Popatrzyłem się na nią. Żółta, wysoka wadera z dziwnie ułożoną sierścią.....
-SIORA?!-krzyknąłem jak bym zobaczył ducha.
-Nie, duża stopa wiesz?-odpowiedziała z irytacją.-Ratuje ci cztery litery jak byś nie wiedział.-Zaszyła ostatnią ranę na brzuchu.
-Dziękuje... tylko jak żeś się tu pojawiła?!-spytałem po raz kolejny podnosząc lewą łapę. Pisnąłem z bólu.
Nagle z tyłu usłyszałem podniesione głosy.
-Przyszli.... spotkasz mnie później, nie teraz. Cześć-nie zdążyłem nic powiedzieć już zniknęła. Z bólem doczągałem się za skałę. Na plaże weszli jak na wygląd wojownicy. Z nich wyróźniała się biała wadera z łukiem i kołczanem.Była mocno zbudowana jak przystało na obrońce. Szybko dotknąłem łapą i mój płaszcz zamienił swój kolor na brunatno-jasny. Wspomniana wcześniej wadera popatrzyła się na skałę za którą byłem i podbiegła tam. Położyłem się i zakryłem się płaszczem. Rozglądała się przez chwile i podeszła do następnej skały.
-Rachel to bez sensu! Odpuść!-krzyknął jakiś basior.
-Oj! Jak nie chcesz to wypad!-odkrzyknęła Rachel. Oni poszli, a ona popatrzyła się na moją kryjówkę i szybko odwróciła wzrok. Zdjęła łuk i założyła strzałe na cięciwę. Przecież tu nie ma żadnej zwierzyny....... ZAUWAŻYŁA MNIE! Zobaczyłem plamę krwi i usłyszałem brzęk cięciwy. Strzała przeleciała koło mojego ucha. Instynktownie rzuciłem zaklęcie i wszystko błysnęło. Dzięki tej osłonie dobiegłem wielkim wysiłkiem do lasu. Niestety dostałem w ramię grotem strzały. Zamieniłem kolor płaszcza i skryłem się za drzewem.
-Wiem, że tam jesteś!-krzyknęła wadera.
<Rachel? Jeżeli nie chcesz nie odpisuj na op, a jeśli chcesz to przeczytaj moją charakterystyke i umiejętności!>
niedziela, 26 kwietnia 2015
Od Sheyn'a C.D. Whisperer
Warzywa... Jakoś nie wyobrażałem sobie, abym został wegetarianinem, ale przełknąłem kilka z nich. Cóż... muszę przyznać, że Whisperer naprawdę chcę mnie zabić. Warzywa od dziecka nie były moją bratnią duszą. Zawsze smakowały tak samo; ziemią i trawą. Dziwię się jak wadera może to jeść przez całe swoje życie. Może przez nie jest taka oschła i nieprzyjacielska?
- Cóż Królowo Śniegu, nie jestem fanem warzyw - powiedziałem, gdy zobaczyłem jak Whisperer spogląda na mnie z zaciekawieniem. - Ale da się je przełknąć.
Postanowiłem sobie, że jednak bycie miłym ma swoje granice. Wściekłem się na maksa, gdy obmyła mnie wodą jak jakieś zwierzę. Ale ciągle trzymałem nerwy na wodzy, co jest dość dziwne, bo zazwyczaj nad sobą nie panuję. Przynajmniej poznałem się na wilczycy. Umie kontrolować wszystkie żywioły, co jest nie lada sztuką. Musi być, więc potężna, czyli łatwo mnie zgnieść jak robaka. Może dlatego ma o sobie takie wysokie mniemanie?
- Ale nadal czegoś sobie nie wyjaśniliśmy. Zazwyczaj, gdy ktoś jest miły nie zostaje powitany szyderstwami i ostrymi słowami. I nadal chcę iść nad wodospad, a nie czekać na strumień wody, który zlatuje z nieba. Naprawdę nie wiesz co to dobra zabawa? Trochę się rozerwać, zapomnieć o swoich problemach?
Oraz trochę się odprężyć i przestać mnie denerwować? - dodałem w myślach.
Mam nadzieję, że coś z tego wywnioskuje, bo boję się, że zaraz Go wybudzi, a wtedy naprawdę będę musiał się postarać, abym nie zrobił czegoś głupiego.
Spoglądałem na wilczyce jeszcze chwilę po czym przewróciłem oczami i ruszyłem przed siebie mając nadzieję, że trafie nad ten wodospad. Z nią czy bez niej wielka mi różnica. Ważne było tylko to, aby się odświeżyć i zrelaksować, a nie wpaść do pralki i suszarki w jednym...
<Whisperer? Idziesz?>
- Cóż Królowo Śniegu, nie jestem fanem warzyw - powiedziałem, gdy zobaczyłem jak Whisperer spogląda na mnie z zaciekawieniem. - Ale da się je przełknąć.
Postanowiłem sobie, że jednak bycie miłym ma swoje granice. Wściekłem się na maksa, gdy obmyła mnie wodą jak jakieś zwierzę. Ale ciągle trzymałem nerwy na wodzy, co jest dość dziwne, bo zazwyczaj nad sobą nie panuję. Przynajmniej poznałem się na wilczycy. Umie kontrolować wszystkie żywioły, co jest nie lada sztuką. Musi być, więc potężna, czyli łatwo mnie zgnieść jak robaka. Może dlatego ma o sobie takie wysokie mniemanie?
- Ale nadal czegoś sobie nie wyjaśniliśmy. Zazwyczaj, gdy ktoś jest miły nie zostaje powitany szyderstwami i ostrymi słowami. I nadal chcę iść nad wodospad, a nie czekać na strumień wody, który zlatuje z nieba. Naprawdę nie wiesz co to dobra zabawa? Trochę się rozerwać, zapomnieć o swoich problemach?
Oraz trochę się odprężyć i przestać mnie denerwować? - dodałem w myślach.
Mam nadzieję, że coś z tego wywnioskuje, bo boję się, że zaraz Go wybudzi, a wtedy naprawdę będę musiał się postarać, abym nie zrobił czegoś głupiego.
Spoglądałem na wilczyce jeszcze chwilę po czym przewróciłem oczami i ruszyłem przed siebie mając nadzieję, że trafie nad ten wodospad. Z nią czy bez niej wielka mi różnica. Ważne było tylko to, aby się odświeżyć i zrelaksować, a nie wpaść do pralki i suszarki w jednym...
<Whisperer? Idziesz?>
Dede adoptowana!
Imię: Dede
Drugię imię: -
Przydomek: "Świetlik"
Wiek: 3Lata
Płeć: wilczyca
Żywioł: Światło
Stopień umiejętności magicznych: 2
Stanowisko: Uczennica
Charakter: Miła,sympatyczna,agresywna,opanowana,pełna wdzięku i nieprzewidywalna
Zalety: W potrzebie zawsze ci pomorze,ma świetne pomysły i uwielbia spacery
Wady: Tak jak wszystkie wiki światła boi się ciemności,nienawidzi wilków ciemności.
Rodzina: niema
Zauroczenie: nikt
Partner: za młoda
Szczeniaki: Za młoda
Upomnienia: 0
Nick: milo35
Drugię imię: -
Przydomek: "Świetlik"
Wiek: 3Lata
Płeć: wilczyca
Żywioł: Światło
Stopień umiejętności magicznych: 2
Stanowisko: Uczennica
Charakter: Miła,sympatyczna,agresywna,opanowana,pełna wdzięku i nieprzewidywalna
Zalety: W potrzebie zawsze ci pomorze,ma świetne pomysły i uwielbia spacery
Wady: Tak jak wszystkie wiki światła boi się ciemności,nienawidzi wilków ciemności.
Rodzina: niema
Zauroczenie: nikt
Partner: za młoda
Szczeniaki: Za młoda
Upomnienia: 0
Nick: milo35
Od Whisperer C.D. Sheyn'a
Czas sie zabawić.
-Oh.-pisnęłam słodko-przepraszam cię Sheyn. Chcesz się odświeżyć? Służę pomocą.-uśmiechnęłam się chytrze.
Zebrałam w sobie moc. Z oddali dobiegł mnie szum wody. W tym momencie Sheyn został oblany strumieniem letniej wody. Gdy moja warunastra się uspokoiła odwołałam wodę i osuszyłam basiora promieniami słonecznymi. Prychając wodą otrząsnął się ale był suchutki. Skłoniłam się lekcewarząco.
-Czy teraz nasz książe jest zadowolony?
Basior odkaszlnął wodę z płuc i spojrzała na mnie.
- Oh dobra nie patrz się tak. Hmm zgłodniałam.-mruknęłam.
Przywołałam so siebie sarne. Sheyn pewnie myśli że ją zjem. Zaśmiałam się w duchu.
-Kérem, hozzon nekem ehető növények *.-szepnęłam do niej a ona lekko skinęła głową.
Wyminęła lękliwie Sheyna i potruchtała w las. Po chwili wyłoniła się z puszczy z mnóstwem przepysznych, jadalnych bulw.
-Köszönjük , lánya az erdő** .-powiedziałam jej, a sarna ukłoniła mi się.
Przyrządziłam warzywa i dałam do spróbowania Sheyn'owi. Spróbował ich. Ja zjadłam duszonkę i powiedziałam:
-Tym się zwykle żywię. Nie potrafię jeść mięsa.-spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
*Proszę przynieś mi trochę jadalnych roślin.
**Dziękuję ci córko puszczy.
<Sheyn? Smakowało?>
-Oh.-pisnęłam słodko-przepraszam cię Sheyn. Chcesz się odświeżyć? Służę pomocą.-uśmiechnęłam się chytrze.
Zebrałam w sobie moc. Z oddali dobiegł mnie szum wody. W tym momencie Sheyn został oblany strumieniem letniej wody. Gdy moja warunastra się uspokoiła odwołałam wodę i osuszyłam basiora promieniami słonecznymi. Prychając wodą otrząsnął się ale był suchutki. Skłoniłam się lekcewarząco.
-Czy teraz nasz książe jest zadowolony?
Basior odkaszlnął wodę z płuc i spojrzała na mnie.
- Oh dobra nie patrz się tak. Hmm zgłodniałam.-mruknęłam.
Przywołałam so siebie sarne. Sheyn pewnie myśli że ją zjem. Zaśmiałam się w duchu.
-Kérem, hozzon nekem ehető növények *.-szepnęłam do niej a ona lekko skinęła głową.
Wyminęła lękliwie Sheyna i potruchtała w las. Po chwili wyłoniła się z puszczy z mnóstwem przepysznych, jadalnych bulw.
-Köszönjük , lánya az erdő** .-powiedziałam jej, a sarna ukłoniła mi się.
Przyrządziłam warzywa i dałam do spróbowania Sheyn'owi. Spróbował ich. Ja zjadłam duszonkę i powiedziałam:
-Tym się zwykle żywię. Nie potrafię jeść mięsa.-spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
*Proszę przynieś mi trochę jadalnych roślin.
**Dziękuję ci córko puszczy.
<Sheyn? Smakowało?>
sobota, 25 kwietnia 2015
Od Sheyn'a C.D. Mirind
Kiedy usłyszałem, że pytamy się o to samo uśmiechnąłem się przyjaźnie
widząc, że wadera spuszcza wzrok. Już drugi raz na nią wpadłem, ale tym
razem Mirind wyglądała o wiele lepiej. Nawet wyszła na polowanie...
które zniszczyłem wpadając na nią. No cóż... przynajmniej daniel nam nie
uciekł.
- To samo co ty - powiedziałem. - Przyszedłem coś zjeść.
- Aha...
- Jak się czujesz? - zapytałem.
- Lepiej, dzięki - odparła nieśmiało.
Wpatrywałem się na nią zdezorientowany. Nigdy nie spotkałem kogoś kto tak by się przy mnie zachowywał. Z natury jestem przyjazny i miły, więc nie miałem pojęcia czemu budzę w niej taki respekt. Chyba, że widziała coś czego nie powinna. Na tę myśl się lekko zaniepokoiłem. Nie chciałem budzić w niej strachu ani nic. To trochę niemożliwe, że widziała mnie w niekontrolowanym szale, bo dopiero co tu trafiłem. Nie miałem jeszcze okazji się wyładować. Chyba, że umiała wyczuwać z kim ma się do czynienia. No, ale to były tylko moje podejrzenia.
- Wiem, że zepsułem polowanie, choć się udało, więc upoluję sobie...
-Nie musisz! Możemy się podzielić.
- Nie będzie to problem? - zapytałem niepewnie.
Wadera pokręciła głową, więc nie protestowałem. Kiedy już napełniliśmy swoje brzuchy, a cisza się przeciągała zapytałem:
- Ile jesteś już w watasze?
<Mirind?>
- To samo co ty - powiedziałem. - Przyszedłem coś zjeść.
- Aha...
- Jak się czujesz? - zapytałem.
- Lepiej, dzięki - odparła nieśmiało.
Wpatrywałem się na nią zdezorientowany. Nigdy nie spotkałem kogoś kto tak by się przy mnie zachowywał. Z natury jestem przyjazny i miły, więc nie miałem pojęcia czemu budzę w niej taki respekt. Chyba, że widziała coś czego nie powinna. Na tę myśl się lekko zaniepokoiłem. Nie chciałem budzić w niej strachu ani nic. To trochę niemożliwe, że widziała mnie w niekontrolowanym szale, bo dopiero co tu trafiłem. Nie miałem jeszcze okazji się wyładować. Chyba, że umiała wyczuwać z kim ma się do czynienia. No, ale to były tylko moje podejrzenia.
- Wiem, że zepsułem polowanie, choć się udało, więc upoluję sobie...
-Nie musisz! Możemy się podzielić.
- Nie będzie to problem? - zapytałem niepewnie.
Wadera pokręciła głową, więc nie protestowałem. Kiedy już napełniliśmy swoje brzuchy, a cisza się przeciągała zapytałem:
- Ile jesteś już w watasze?
<Mirind?>
Od Sheyn'a C.D. Whisperer
Whisperer zaczynała mnie zaskakiwać. Nie dość, że wredna i myśląca
wyłącznie o sobie to jeszcze potężna. Cóż jeśli myśli, że to wywoła mój
respekt i będę się przed nią kłaniał jak przed boginią to jest w
błędzie. Prędzej dam się pociąć na kawałeczki. Ale jednak trzeba
przyznać, że to nie jest zwykła wadera. Czułem, że ma w sobie to coś,
ale nie miałem pojęcia co czyni ją taką niezwykłą.
Gdy wietrzny potwór zniknął, a drzewa się uspokoiły spojrzałem na waderę. Była z siebie zadowolona, a jej kpiący uśmieszek nie schodził z twarzy. Ja to mam szczęście, że wpadłem akurat na nią.
- Nieźle - powiedziałem. - Widzę, że lubisz się popisywać.
Whisperer prychnęła.
- Spokojnie - zaśmiałem się. - Wiesz może gdzie jest miejsce gdzie można się odświeżyć? Jakiś wodospad czy coś?
- Chyba już cię oprowadzałam! - warknęła.
- Wiem, ale za szybko leciałaś i nigdzie nie widziałem żadnej wody. Ale jak nie chcesz mi pomóc to sam dam radę. - powiedziałem odwracając się w stronę drzew. - To jak będzie?
< Whisperer?>
Gdy wietrzny potwór zniknął, a drzewa się uspokoiły spojrzałem na waderę. Była z siebie zadowolona, a jej kpiący uśmieszek nie schodził z twarzy. Ja to mam szczęście, że wpadłem akurat na nią.
- Nieźle - powiedziałem. - Widzę, że lubisz się popisywać.
Whisperer prychnęła.
- Spokojnie - zaśmiałem się. - Wiesz może gdzie jest miejsce gdzie można się odświeżyć? Jakiś wodospad czy coś?
- Chyba już cię oprowadzałam! - warknęła.
- Wiem, ale za szybko leciałaś i nigdzie nie widziałem żadnej wody. Ale jak nie chcesz mi pomóc to sam dam radę. - powiedziałem odwracając się w stronę drzew. - To jak będzie?
< Whisperer?>
Od Mirind C.D. Sheyn'a
- Eee… oczywiście, chodź – zgodziłam się, choć nadal bolała mnie głowa.
Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Zwykle nie miałam problemów ze
szczerością i odmawianiem. Tym razem zważyłam na jego… no nie wiem, urok
osobisty? Y, to jakoś głupio brzmi. Chyba to jednak była normalna
uprzejmość. Ruszyliśmy w stronę jaskiń. Słońce świeciło bardzo mocno, w
takie dni moje futro mieni się różnymi kolorami. Dziś było podobnie.
Szliśmy obok siebie nie odzywając się zbytnio. Dobrze, że droga do
jaskiń nie była daleka, bo łapy odmówiły by mi posłuszeństwa.
- Jesteśmy na miejscu – powiedziałam i uśmiechnęłam lekko. Sheyn rozejrzał się ciekawie po okolicy. Ciężko stwierdzić, czy było to udawane.
- Masz tu gdzieś swoją jakinie? – zapytałam po chwili zamyślenia.
- Tak…, mam – odparł pogodnie. – Emriv mi już jedną wyznaczyła – uzupełnił. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
- W takim razie ja skorzystam z twojej rady i pójdę się położyć. Chyba, że potrzebujesz eskorty? – zażartowałam.
- Nie, dzięki, wiem jak trafić – odpowiedział uśmiechając się. Odpowiedziałam mu podobnym gestem na pożegnanie i udałam się do swojej jaskini. Przeciągnęłam się z błogą radością i położyłam na posłaniu z mchu i liści. Ciężko mówić tu o jakimkolwiek śnie, ale zdrzemnęłam się na trochę czasu.
Kiedy wyszłam z jaskini słońce powoli chyliło się ku zachodowi, innymi słowy zachodziło za horyzont. Nagle mocny ból brzucha przypomniał mi o tym, że niczego jeszcze dzisiaj nie jadłam. Szybko pobiegłam do lasu na polowanie. Znalazłam stado spokojnie pasących się, niczego nieświadomych danieli. Biedne zwierzęta, ale ja na ich nieszczęście kieruję się łańcuchem pokarmowym. Przyczajona w krzakach upatrzyłam sobie najsłabszą sztukę. Nie zauważyłam jednak, że po drugiej stronie polany również stoi wilk, który chce upolować to samo zwierzę. Skoczyłam na daniela w tym samym czasie, co on. Powaliliśmy kopytnego momentalnie patrząc sobie ze zdziwieniem w oczy. To był Sheyn. Spuściłam wzrok i ugryzłam jeleniowatego w tętnicę.
- Co ty tu…? – zapytaliśmy w tym samym czasie. Nie wiem dlaczego, ale w jego towarzystwie czułam się bezbronna… onieśmielona.
< Sheyn? :3>
- Jesteśmy na miejscu – powiedziałam i uśmiechnęłam lekko. Sheyn rozejrzał się ciekawie po okolicy. Ciężko stwierdzić, czy było to udawane.
- Masz tu gdzieś swoją jakinie? – zapytałam po chwili zamyślenia.
- Tak…, mam – odparł pogodnie. – Emriv mi już jedną wyznaczyła – uzupełnił. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
- W takim razie ja skorzystam z twojej rady i pójdę się położyć. Chyba, że potrzebujesz eskorty? – zażartowałam.
- Nie, dzięki, wiem jak trafić – odpowiedział uśmiechając się. Odpowiedziałam mu podobnym gestem na pożegnanie i udałam się do swojej jaskini. Przeciągnęłam się z błogą radością i położyłam na posłaniu z mchu i liści. Ciężko mówić tu o jakimkolwiek śnie, ale zdrzemnęłam się na trochę czasu.
Kiedy wyszłam z jaskini słońce powoli chyliło się ku zachodowi, innymi słowy zachodziło za horyzont. Nagle mocny ból brzucha przypomniał mi o tym, że niczego jeszcze dzisiaj nie jadłam. Szybko pobiegłam do lasu na polowanie. Znalazłam stado spokojnie pasących się, niczego nieświadomych danieli. Biedne zwierzęta, ale ja na ich nieszczęście kieruję się łańcuchem pokarmowym. Przyczajona w krzakach upatrzyłam sobie najsłabszą sztukę. Nie zauważyłam jednak, że po drugiej stronie polany również stoi wilk, który chce upolować to samo zwierzę. Skoczyłam na daniela w tym samym czasie, co on. Powaliliśmy kopytnego momentalnie patrząc sobie ze zdziwieniem w oczy. To był Sheyn. Spuściłam wzrok i ugryzłam jeleniowatego w tętnicę.
- Co ty tu…? – zapytaliśmy w tym samym czasie. Nie wiem dlaczego, ale w jego towarzystwie czułam się bezbronna… onieśmielona.
< Sheyn? :3>
Od Mirind C.D. Patty
- Egoistka – warknęłam pod nosem, nie patrząc na nią. Oczywiście, że to
usłyszała. Była na tyle blisko by mnie usłyszeć. Wodny wir jednak dalej
unosił ryby, a Patty uśmiechała się triumfująco. Miałam po dziurki w
nosie jej zachowania. Nie będę dla niej tracić własnego czasu. Zwykle
jestem nastawiona do innych raczej przyjaźnie, ale w takich wypadkach…
Przemknęło mi przez myśl żeby użyć żywiołu światła, ale nie, nie jestem
złośliwa tak jak ona. Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe. Założe się,
że gdybym tak zachowywała się w stosunku do niej to by mi oddała.
Wstałam w dobrym humorze i nie chciałam go sobie psuć na jakieś
grubiańskie wadery.
- Zbytek łaski, nie potrzebuję pomocy przy zdobywaniu jedzenia – powiedziałam starając się, by zabrzmiało to pogodnie. Chyba mi jednak trochę nie wyszło. Odeszłam parę kroków od zdziwionej sytuacją wilczycy i odwróciłam się na pięcie. – Acha i powodzenia w szukaniu przyjaciół – dodałam z nieukrywaną złośliwością. Muszę przyznać, że przesadziła robiąc ze mnie takiego klauna. Nie pozwolę się tak traktować! Pobiegłam do lasu na polowanie. Jakoś odechciało mi się łowienia ryb… Uszłam nie za daleko i zobaczyłam małą sarenkę stojącą chwiejnie na chudziutkich nóżkach. Była sama. Powód wydawał się idealny do polowania. Ja jednak nie miałam serca jej zabić. Nawet jako wilk nie jestem mordercą bez odrobiny empatii. Podeszłam do przestraszonego zwierzątka i popchnęłam je lekko w bok. Skuliło się, ale w końcu posłusznie poszło za mną. Zaprowadziłam je do najbliżej pasącego się nieopodal stada saren. Koźlę niepewnie odwróciło się w moją stronę, przytuliło do mnie z wdzięcznością i niezdarnie pobiegło do mamy i taty. Popatrzyłam się chwilę na tą piękną scenkę i było oczywiste, że nie będę polować w tym stadzie. Już, już miałam odejść, kiedy w krzakach coś zaszeleściło, a potem wyskoczył z nich brązowy basior, wprost na mojego „nowego przyjaciela”. Spanikowałam i odbiłam się od ziemi odpychając go. W tym czasie stado rozbiegło się na boki w popłochu. Oddychając szybko i ze zdenerwowaniem zeszłam z niego niepewna. Spuściłam głowę. On też się podniósł.
- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał wyraźnie poirytowany.
- Przepraszam… ja… po prostu… nie mogłam pozwolić, aby… abyś… je… zabił – jąkałam się z trudem dobierając słowa. Wiem, że to i tak nie wyglądało senswonie. Basior westchnął ze zrezygnowaniem i chciał odejść, ale złapałam go za ramię. – Może chcesz złowić ryby? – zapytałam z nadzieją, że się zgodzi. W końcu to ja zepsułam mu polowanie.
< Takoda? >
- Zbytek łaski, nie potrzebuję pomocy przy zdobywaniu jedzenia – powiedziałam starając się, by zabrzmiało to pogodnie. Chyba mi jednak trochę nie wyszło. Odeszłam parę kroków od zdziwionej sytuacją wilczycy i odwróciłam się na pięcie. – Acha i powodzenia w szukaniu przyjaciół – dodałam z nieukrywaną złośliwością. Muszę przyznać, że przesadziła robiąc ze mnie takiego klauna. Nie pozwolę się tak traktować! Pobiegłam do lasu na polowanie. Jakoś odechciało mi się łowienia ryb… Uszłam nie za daleko i zobaczyłam małą sarenkę stojącą chwiejnie na chudziutkich nóżkach. Była sama. Powód wydawał się idealny do polowania. Ja jednak nie miałam serca jej zabić. Nawet jako wilk nie jestem mordercą bez odrobiny empatii. Podeszłam do przestraszonego zwierzątka i popchnęłam je lekko w bok. Skuliło się, ale w końcu posłusznie poszło za mną. Zaprowadziłam je do najbliżej pasącego się nieopodal stada saren. Koźlę niepewnie odwróciło się w moją stronę, przytuliło do mnie z wdzięcznością i niezdarnie pobiegło do mamy i taty. Popatrzyłam się chwilę na tą piękną scenkę i było oczywiste, że nie będę polować w tym stadzie. Już, już miałam odejść, kiedy w krzakach coś zaszeleściło, a potem wyskoczył z nich brązowy basior, wprost na mojego „nowego przyjaciela”. Spanikowałam i odbiłam się od ziemi odpychając go. W tym czasie stado rozbiegło się na boki w popłochu. Oddychając szybko i ze zdenerwowaniem zeszłam z niego niepewna. Spuściłam głowę. On też się podniósł.
- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał wyraźnie poirytowany.
- Przepraszam… ja… po prostu… nie mogłam pozwolić, aby… abyś… je… zabił – jąkałam się z trudem dobierając słowa. Wiem, że to i tak nie wyglądało senswonie. Basior westchnął ze zrezygnowaniem i chciał odejść, ale złapałam go za ramię. – Może chcesz złowić ryby? – zapytałam z nadzieją, że się zgodzi. W końcu to ja zepsułam mu polowanie.
< Takoda? >
piątek, 24 kwietnia 2015
Od Whisperer C.D. Sheyn'a
Udawałam, że łapie powietrze w płuca. Biedny, mały Sheyn nie wiedział że
jestem nieśmiertelna. Potrafiłam dokładnie to co on, nawet więcej.
Mogłabym go uczyć.... Odtrąciłam niechciane myśli. On nie może się
dowiedzieć, że jestem wieczna. Prychnęłam i wkradłam się do jego myśli.
Znudziło mnoe zgrywanie głupiej przy jego sztuczkach. Potrafiłam
skutecznie zablokować swój umysł sztyletową barierą. On nie. Jest słaby
jak szczenie. Jego umysł był wypełniony triumfem. Mąciło go jedno
pytanie. Czy potrafie wywołać potwora z powietrza.
-Oczywiście że umiem. Odsuń się.-powiedział nagle.
Z początku zerwał się lekki wietrzyk. Natychmiast zgasł. Potem zawołałam i pojawiła się wietrzna łania. Zapytała czy ma GO przywołać. Zgodziłam się. Dla bezpieczeństwa utworzyłam ścianę z lody otulającą mnie i Sheyna. Wtedy przyszedł smok. Wywołałam go z najdalszych zakamarków mojego umysły. Jego głowa łączyła się z chmurami. Tworząc mini tornada smok ryknął. Okoliczne drzewa wzbiły pokłony. To byłam ja. Ja zawładnęłam Sherlingiem.
<Sheyn?>
-Oczywiście że umiem. Odsuń się.-powiedział nagle.
Z początku zerwał się lekki wietrzyk. Natychmiast zgasł. Potem zawołałam i pojawiła się wietrzna łania. Zapytała czy ma GO przywołać. Zgodziłam się. Dla bezpieczeństwa utworzyłam ścianę z lody otulającą mnie i Sheyna. Wtedy przyszedł smok. Wywołałam go z najdalszych zakamarków mojego umysły. Jego głowa łączyła się z chmurami. Tworząc mini tornada smok ryknął. Okoliczne drzewa wzbiły pokłony. To byłam ja. Ja zawładnęłam Sherlingiem.
<Sheyn?>
czwartek, 23 kwietnia 2015
Od Sheyn'a C.D. Whisperer
Byłem pod wrażeniem jej zdolności, ale trochę przesadziła. Nie dość, że bezczelna to jeszcze ma wygadane. Do tego się przechwala...pff...
-Wybacz, że uraziłem "jaśnie panią", chcąc nieco się dowiedzieć z kim mam do czynienia.
-To teraz wiesz - warknęła.
Zacisnąłem zęby ze złości. Ja tutaj próbuje być miły; co nie jest dość proste, a ona... szkoda słów!
-Jak chcesz - powiedziałem zamykając oczy i zrobiłem coś czego wilczyca się nie spodziewała. Zrobiłem puf! Zniknąłem, nie ma mnie! Jej mina była bezcenna, uwierzcie. Kręciła się dookoła i wyzywała mnie od najgorszych. Czułem, że coś się we mnie gotuje. Stałem tam i czułem, że zaraz stracę nad sobą kontrolę. A tego bym nie chciał.
- No pokaż na co cię stać!
Westchnąłem poirytowany. Dobra niech ma małe przedstawienie. Wbiłem się łapami mocniej w ziemię i uwolniłem swą moc.
W jednej chwili wiatr zaczął przybierać na sile. Czułem jak staję się coraz ostrzejszy niczym miecz. Skoczyłem w powietrze posyłając śmiercionośny wiatr w stronę ziemi. Huk jak przy eksplozji wstrząsnął ziemią i nim Whisperer się obejrzała kilka metrów od niej ukazał się ogromny krater bez dna. Wylądowałem obok wilczycy i stałem się widzialny.
-To wszystko? - zapytała.
Parsknąłem i pokręciłem głową. Następnie stworzyłem ogromnego, przezroczystego smoka. Cóż zrobiło to na niej wrażenie. Byłem ciekaw czy ona też umie okiełznać wiatr, by pojawił się w formię zwierzęcia. Smok zaryczał, a jego podmuch sprawił, że musieliśmy wbić łapy w ziemię. Cóż to nie wystarczyło, bo wiatr z jego paszczy był tak silny, że pchał nas w stronę krateru. Ups! Chyba teraz to ja przesadzam. Odwołałem stwora i pokazałem jeszcze ogromne tornado. Później wezwałem kilka burzowych chmur, które zalały nas strumieniami błyskawic; przy okazji wzniecając pożar, który był mi na rękę, bo dzięki temu podpalił tornado, co dawało niezwykłe wrażenie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że może już czas na nauczenie się dodatkowego żywiołu, który by komponował całość?
- Cóż to było... - widziałem jak szuka odpowiednich słów. - Takie sobie...
Serio? Jak tu by ją jeszcze przekonać, że inni też mają coś szczególnego. Hm... miałem mały pomysł, ale bałem się jak zareaguje.
-Mam coś jeszcze, ale to może być niebezpieczne - powiedziałem szczerze. - Za bardzo, dobrze nad tym nie panuję i wszystko może się zdarzyć.
Wilczyca prychnęła, a ja się zaśmiałem.
Zrobiłem wdech i z moich ust wyszedł szum lub szmer odpowiadający wiatrowi. W jednej chwili całe powietrze powędrowało do góry tworząc lej, który wysysał tlen z otoczenia. Czułem jak jest go coraz mniej, a Whisperer ma już dość. Brak tlenu to coś naprawdę okropnego. Szybko przerwałem to; za nim kompletnie nie będę nad tym panował i całe powietrze opadło. Whisperer i ja wchłanialiśmy je zachłannie do pustych płuc.
- I jak? - zapytałem wpatrując się z triumfem w wilczycę.
<Whisperer?>
-Wybacz, że uraziłem "jaśnie panią", chcąc nieco się dowiedzieć z kim mam do czynienia.
-To teraz wiesz - warknęła.
Zacisnąłem zęby ze złości. Ja tutaj próbuje być miły; co nie jest dość proste, a ona... szkoda słów!
-Jak chcesz - powiedziałem zamykając oczy i zrobiłem coś czego wilczyca się nie spodziewała. Zrobiłem puf! Zniknąłem, nie ma mnie! Jej mina była bezcenna, uwierzcie. Kręciła się dookoła i wyzywała mnie od najgorszych. Czułem, że coś się we mnie gotuje. Stałem tam i czułem, że zaraz stracę nad sobą kontrolę. A tego bym nie chciał.
- No pokaż na co cię stać!
Westchnąłem poirytowany. Dobra niech ma małe przedstawienie. Wbiłem się łapami mocniej w ziemię i uwolniłem swą moc.
W jednej chwili wiatr zaczął przybierać na sile. Czułem jak staję się coraz ostrzejszy niczym miecz. Skoczyłem w powietrze posyłając śmiercionośny wiatr w stronę ziemi. Huk jak przy eksplozji wstrząsnął ziemią i nim Whisperer się obejrzała kilka metrów od niej ukazał się ogromny krater bez dna. Wylądowałem obok wilczycy i stałem się widzialny.
-To wszystko? - zapytała.
Parsknąłem i pokręciłem głową. Następnie stworzyłem ogromnego, przezroczystego smoka. Cóż zrobiło to na niej wrażenie. Byłem ciekaw czy ona też umie okiełznać wiatr, by pojawił się w formię zwierzęcia. Smok zaryczał, a jego podmuch sprawił, że musieliśmy wbić łapy w ziemię. Cóż to nie wystarczyło, bo wiatr z jego paszczy był tak silny, że pchał nas w stronę krateru. Ups! Chyba teraz to ja przesadzam. Odwołałem stwora i pokazałem jeszcze ogromne tornado. Później wezwałem kilka burzowych chmur, które zalały nas strumieniami błyskawic; przy okazji wzniecając pożar, który był mi na rękę, bo dzięki temu podpalił tornado, co dawało niezwykłe wrażenie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że może już czas na nauczenie się dodatkowego żywiołu, który by komponował całość?
- Cóż to było... - widziałem jak szuka odpowiednich słów. - Takie sobie...
Serio? Jak tu by ją jeszcze przekonać, że inni też mają coś szczególnego. Hm... miałem mały pomysł, ale bałem się jak zareaguje.
-Mam coś jeszcze, ale to może być niebezpieczne - powiedziałem szczerze. - Za bardzo, dobrze nad tym nie panuję i wszystko może się zdarzyć.
Wilczyca prychnęła, a ja się zaśmiałem.
Zrobiłem wdech i z moich ust wyszedł szum lub szmer odpowiadający wiatrowi. W jednej chwili całe powietrze powędrowało do góry tworząc lej, który wysysał tlen z otoczenia. Czułem jak jest go coraz mniej, a Whisperer ma już dość. Brak tlenu to coś naprawdę okropnego. Szybko przerwałem to; za nim kompletnie nie będę nad tym panował i całe powietrze opadło. Whisperer i ja wchłanialiśmy je zachłannie do pustych płuc.
- I jak? - zapytałem wpatrując się z triumfem w wilczycę.
<Whisperer?>
niedziela, 19 kwietnia 2015
Od Whisperer C.D. Sheyn'a
Prychnęłam przez nos.
-Oh nie wiesz jestem wilkiem wody.-warknęłam zirytowana z nutką sarkazmu w głosie- Tak jestem Powietrzna. Nie odkryłeś niczego nowego. A po twoim nędznym popisie wnioskuje że ty też jesteś czymś w rodzaju Powietrznego, ape z jakiegoś bardzo słabego klanu.
-Tak? No to pokarz mi swpje moce.-powiedział nadal uprzejmym tonem.
-Dobra.- wściekła zerwałm się z ziemi.
Na początek przywołałam ptaki. Wielka chmara draieżców okrążyła mnie i wybuchła kolorami. Machnęłam i ptaki odleciały. Potem przywołałam klęski żywiołowe. Ponieważ władam powietrzem władam też innymi żywiłami. Dałam najróżniejsze pokazy mojej magii, a na koniec skierowamał całą swą moc na Sheyna. Uwięziłam go w kuli lodowej, a sama nie czując dotkliwego zimna wniknęłam do środka niczym duch. Przycisnęłam mu pazury do szyi i warknęłam. Lekko przerażony wywrócił oczami. Zrozumiałam że mnie poniosło, ale podobał mi się jego strach. Uwolniłam nas z kuli i odsunęłam się na bok.
-A więc pokaż TY co umiesz.-powiedziałam.
Wiedziałam że wilk może jedynie pokazać mi swoją magię, bo byłam nieśmiertelna i drwiłam sobie z słabych istnień innych stworzeń. Moje osłony otulały mnie puchatym kokonem i tylko ktoś w kim się zakocham zdoła zrobić ze mnie kogoś kto cokolwiek czuje poza nienawiścią.
<Sheyn?>
-Oh nie wiesz jestem wilkiem wody.-warknęłam zirytowana z nutką sarkazmu w głosie- Tak jestem Powietrzna. Nie odkryłeś niczego nowego. A po twoim nędznym popisie wnioskuje że ty też jesteś czymś w rodzaju Powietrznego, ape z jakiegoś bardzo słabego klanu.
-Tak? No to pokarz mi swpje moce.-powiedział nadal uprzejmym tonem.
-Dobra.- wściekła zerwałm się z ziemi.
Na początek przywołałam ptaki. Wielka chmara draieżców okrążyła mnie i wybuchła kolorami. Machnęłam i ptaki odleciały. Potem przywołałam klęski żywiołowe. Ponieważ władam powietrzem władam też innymi żywiłami. Dałam najróżniejsze pokazy mojej magii, a na koniec skierowamał całą swą moc na Sheyna. Uwięziłam go w kuli lodowej, a sama nie czując dotkliwego zimna wniknęłam do środka niczym duch. Przycisnęłam mu pazury do szyi i warknęłam. Lekko przerażony wywrócił oczami. Zrozumiałam że mnie poniosło, ale podobał mi się jego strach. Uwolniłam nas z kuli i odsunęłam się na bok.
-A więc pokaż TY co umiesz.-powiedziałam.
Wiedziałam że wilk może jedynie pokazać mi swoją magię, bo byłam nieśmiertelna i drwiłam sobie z słabych istnień innych stworzeń. Moje osłony otulały mnie puchatym kokonem i tylko ktoś w kim się zakocham zdoła zrobić ze mnie kogoś kto cokolwiek czuje poza nienawiścią.
<Sheyn?>
piątek, 17 kwietnia 2015
Dołączyła Spectra!
Imię: Spectra
Drugie imię: Brak
Przydomek: "Nocna Furia"
Wiek: 10 lat
Płeć: Wadera
Żywioł: Ciemność
Stopień umiejętności magicznych: 10
Stanowisko: Wojownik, nauczyciel morderstwa
Charakter: Spectra jest bardzo agresywną, bezwzględną i nieufną waderą. Jeżeli nikt nie będzie jej momentami „pilnował”, może się to źle skończyć zarówno dla sojuszników jak i wrogów. Nie zawaha się zabić nawet bezbronnych szczeniaków. Nienawidzi być ograniczona, a szczególnie spętana. Zazwyczaj jest małomówna i skryta w sobie. Już jej się pytajcie dlaczego… jeżeli to przeżyjecie… Jednak gdy pozna się ją bliżej, można dostrzec jej specyficzne poczucie humoru.
Zalety: Wadera jest skoczna, bardzo zwinna, silna i szybka. Szybka jest tak, że na każdym dystansie jej nie dogonisz. Zwinna jest tak, że prawie każdego ciosu unika z łatwością. Co do skoczności, byle oparcie pozwoli jej wybić się daleko i wysoko, a co do siły to jest silna jak niejeden rosły basior. Jednak to nie wszystko. Wilczyca ma wyczulone zmysły, a dokładniej węch i słuch. Z paru kilometrów Spectra potrafi wyczuć wilka czy też zwierzynę. Ze słuchem jest podobnie. Potrafi usłyszeć najdrobniejszy szmer czy szept. Bardzo ładnie śpiewa.
Wady: Jedną z wad wilczycy to, to że panicznie boi się pająków oraz to, że nie potrafi zbytnio pływać.
Rodzina: Nie pamięta ich...
Zauroczenie: Yyyy... nie.
Partner: NIET.
Szczeniaki: NIET.
Upomnienia: 0
Nick: Mustang3440 (hwr)
Drugie imię: Brak
Przydomek: "Nocna Furia"
Wiek: 10 lat
Płeć: Wadera
Żywioł: Ciemność
Stopień umiejętności magicznych: 10
Stanowisko: Wojownik, nauczyciel morderstwa
Charakter: Spectra jest bardzo agresywną, bezwzględną i nieufną waderą. Jeżeli nikt nie będzie jej momentami „pilnował”, może się to źle skończyć zarówno dla sojuszników jak i wrogów. Nie zawaha się zabić nawet bezbronnych szczeniaków. Nienawidzi być ograniczona, a szczególnie spętana. Zazwyczaj jest małomówna i skryta w sobie. Już jej się pytajcie dlaczego… jeżeli to przeżyjecie… Jednak gdy pozna się ją bliżej, można dostrzec jej specyficzne poczucie humoru.
Zalety: Wadera jest skoczna, bardzo zwinna, silna i szybka. Szybka jest tak, że na każdym dystansie jej nie dogonisz. Zwinna jest tak, że prawie każdego ciosu unika z łatwością. Co do skoczności, byle oparcie pozwoli jej wybić się daleko i wysoko, a co do siły to jest silna jak niejeden rosły basior. Jednak to nie wszystko. Wilczyca ma wyczulone zmysły, a dokładniej węch i słuch. Z paru kilometrów Spectra potrafi wyczuć wilka czy też zwierzynę. Ze słuchem jest podobnie. Potrafi usłyszeć najdrobniejszy szmer czy szept. Bardzo ładnie śpiewa.
Wady: Jedną z wad wilczycy to, to że panicznie boi się pająków oraz to, że nie potrafi zbytnio pływać.
Rodzina: Nie pamięta ich...
Zauroczenie: Yyyy... nie.
Partner: NIET.
Szczeniaki: NIET.
Upomnienia: 0
Nick: Mustang3440 (hwr)
środa, 15 kwietnia 2015
Od Takody
Leniwe, szare chmury przesuwały się po niebie przeganiane ostrym, zimnym wiatrem. Spienione fale obijały się o fiord, zalewając wystające z wody, czarne skały. Na kamiennej, targanej morskimi bałwanami wylegiwały się tłuste lwy morskie. Siedziałem sam na klifie, a wiatr przeczesywał moje futro. Patrzyłem z nieukrywaną pogardą na wodę kołyszącą się osiem metrów niżej. Mój dręczony morską bryzą nos wreszcie nie wytrzymał, więc wstałem i z ulgą odszedłem z tamtego okropnego miejsca.
Szedłem dość wolno, patrząc na potrącane przez moje łapy małe, popielate kamyczki, które z łoskotem spadały w dół zbocza. Nie znałem tych terenów. Prawdopodobnie byłem daleko poza granicami watahy, ale nie przeszkadzało mi to. Lubię się szwendać po górach i lasach. Zwykle nie spotykam nikogo oprócz wiewiórek i stadek łani z dumnym jeleniem na czele. Zwykle.
Jedyny raz zdarzyło mi się spotkać nieznajomego wilka, kiedy miałem ledwie 4 lata i kilka miesięcy. Dzień był wtedy słoneczny i ciepły ( w końcu było lato ). Przechadzałem się, by zaczerpnąć trochę powietrza, bo moja siostra zamęczała mnie nauką techniki ognistych kul i ciągle siedziałem w książkach. Wilk ten był średniej wielkości, miał orzechowo – szare futro, jasnoniebieskie oczy i odgryziony kawałek lewego ucha. Kiedy wyłonił się zza dorodnego krzaku oleandru ( mieszkałem w klimacie śródziemnomorskim ) podskoczyłem jak oparzony i przerażonymi, jeszcze szczenięcymi oczkami wbijałem pełne strachu spojrzenie w nieznajomego basiora. Wilk uśmiechnął się delikatnie, po czym kiwnął powoli głową i oddalił się. Nigdy więcej już go nie spotkałem. Prawdopodobnie nigdy się nie dowiem o co mu chodziło, czy po prostu miał być to gest przypominający ukłon czy ukryte przesłanie.
Wróciłem do mojej jaskini. To niewielka, aczkolwiek przytulna norka, wydrążona w skale wapiennej przez wodę ( jednak mam co do tego pewne wątpliwości ). Zmęczony po całym dniu wędrowania przez wzgórza rzuciłem się wręcz na wygodną skórę niedźwiedzia, którą dostałem na ósme urodziny od babki i odtąd towarzyszyła mi ona prawie wszędzie. Sen szybko zamknął mi oczy.
C.D.N
Szedłem dość wolno, patrząc na potrącane przez moje łapy małe, popielate kamyczki, które z łoskotem spadały w dół zbocza. Nie znałem tych terenów. Prawdopodobnie byłem daleko poza granicami watahy, ale nie przeszkadzało mi to. Lubię się szwendać po górach i lasach. Zwykle nie spotykam nikogo oprócz wiewiórek i stadek łani z dumnym jeleniem na czele. Zwykle.
Jedyny raz zdarzyło mi się spotkać nieznajomego wilka, kiedy miałem ledwie 4 lata i kilka miesięcy. Dzień był wtedy słoneczny i ciepły ( w końcu było lato ). Przechadzałem się, by zaczerpnąć trochę powietrza, bo moja siostra zamęczała mnie nauką techniki ognistych kul i ciągle siedziałem w książkach. Wilk ten był średniej wielkości, miał orzechowo – szare futro, jasnoniebieskie oczy i odgryziony kawałek lewego ucha. Kiedy wyłonił się zza dorodnego krzaku oleandru ( mieszkałem w klimacie śródziemnomorskim ) podskoczyłem jak oparzony i przerażonymi, jeszcze szczenięcymi oczkami wbijałem pełne strachu spojrzenie w nieznajomego basiora. Wilk uśmiechnął się delikatnie, po czym kiwnął powoli głową i oddalił się. Nigdy więcej już go nie spotkałem. Prawdopodobnie nigdy się nie dowiem o co mu chodziło, czy po prostu miał być to gest przypominający ukłon czy ukryte przesłanie.
Wróciłem do mojej jaskini. To niewielka, aczkolwiek przytulna norka, wydrążona w skale wapiennej przez wodę ( jednak mam co do tego pewne wątpliwości ). Zmęczony po całym dniu wędrowania przez wzgórza rzuciłem się wręcz na wygodną skórę niedźwiedzia, którą dostałem na ósme urodziny od babki i odtąd towarzyszyła mi ona prawie wszędzie. Sen szybko zamknął mi oczy.
C.D.N
Od Patty C.D. Mirind
Patrzyłam, jak wadera próbowała złapać ryby. To wyglądało dość komicznie, więc zaczęłam się śmiać.
- Ty spróbuj, co? - warknęła trochę zła.
Podeszłam do wody nadal chichocząc pod nosem. Jednak zamiast łapać je w pysk, wykorzystałam swój żywioł. W ten sposób złowiłam więcej ryb od Mirind.
- Jak żeś to zrobiła? - spytała zdumiona.
- Najpierw myślę, jak ni wyjść na błazna.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne - prychnęła.
- Smacznego, ja głodna nie jestem.
Wadera podeszła do ryb, które w jednej chwili uniosły się w górę. Mirind skakała, żeby jej zdobyć, ale te unosiły się wyżej i wyżej...
- Przestań! - krzyknęła.
- Nie, za dobrze się bawię - zaśmiałam się.
Mirind?
- Ty spróbuj, co? - warknęła trochę zła.
Podeszłam do wody nadal chichocząc pod nosem. Jednak zamiast łapać je w pysk, wykorzystałam swój żywioł. W ten sposób złowiłam więcej ryb od Mirind.
- Jak żeś to zrobiła? - spytała zdumiona.
- Najpierw myślę, jak ni wyjść na błazna.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne - prychnęła.
- Smacznego, ja głodna nie jestem.
Wadera podeszła do ryb, które w jednej chwili uniosły się w górę. Mirind skakała, żeby jej zdobyć, ale te unosiły się wyżej i wyżej...
- Przestań! - krzyknęła.
- Nie, za dobrze się bawię - zaśmiałam się.
Mirind?
wtorek, 14 kwietnia 2015
Od Sheyn'a C.D. Sunshine
Zdziwiony wpatrywałem się w waderę. Dopiero co tu trafiłem i od razu wszyscy mnie osaczają. Raz zemdleją, drugi raz nawrzeszczą, trzeci proszą o pomoc. Cóż ja jestem pomocny i lubię towarzystwo. I widać, że jej na tym bardzo zależy, ale... ja się kompletnie nie znam na nauczaniu!
- Cóż... - odparłem. - Praktycznie mógłbym coś ci pokazać, ale ja kompletnie nie znam się na nauczaniu.
Sunshine spojrzała na mnie zawiedzionym wzrokiem... Nie chciałem jej krzywdzić ani nic.
- Mógłbym jednak spróbować - szybko dodałem mając nadzieję, że się nie mylę i może jednak jestem dobrym nauczycielem. Choć... nie, nie jestem co do tego pewny.
- Ale ostrzegam. Jak nie dasz rady to nie miej do mnie pretensji.
Wadera kiwnęła głową.
- To, kiedy chcesz zacząć?
<Sunshine?>
- Cóż... - odparłem. - Praktycznie mógłbym coś ci pokazać, ale ja kompletnie nie znam się na nauczaniu.
Sunshine spojrzała na mnie zawiedzionym wzrokiem... Nie chciałem jej krzywdzić ani nic.
- Mógłbym jednak spróbować - szybko dodałem mając nadzieję, że się nie mylę i może jednak jestem dobrym nauczycielem. Choć... nie, nie jestem co do tego pewny.
- Ale ostrzegam. Jak nie dasz rady to nie miej do mnie pretensji.
Wadera kiwnęła głową.
- To, kiedy chcesz zacząć?
<Sunshine?>
Od Sheyn'a C.D. Mirind
Mirind wydawała się nieśmiała. Nie wiedziałem tylko dlaczego. Przecież... nic takiego nie zrobiłem. Nie jestem przystojny ani nic z tych rzeczy... Choć... cofam to, jestem przystojny.
- Widzę, że jesteś chora - palnąłem.
Super pierwsze spotkanie, a ja mówię coś co sama pewnie wie.
- Skąd... - odparła i znów spuściła głowę.
Trochę się... zaniepokoiłem. Przecież widziałem jak ledwo co stoi na nogach, oczy ma spuchnięte i załzawione oraz jej czerwony nos.
- Może lepiej się połóż - zaproponowałem.
- Nie, nie. Dam sobie radę.
Nie byłem tego tak do końca pewny, ale nie naciskałem. Cóż... to... Nie miałem pojęcia co powiedzieć. Nigdy z czymś takim się nie spotkałem.
- Może... zaprowadzisz mnie do jaskiń? Jestem nowy i nie znam okolicy - zapytałem mając nadzieję, że wadera się zgodzi.
Praktycznie wiedziałem gdzie są jaskinie, ale Mirind o tym nie wiedziała. Dzięki temu mógłbym odstawić ją do "łóżka", nie mając wyrzutów sumienia, że zostawiłem ją prawie nieżywą w lesie.
- To co? -dodałem widząc zamyśloną Mirind.
<Mirind?>
- Widzę, że jesteś chora - palnąłem.
Super pierwsze spotkanie, a ja mówię coś co sama pewnie wie.
- Skąd... - odparła i znów spuściła głowę.
Trochę się... zaniepokoiłem. Przecież widziałem jak ledwo co stoi na nogach, oczy ma spuchnięte i załzawione oraz jej czerwony nos.
- Może lepiej się połóż - zaproponowałem.
- Nie, nie. Dam sobie radę.
Nie byłem tego tak do końca pewny, ale nie naciskałem. Cóż... to... Nie miałem pojęcia co powiedzieć. Nigdy z czymś takim się nie spotkałem.
- Może... zaprowadzisz mnie do jaskiń? Jestem nowy i nie znam okolicy - zapytałem mając nadzieję, że wadera się zgodzi.
Praktycznie wiedziałem gdzie są jaskinie, ale Mirind o tym nie wiedziała. Dzięki temu mógłbym odstawić ją do "łóżka", nie mając wyrzutów sumienia, że zostawiłem ją prawie nieżywą w lesie.
- To co? -dodałem widząc zamyśloną Mirind.
<Mirind?>
Od Sheyn'a C.D. Whisperer
Spojrzałem na waderę z uśmiechem. Cóż widać, że ma charakterek, ale ciągle nie odpowiedziała na moje pytanie lub raczej stwierdzenie. Co z tego, że ta polana nazywa się "jadalna" skoro rośnie na niej tylko trawa. Żadnego mięsa, nic. A ja jestem głodny!
Na potwierdzenie mych słów z mojego żołądka dobiegło burczenie. Eh... Zerknąłem na waderę, która położyła się w cieniu. Mógłbym się trochę z nią posprzeczać, ale widać, że nie ma ochoty ze mną rozmawiać.
Rozejrzałem się po polanie mając nadzieję coś zobaczyć i... tak! Stała tam nieopodal, młoda i tłusta sarna. Mmm... czyli Whisperer nie zrobiła mnie w konia. Wolno zbliżyłem się do ofiary i dmuchnąłem w jej stronę. Podmuch był taki, że przewrócił zwierzę, które leżało oszołomione na boku. Szybko do niej doskoczyłem i skończyłem jej męki, przy okazji napełniając brzuch. Gdy wróciłem Whisperer nadal leżała i nie racząc na mnie spojrzeć.
Chyba się nie popisałem - stwierdziłem w myślach wpatrując się w waderę.
- Czego?! - warknęła.
Widać było, że miała mnie już dosyć, ale musiałem jeszcze jej podziękować.
- Chciałem podziękować za oprowadzenie. Nie martw się czasami i ja mogę być nie do zniesienia. - dodałem przestając się uśmiechać.
Wadera chyba tego nie zauważyła, bo nadal wpatrywała się gdzieś w dal.
- Jasne. - fuknęła zła.
- Widzę, że też masz żywioł wiatru. Te skrzydła i w ogóle - zagadnąłem po chwili ciszy.
<Whisperer? Nie mam za złe >
Na potwierdzenie mych słów z mojego żołądka dobiegło burczenie. Eh... Zerknąłem na waderę, która położyła się w cieniu. Mógłbym się trochę z nią posprzeczać, ale widać, że nie ma ochoty ze mną rozmawiać.
Rozejrzałem się po polanie mając nadzieję coś zobaczyć i... tak! Stała tam nieopodal, młoda i tłusta sarna. Mmm... czyli Whisperer nie zrobiła mnie w konia. Wolno zbliżyłem się do ofiary i dmuchnąłem w jej stronę. Podmuch był taki, że przewrócił zwierzę, które leżało oszołomione na boku. Szybko do niej doskoczyłem i skończyłem jej męki, przy okazji napełniając brzuch. Gdy wróciłem Whisperer nadal leżała i nie racząc na mnie spojrzeć.
Chyba się nie popisałem - stwierdziłem w myślach wpatrując się w waderę.
- Czego?! - warknęła.
Widać było, że miała mnie już dosyć, ale musiałem jeszcze jej podziękować.
- Chciałem podziękować za oprowadzenie. Nie martw się czasami i ja mogę być nie do zniesienia. - dodałem przestając się uśmiechać.
Wadera chyba tego nie zauważyła, bo nadal wpatrywała się gdzieś w dal.
- Jasne. - fuknęła zła.
- Widzę, że też masz żywioł wiatru. Te skrzydła i w ogóle - zagadnąłem po chwili ciszy.
<Whisperer? Nie mam za złe >
Od Midnight "Dołączam w najgorszej sytuacji" cz.1
Była wojna....... wszędzie rozchodziły się zgrzyty mieczy i maltretowane ciała przez ostrza. Właśnie dokańczałem zabijać grupke wrogów, gdy dostałem w ramię. Popatrzyłem się na nie i stwierdziłem że to bełt. Wyciągnąłem go i popatrzyłem na tego kto to zrobił. Poleciałem na niego z wielkim wkurzeniem. Dostałem znowu tylko że w brzuch. Ból stawał się nie do zniesienia, jednak biegłem dalej. Przedziurawiłem go nożem i odrzuciłem na bok. Teraz dostałem w drugie ramię. Upadłem i wyjąłem strzały. Zauważyłem Alphe watahy, którą atakujemy, z kuszą. Rzucił się na nie z mieczem. Zrobiłem unik, serie ataków, kontre............ walczyłem tak aż już w rękach nie czułem krwi. Byliśmy nad krawędzią ogromnej przepaści wodnej w dół. Popatrzyłem się na niego, a on zrobił uśmiech i wrzucił mnie tam. Straciłem przytomność.
********************
Obudziłem się nad świetlistą plażą. Wszędzie roznosiły się zapachy drzewa kokosowego.
-Dobre miejsce na śmierć...-pomyślałem. Nagle po paru sekundach usłyszałem kroki. Dostojne, poważne i dobrze stawiany. Tak chodzi najczęściej Alpha albo zacny człowiek. Kroki były coraz głośniejsze. Aż nagle ucichły.
-Halo?-kopnął mnie w korpus.
-Halo?-odpowiedziałem tym samym.
-Kim jesteś?-spytał poważnym tonem.
-Umarlakiem.-odpowiedziałem.
-Ahhhh miło mi ,,umarlaku"... Żyjesz czy umarłeś?
Miałem wstać i zaśmiać się, ale byłem w kałuży krwi. Odwróciłem się ledwo w jego strone i zobaczyłem jakąś wadere schylającą się nad moim marnym ciałem.
<Jakaś wadera?>
********************
Obudziłem się nad świetlistą plażą. Wszędzie roznosiły się zapachy drzewa kokosowego.
-Dobre miejsce na śmierć...-pomyślałem. Nagle po paru sekundach usłyszałem kroki. Dostojne, poważne i dobrze stawiany. Tak chodzi najczęściej Alpha albo zacny człowiek. Kroki były coraz głośniejsze. Aż nagle ucichły.
-Halo?-kopnął mnie w korpus.
-Halo?-odpowiedziałem tym samym.
-Kim jesteś?-spytał poważnym tonem.
-Umarlakiem.-odpowiedziałem.
-Ahhhh miło mi ,,umarlaku"... Żyjesz czy umarłeś?
Miałem wstać i zaśmiać się, ale byłem w kałuży krwi. Odwróciłem się ledwo w jego strone i zobaczyłem jakąś wadere schylającą się nad moim marnym ciałem.
<Jakaś wadera?>
Dołączył Midnight!
Imię: Midnight
Drugie imię: Midlight
Przydomek: ,,Błyskawica"
Wiek: 15 lat
Płeć: basior
Żywioł: światło
Stopień umiejętności magicznych: 7
Stanowisko: Zwiadowca
Charakter: Midnight to osobliwy basior. Lubi być aktywny i szybko biega. Ogólnie jest miły i sympatyczny. Nigdy nikogo nie pokochał i chyba nie pokocha. Lubi szybko się rozwijać. Jest małym romantykiem. Trochę wstydliwy. Był uczony na skradanie się i chowanie w cień. Ma, według wielu uważany za głupi, płaszcz, który wtapia się w tło.
Zalety: szybko biega, cicho się skrada, umie kogoś znienacka podejść
Wady: niezbyt mocna siła fizyczna
Rodzina: brak
Zauroczenie: brak
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Upomnienia: 0
Nick: Midnight8226
Drugie imię: Midlight
Przydomek: ,,Błyskawica"
Wiek: 15 lat
Płeć: basior
Żywioł: światło
Stopień umiejętności magicznych: 7
Stanowisko: Zwiadowca
Charakter: Midnight to osobliwy basior. Lubi być aktywny i szybko biega. Ogólnie jest miły i sympatyczny. Nigdy nikogo nie pokochał i chyba nie pokocha. Lubi szybko się rozwijać. Jest małym romantykiem. Trochę wstydliwy. Był uczony na skradanie się i chowanie w cień. Ma, według wielu uważany za głupi, płaszcz, który wtapia się w tło.
Zalety: szybko biega, cicho się skrada, umie kogoś znienacka podejść
Wady: niezbyt mocna siła fizyczna
Rodzina: brak
Zauroczenie: brak
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Upomnienia: 0
Nick: Midnight8226
Nowy - Takoda!
Imię: Takoda
Drugie imię: Perseusz ( w skrócie Percy )
Przydomek: "Pożar"
Wiek: 13 lat i 7 miesięcy
Płeć: Basior
Żywioł: Ogień
Stopień umiejętności magicznych: 10
Stanowisko: Nauczyciel magii ognia, Uzdrowiciel
Charakter: Takoda to w pełni dorosły i odpowiedzialny za swoje ( i czasami innych ) czyny. Jest niezwykle twórczy i ambitny. Nigdy nie zbacza z określonego wcześniej kursu i nic nie jest w stanie go zatrzymać w dążeniu do celu. Takodę cechuje także zaradność i chęć pomocy innym w potrzebie. Ceni sobie lojalność i przyjaźń, czyli najkruchsze wartości na świecie. Choć jest znany ze swojej wielkiej cierpliwości, czasami się denerwuje i to nie dla żartów. Percy to raczej wilk impulsywny, energiczny i odważny. Nie boi się nowych wyzwań i nagłego wzrostu adrenaliny. Często udziela mądrych rad i realistycznie patrzy na świat. Takoda jest niezwykle wnikliwy oraz dokładny, bada z wielkim zainteresowaniem i dokładnością wszystko, co tylko nawinie mu się pod łapy. Jednakże nie umie kierować zespołem i zwykle działa w pojedynkę. Bywa, że w razie potrzeby może działać w grupie, choć szczerze tego nienawidzi. Wilk cechuje się dyplomatycznym sposobem życia, czasami bywa bardzo oficjalny. Nie boi się występować przed większą publicznością niż np. osiem wilków ( nie dotyczy to krewnych czy przyjaciół, tylko nieznajomych wilków).
Zalety: Jest urodzonym dyplomatą, umie bardzo długo i szybko biec ( w razie potrzeby potrafi galopować nawet 1,5 godziny bez przerwy ), porusza się zwinnie i bezszelestnie, jest dosyć dobry w pływaniu. To także sprawdzający się łowca i wojownik, wyszkolony na stratega.
Wady: Reaguje impulsywnie, ma kiepski węch jak na łowcę, ma okropny lęk przed ciszą i głośnymi dźwiękami, nie toleruje wody.
Rodzina: Nie znał nikogo oprócz starszej siostry i ciotki, które się nim opiekowały do 3 roku życia. Potem trafił do rodziny zastępczej, w której nie spędził zbyt wiele czasu, więc wspomnienia z tamtego okresu zamazały się.
Zauroczenie: Skrycie podkochuje się w Mirind.
Partner: Kiedyś na pewno.
Szczeniaki: Może…
Upomnienia: 0
Właściciel: Nivettte
Drugie imię: Perseusz ( w skrócie Percy )
Przydomek: "Pożar"
Wiek: 13 lat i 7 miesięcy
Płeć: Basior
Żywioł: Ogień
Stopień umiejętności magicznych: 10
Stanowisko: Nauczyciel magii ognia, Uzdrowiciel
Charakter: Takoda to w pełni dorosły i odpowiedzialny za swoje ( i czasami innych ) czyny. Jest niezwykle twórczy i ambitny. Nigdy nie zbacza z określonego wcześniej kursu i nic nie jest w stanie go zatrzymać w dążeniu do celu. Takodę cechuje także zaradność i chęć pomocy innym w potrzebie. Ceni sobie lojalność i przyjaźń, czyli najkruchsze wartości na świecie. Choć jest znany ze swojej wielkiej cierpliwości, czasami się denerwuje i to nie dla żartów. Percy to raczej wilk impulsywny, energiczny i odważny. Nie boi się nowych wyzwań i nagłego wzrostu adrenaliny. Często udziela mądrych rad i realistycznie patrzy na świat. Takoda jest niezwykle wnikliwy oraz dokładny, bada z wielkim zainteresowaniem i dokładnością wszystko, co tylko nawinie mu się pod łapy. Jednakże nie umie kierować zespołem i zwykle działa w pojedynkę. Bywa, że w razie potrzeby może działać w grupie, choć szczerze tego nienawidzi. Wilk cechuje się dyplomatycznym sposobem życia, czasami bywa bardzo oficjalny. Nie boi się występować przed większą publicznością niż np. osiem wilków ( nie dotyczy to krewnych czy przyjaciół, tylko nieznajomych wilków).
