
znajoma zemdlała. Strach złapał mnie za gardło, ale próbowałem go
ignorować. Przełykając łzy na widok obrażeń biednej, zemdlonej wadery
wziąłem ją na plecy (choć z wielkim trudem) i pobiegłem do siedziby
Resy, nieco oddalonej od jaskiń reszty wilków z naszej watahy.
Wiedziałem, że nie lubi gości, ale to sytuacja kryzysowa. Chyba nie
tylko ja, ale również ona ją za taką uzna...?
Gdy wreszcie z trudem doczłapałem się do domu, rozpaczliwie zapukałem w
żelazne drzwi, blokujące wejścia do jaskini. Niestety, Resy nie było w
domu, a ja nie miałem klucza. Do reszty watahy było za daleko. Musiałem
działać sam. Położyłem anielsko piękną samicę na trawie i opatrzyłem jej
rany. To była jedna z nielicznych zdolności, którymi się wyróżniałem.
Patrzyłem na jej zamknięte powieki, miękką sierść i prześliczny
pyszczek... Pochyliłem się nad dalej nieprzytomną wilczycą. Była tak
niezwykła... Delikatnie odgarnąłem jej sierść i, nie mogąc się
powstrzymać, lekko ją pocałowałem. Dobrze, że nikt oprócz mnie się o tym
nie dowie... Nawet ona. Położyłem się tuż obok niej i usnąłem.
Hope?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz