poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Od Aretji "Studnia bez dna" cz.2

Pochyliłam głowę i jeszcze raz spojrzałam w mroczne dno studni. Ciekawe było jeszcze jedno… co ona robiła tu, na środku lasu, zapomniana i nie używana?
- Halo! – zawołałam do środka, ale odpowiedziało mi tylko złośliwe echo: halo, haalo, haaalo, haaaalllooo. Stałam tak przez chwilę, bo wydawało mi się, że na dole słyszę plusk wody. Z jednej strony to było nierealne, bo skoro studnia miała schody to raczej bez sensu byłoby czerpanie wody wiaderkiem.Prawdęmówiąc wszystko tu powoli traciło swój sens, a moje serce zaczynało głośniej bić ze strachu. Raz kozia śmierć, wejdę tam i zobaczę, przecież zawsze mogę wyjść… prawda? Już miałam wejść na pierwszy stopień, kiedy coś z dołu powiedziało do mnie martwym, strasznym głosem:
-Odejdź stąd, bo cię przeklnę! – i tylko tyle, nic więcej. Odskoczyłam do tyłu jak oparzona, a głos powtórzył to jeszcze kilka razy, po czym umilkł na dobre. Naprawdę przez dobrą chwilę myślałam, że jestem w piekle. Moje ciało bowiem oblał gorąc i pot. Kiedy chciałam się odwrócić i pośpiesznie uciec, podwinęła mi się łapa i jak gumowa piłeczka sturlałam się w dół po schodach. Nie mogłam złapać oddechu, robiło mi się słabo. Wydawało mi się, że staczam się tak całe lata. Życie przemknęło mi przed oczami, jak czarno-biały film. Kłuła i piekła od siniaków mnie każda część ciała. Na dnie nie mogłam się ruszyć z bólu. Kiedy poczułam dech ogromnego ciepła i bijące od jakiejś postaci światło, zerwałam się na cztery łapy (wtedy nie myślałam o słuczeniach i ranach). Stanęłam oko w oko z jakąś demoniczną bestią, która chowała się w mroku. Jak się okazało czerwona poświata nie biła od jej całego ciała, ale jedynie od intensywnie rubinowych, przerażających, przeszywających na wskroś ślepi. Było tu tak cicho, że słyszałam jej i swój oddech. Nagle to „coś”skoczyło na mnie z rozwartą wściekle paszczą. W paraliżującej panice moje serce wywinęło koziołka, żywioł uruchomił się sam i w porę oblał bestię haustem lodowatej wody. Piekielny demon wrzasnął przeraźliwie i wrzeszczał dalej, kiedy kropelki zimnej wody wypalały mu ciało. Upadł na kamienną podłogę, zasłonił sobie oczy i zwijał się w konwulsjach. Bardzo gęsta para, która stamtąd buchnęła uniosła mnie w górę i bezpiecznie osadziła na ziemi. Kiedy zorientowałam się, że stoję na zielonej i miękkiej trawie krzyknęłam przerażona do szpiku i zaczęłam biec do domu. Po drodze przypadkowo przepłoszyłam komuś obiad, ale teraz to się dla mnie nie liczyło. Żyłam, cała podenerwowana i w drgawkach, ale żyłam. Skuliłam się w kącie swojej jaskini i zasnęłam wyczerpana, nawet nie potrafiąc stwierdzić kiedy.
Nad ranem byłam spłoszona i miałam podkrążone oczy. Studnia nie dawała mi spokoju wewnętrznego. Ja musiałam… musiałam tam wrócić. Tak zrobiłam. Natrudziałam się niemało kiedy znalazłam miejsce, gdzie stała, a raczej powinna stać.
-Zniknęła, ale jak to? –szeptałam pod nosem. To na 100% było to miejsce, w powietrzu czuło się nawet duchotę. Szukałam jej jeszcze trochę, aż w końcu zmęczona wróciłam do watahy. To absurd. To nie mógł być sen…

6 komentarzy: