wtorek, 7 kwietnia 2015

Od Rei C.D.

    Nie tracąc ani chwili rzuciłam się na Kmień, ale ledwie go podniosłam (okazał się zadziwiająco lekki) uśmiech zszedł mi z pyska. Zobaczyłam bowiem ogromne złote oko wpatrujące się we mnie.
Niezły system alarmowy - pomyślałam sarkastycznie.
Smok wynurzył się z mgły. Był dużo większy od tego, który gonił mnie na dole i...zaraz czy on nie był podobny do tego małego w klatce?! Chyba tak! Miał takie same czerwone łuski i takie same złote znaki. Czyżby to był jego rodzic?! Starałam się nie myśleć o tym co by się stało gdyby zionął ogniem.
    Tym czasem smok rozpostarł skrzydła i machnął nimi lekko. Lekko, ale jak na smoka! Bo w rzeczywistości podmuch był tak silny że musiałam się złapać kamiennej barierki żeby nie spaść. Gdy się podnosiłam zauważyłam coś bardzo ciekawego. Mianowicie to, że wokół wieży zaczęły się zbierać inne smoki. Nie za bardzo zadowolił mnie fakt, że być może zaraz zostanę spalona żywcem przez kilkanaście olbrzymich smoczych paszcz. Z sekundy na sekundę ilość smoków wokół mnie powiększała się. Wszystkie przyglądały mi się  zaciekawieniem złotymi oczami, ale żaden - na szczęście - nie zamierzał atakować. Nie wiedząc co robić uniosłam Kamień Władzy w górę  żeby wszystkie bestie go widziały i krzyknełam.
- Hej! Smoki! Widzicie teraz ja wami rządzę?! Nie spalicie mnie, prawda?! Zrobicie czego chcę?! Obiecuję, że wtedy oddam wam wasz Kamień! - cisza. Przez chwilę zwątpiłam w to czy mnie zrozumiały. Mimo, że mówiłam pewnym siebie głosem łapy się pode mną uginały. Kilkadziesiąt złotych ślepi wpatrywało się we mnie przez niemiłosiernie dłużącą się chwilę. Dopiero gdy już miałam odpuścić jeden z nich - ten największy czerwony - uniósł w górę łeb i ryknął. Gdy za jego przykładem poszły inne musiałam zatkać uszy łapami. Uznawszy to za "tak" dodałam.
- To zabijcie wszystkie wilki z Watahy Cienia! Ale całą resztę puśćcie wolno!

    Tym oto sposobem rozpętałam chyba największe piekło jakie kiedykolwiek widziała Wataha Cienia. Smoki paliły i deptały każdego wilka ze złotym okiem jakiego spotkały. Prymitywne pociski takie jak kamienie rzucane w panice przez wilki cienia odbijały się od różnobarwnych łusek jak od metalu. Bestie nic sobie z tego nie robiły tylko szły dalej siejąc panikę i chaos.
    Zostałam na górze sama nie wiedząc co robić i jak zejść. Teraz zamiast mgły otaczały mnie obłoki dymu i kurzu, gruzy rozsypanych wilczych budowli i czerwona poświata ognia płonącego gdzieś w dole. Nie długo jednak pozostałam na tej wysokości. Nagle zobaczyłam złote oko jednego ze smoków. Jego łuski miały czarny metaliczny kolor, był smukły i giętki ale duży. Jego głowa ozdobiona długimi ostrymi rogami niemal równała się z wieżą. Czarne nietoperze skrzydła miał złożone i ciasno przylegające do tułowia. Ale ogon... no właśnie, ogon - najeżony tysiącem maleńkich kolców, długi na dwadzieścia pięć metrów nie był już taki zgrabny. Kiedy smok się nim zamachnął niechcący trafił wieżę.
    Poczułam jak konstrukcja zapada się pode mną, jak wieża łamie się w pół, a następnie przewraca powoli na bok. Usłyszałam jak kamienie kruszą się gdzieś w dole i jak wszystkie te pułapki, które tak ostrożnie omijałam eksplodują. Taras na, którym stałam zaczął się niebezpiecznie zbliżać do grzbietu smoka. Z trudem utrzymałam w zębach Kamień. Musiałam zrobić wszystko, żeby go tylko nie upuścić.
    Świat zawirował (widocznie zrobiłam fikołka) i spadłam na coś twardego. Kiedy spróbowałam się podnieść grunt pode mną się poruszył. Złapałam się szybko jednego z wystających kolców...zaraz, kolców? Rozejrzałam się dookoła i z przerażeniem stwierdziłam, że znajduję się na grzbiecie czarnego smoka. Wstałam chwiejąc się ale zaraz wstrząs zwalił mnie z nóg. Ostrożnie doczołgałam się do skrzydła i spojrzałam w dół.
Lecieliśmy.
Pode mną przemykały płonące jaskinie i wrzeszczące wilki cienia, które starały się w nas trafić kamieniami. Z trudem uchyliłam się przed kilkoma pociskami, a następnie stwierdziłam w myślach, że mają faktycznie niezłego cela. O matko! Ja lecę! - pomyślałam panicznie, ale zaraz przypomniało mi się, że nie powinno mnie to dziwić jako że właśnie nabyłam żywioł wiatru. Ale ja leciałam na SMOKU! Wciąż nie mogłam w to uwierzyć! Otrząsnęłam się dopiero wtedy gdy zobaczyłam więzienie.
W dachu widniała ogromna dziura zasypana gryzami i kawałkami porozbijanych klatek. Ze środka co chwilę uciekały w popłochu jakieś wilki korzystając z nieuwagi wrogów ale ja nadal nigdzie nie widziałam wilków z mojej watahy!
- Eeeem...smok! - krzyknęłam do przewoźnika nie wiedząc nawet czy mnie zrozumie - Możesz mnie tu wysadzić?
Na szczęście podziałało bo czarna bestia zatoczyła wielkie koło zniżając lot tak, że musiałam się mocno trzymać, a następnie wyhamowała i wylądowała niedaleko więzienia. Zsunęłam się zgrabnie po czarnym skrzydle i wylądowałam na twardym gruncie tego samego koloru. Smok odleciał. Rozejrzałam się. Wszędzie w okół mnie leżały kawałki drewna i kamieni, pozostałości po różnego rodzaju amunicji. Biegłam nie zatrzymując się, przeskakując nad różnego rodzaju przeszkodami i nie zwracając uwagi nawet na płomienie błyszczące tu i tam.
    Kiedy zajrzałam do opustoszałej i w połowie zawalonej groty zawołałam.
- Ej! Dokatte!? Snow?!
Już po chwili usłyszałam jakiś stukot, szuranie i kroki. Potem zobaczyłam jakieś cienie i wreszcie sylwetki trzech wilków wyłaniające się z ciemności.
- A gdzie Water? - spytałam kiedy do mnie wreszcie dotarli. Dokatte miała zadrapania na pysku i grzbiecie, Loure dużą ranę na przedniej łapie, a ogon Snow'a dymił.
- Nie wiem, zgubiliśmy ją - odpowiedziała Dokatte - Po wybuchu po prostu znikła nam z oczu, wołaliśmy ale nigdzie jej nie ma.
- Jakim wybuchu?
- No po prostu siedzieliśmy w klatkach i nagle coś walnęło w dach i... - dopiero teraz zobaczyła co dzieje się na zewnątrz. Loure i Snow nie mieli lepszych od niej min. Wszyscy troje wpatrywali się w krajobraz napadanej przez smoki Watahy Cienia.
- Co tu się stało? - zapytał Snow.
- To nie był wybuch tylko najprawdopodobniej jakiś smok to rozwalił - to mówiąc wyciągnęłam z tobołka Kamień Władzy z chytrym uśmieszkiem na pysku.
- Rea! To ty im kazałaś zniszczyć watahę? - zrozumiała Dokatte.
- No, ale nie czas na gadanie, musimy znaleźć Water i...
- Hej! To wasza wilczyca?! - jakiś dziwnie znajomy głos odwrócił moją uwagę. Wszyscy odwróciliśmy się w stronę, z której dobiegał i zobaczyliśmy dwie wilczyce. Jedną z nich była Water wspierająca się na czarnej, nieco od niej wyższej wilczycy z zieloną zniszczoną peleryną, brudnym posklejanym futrem i błyskiem w oczach.
- Aust! - zawołałam, a na moim pysku zagościł promienny uśmiech.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz