Pochyliłam głowę i jeszcze raz spojrzałam w mroczne dno studni. Ciekawe było jeszcze jedno… co ona robiła tu, na środku lasu, zapomniana i nie używana?
- Halo! – zawołałam do środka, ale odpowiedziało mi tylko złośliwe echo: halo, haalo, haaalo, haaaalllooo. Stałam tak przez chwilę, bo wydawało mi się, że na dole słyszę plusk wody. Z jednej strony to było nierealne, bo skoro studnia miała schody to raczej bez sensu byłoby czerpanie wody wiaderkiem.Prawdęmówiąc wszystko tu powoli traciło swój sens, a moje serce zaczynało głośniej bić ze strachu. Raz kozia śmierć, wejdę tam i zobaczę, przecież zawsze mogę wyjść… prawda? Już miałam wejść na pierwszy stopień, kiedy coś z dołu powiedziało do mnie martwym, strasznym głosem:
-Odejdź stąd, bo cię przeklnę! – i tylko tyle, nic więcej. Odskoczyłam do tyłu jak oparzona, a głos powtórzył to jeszcze kilka razy, po czym umilkł na dobre. Naprawdę przez dobrą chwilę myślałam, że jestem w piekle. Moje ciało bowiem oblał gorąc i pot. Kiedy chciałam się odwrócić i pośpiesznie uciec, podwinęła mi się łapa i jak gumowa piłeczka sturlałam się w dół po schodach. Nie mogłam złapać oddechu, robiło mi się słabo. Wydawało mi się, że staczam się tak całe lata. Życie przemknęło mi przed oczami, jak czarno-biały film. Kłuła i piekła od siniaków mnie każda część ciała. Na dnie nie mogłam się ruszyć z bólu. Kiedy poczułam dech ogromnego ciepła i bijące od jakiejś postaci światło, zerwałam się na cztery łapy (wtedy nie myślałam o słuczeniach i ranach). Stanęłam oko w oko z jakąś demoniczną bestią, która chowała się w mroku. Jak się okazało czerwona poświata nie biła od jej całego ciała, ale jedynie od intensywnie rubinowych, przerażających, przeszywających na wskroś ślepi. Było tu tak cicho, że słyszałam jej i swój oddech. Nagle to „coś”skoczyło na mnie z rozwartą wściekle paszczą. W paraliżującej panice moje serce wywinęło koziołka, żywioł uruchomił się sam i w porę oblał bestię haustem lodowatej wody. Piekielny demon wrzasnął przeraźliwie i wrzeszczał dalej, kiedy kropelki zimnej wody wypalały mu ciało. Upadł na kamienną podłogę, zasłonił sobie oczy i zwijał się w konwulsjach. Bardzo gęsta para, która stamtąd buchnęła uniosła mnie w górę i bezpiecznie osadziła na ziemi. Kiedy zorientowałam się, że stoję na zielonej i miękkiej trawie krzyknęłam przerażona do szpiku i zaczęłam biec do domu. Po drodze przypadkowo przepłoszyłam komuś obiad, ale teraz to się dla mnie nie liczyło. Żyłam, cała podenerwowana i w drgawkach, ale żyłam. Skuliłam się w kącie swojej jaskini i zasnęłam wyczerpana, nawet nie potrafiąc stwierdzić kiedy.
Nad ranem byłam spłoszona i miałam podkrążone oczy. Studnia nie dawała mi spokoju wewnętrznego. Ja musiałam… musiałam tam wrócić. Tak zrobiłam. Natrudziałam się niemało kiedy znalazłam miejsce, gdzie stała, a raczej powinna stać.
-Zniknęła, ale jak to? –szeptałam pod nosem. To na 100% było to miejsce, w powietrzu czuło się nawet duchotę. Szukałam jej jeszcze trochę, aż w końcu zmęczona wróciłam do watahy. To absurd. To nie mógł być sen…
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCiekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to zosatło opisane.
OdpowiedzUsuń