Zalety: Jest urodzonym dyplomatą, umie bardzo długo i szybko biec ( w razie potrzeby potrafi galopować nawet 1,5 godziny bez przerwy ), porusza się zwinnie i bezszelestnie, jest dosyć dobry w pływaniu. To także sprawdzający się łowca i wojownik, wyszkolony na stratega.
Wady: Reaguje impulsywnie, ma kiepski węch jak na łowcę, ma okropny lęk przed ciszą i głośnymi dźwiękami, nie toleruje wody.
Rodzina: Nie znał nikogo oprócz starszej siostry i ciotki, które się nim opiekowały do 3 roku życia. Potem trafił do rodziny zastępczej, w której nie spędził zbyt wiele czasu, więc wspomnienia z tamtego okresu zamazały się.
Zauroczenie: Skrycie podkochuje się w Mirind.
Partner: Kiedyś na pewno.
Szczeniaki: Może…
Upomnienia: 0
Właściciel: Nivettte
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Od Sunshine C.D. Sheyn'a
Obudziłam się w swojej grocie. Z ociężałym stęknięciem wygrzebałam się ze stosu liści i gałązek służących za posłanie. Postanowiłam się dotlenić biegając. W sumie warto byłoby też poszukać jakiegoś wilka z dobrze opanowanym żywiołem który byłby chętny mnie poduczyć. Nagle zatrzymał mnie silny podmuch wiatru z mojej prawej strony. Ciekawa odwróciłam się w tę stronę, ponieważ nie był to zwykły wiatr. Dlaczego? Dlatego, że był zbyt silny. Czegoś takiego jeszcze nie spotkałam.
Moim oczom ukazał się biało-czarny basior panujący nad… smokiem? Ogromnym, lecz ledwie widzialnym (no wiesz, powietrze) stworem unoszącym się tuż nad ziemią. Wytrzeszczyłam oczy, gdyż nigdy się z czymś takim nie spotkałam.
- Eee… To twoje, tak? – spytałam lekko zaniepokojona swoją niepewnością.
Basior dopiero teraz mnie zauważył. Widać, że całą uwagę poświęcił na stworzenie TEGO. Machnął łapą i chwilę potem cały teatrzyk zniknął.
- Tak, moje. – uśmiechnął się sympatycznie. Już mi się nie podoba. – Jestem Sheyn.
- Sunshine. Dobra, nie będę owijać w bawełnę. Widziałam co stworzyłeś i jestem pewna, ze dobrze posługujesz się wiatrem, nieprawdaż? Tak się składa, że szukam kogoś, kto zechciałby mnie… uczyć. Co ty na to?
Sheyn? Prosto i na temat xd
Moim oczom ukazał się biało-czarny basior panujący nad… smokiem? Ogromnym, lecz ledwie widzialnym (no wiesz, powietrze) stworem unoszącym się tuż nad ziemią. Wytrzeszczyłam oczy, gdyż nigdy się z czymś takim nie spotkałam.
- Eee… To twoje, tak? – spytałam lekko zaniepokojona swoją niepewnością.
Basior dopiero teraz mnie zauważył. Widać, że całą uwagę poświęcił na stworzenie TEGO. Machnął łapą i chwilę potem cały teatrzyk zniknął.
- Tak, moje. – uśmiechnął się sympatycznie. Już mi się nie podoba. – Jestem Sheyn.
- Sunshine. Dobra, nie będę owijać w bawełnę. Widziałam co stworzyłeś i jestem pewna, ze dobrze posługujesz się wiatrem, nieprawdaż? Tak się składa, że szukam kogoś, kto zechciałby mnie… uczyć. Co ty na to?
Sheyn? Prosto i na temat xd
Od Sunshine C.D. Baltazara
- Co robisz? - spytałam zaciekawiona niespokojnym zachowaniem Baltazara.
Cały czas chodził w tę i z powrotem po jaskini jakby rozmyślał jak się stąd wydostać. W sumie nie dziwię mu się. Mnie też się tu nie podoba.
Głupia duma. Mogliśmy tu w ogóle nie wchodzić. Pewnie siedziałabym teraz nad wodopojem patrząc na piękne widoki. Jeśli uda nam się stąd wydostać, pierwsze co zrobię, to to. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie basior:
- Sprawdzam czy JEJ przypadkiem nie ma.
Nagle ból zastąpił gniew i adrenalina.
- A ja mam ją gdzieś. Idźmy już. Im szybciej znajdziemy się w watasze, tym lepiej. Z której strony przyszliśmy?
- Z południa, a co?
- A to, że może byśmy wrócili tą samą drogą? - podniosłam jedną brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Odpada. Po pierwsze: przeszliśmy już spory kawałek drogi, więc nie opłaca się iść znowu tyle samo. Po drugie: Może być ICH więcej, a wierz mi, jedna strzała to pikuś w porównaniu z tym, co one potrafią. Po trzecie: pamiętasz może ten stromy spadek? Tym razem musiałabyś iść pod górę. – powrócił ten sam opryskliwy Baltazar.
- To co w takim razie proponujesz?
- Możemy zaryzykować i iść na zachód. Albo się wydostaniemy, albo jeszcze bardziej pogrążymy.
- Hm… sądzę, że możemy zaryzykować. – przyznałam rację wzruszając ramionami. – Ale gorzej być nie może. Z TOBĄ być tutaj? Nie, gorzej być nie może. – na mój pysk wstąpił sarkastyczny uśmieszek. – To co, idziemy?
Baltazar? Wybacz, że piszę raz na ruski rok, i że opko składa się w 9/10 z dialogów, ale czasu mało, a obowiązki przybywają :/
Cały czas chodził w tę i z powrotem po jaskini jakby rozmyślał jak się stąd wydostać. W sumie nie dziwię mu się. Mnie też się tu nie podoba.
Głupia duma. Mogliśmy tu w ogóle nie wchodzić. Pewnie siedziałabym teraz nad wodopojem patrząc na piękne widoki. Jeśli uda nam się stąd wydostać, pierwsze co zrobię, to to. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie basior:
- Sprawdzam czy JEJ przypadkiem nie ma.
Nagle ból zastąpił gniew i adrenalina.
- A ja mam ją gdzieś. Idźmy już. Im szybciej znajdziemy się w watasze, tym lepiej. Z której strony przyszliśmy?
- Z południa, a co?
- A to, że może byśmy wrócili tą samą drogą? - podniosłam jedną brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Odpada. Po pierwsze: przeszliśmy już spory kawałek drogi, więc nie opłaca się iść znowu tyle samo. Po drugie: Może być ICH więcej, a wierz mi, jedna strzała to pikuś w porównaniu z tym, co one potrafią. Po trzecie: pamiętasz może ten stromy spadek? Tym razem musiałabyś iść pod górę. – powrócił ten sam opryskliwy Baltazar.
- To co w takim razie proponujesz?
- Możemy zaryzykować i iść na zachód. Albo się wydostaniemy, albo jeszcze bardziej pogrążymy.
- Hm… sądzę, że możemy zaryzykować. – przyznałam rację wzruszając ramionami. – Ale gorzej być nie może. Z TOBĄ być tutaj? Nie, gorzej być nie może. – na mój pysk wstąpił sarkastyczny uśmieszek. – To co, idziemy?
Baltazar? Wybacz, że piszę raz na ruski rok, i że opko składa się w 9/10 z dialogów, ale czasu mało, a obowiązki przybywają :/
Od Aretji "Studnia bez dna" cz.2
Pochyliłam głowę i jeszcze raz spojrzałam w mroczne dno studni. Ciekawe było jeszcze jedno… co ona robiła tu, na środku lasu, zapomniana i nie używana?
- Halo! – zawołałam do środka, ale odpowiedziało mi tylko złośliwe echo: halo, haalo, haaalo, haaaalllooo. Stałam tak przez chwilę, bo wydawało mi się, że na dole słyszę plusk wody. Z jednej strony to było nierealne, bo skoro studnia miała schody to raczej bez sensu byłoby czerpanie wody wiaderkiem.Prawdęmówiąc wszystko tu powoli traciło swój sens, a moje serce zaczynało głośniej bić ze strachu. Raz kozia śmierć, wejdę tam i zobaczę, przecież zawsze mogę wyjść… prawda? Już miałam wejść na pierwszy stopień, kiedy coś z dołu powiedziało do mnie martwym, strasznym głosem:
-Odejdź stąd, bo cię przeklnę! – i tylko tyle, nic więcej. Odskoczyłam do tyłu jak oparzona, a głos powtórzył to jeszcze kilka razy, po czym umilkł na dobre. Naprawdę przez dobrą chwilę myślałam, że jestem w piekle. Moje ciało bowiem oblał gorąc i pot. Kiedy chciałam się odwrócić i pośpiesznie uciec, podwinęła mi się łapa i jak gumowa piłeczka sturlałam się w dół po schodach. Nie mogłam złapać oddechu, robiło mi się słabo. Wydawało mi się, że staczam się tak całe lata. Życie przemknęło mi przed oczami, jak czarno-biały film. Kłuła i piekła od siniaków mnie każda część ciała. Na dnie nie mogłam się ruszyć z bólu. Kiedy poczułam dech ogromnego ciepła i bijące od jakiejś postaci światło, zerwałam się na cztery łapy (wtedy nie myślałam o słuczeniach i ranach). Stanęłam oko w oko z jakąś demoniczną bestią, która chowała się w mroku. Jak się okazało czerwona poświata nie biła od jej całego ciała, ale jedynie od intensywnie rubinowych, przerażających, przeszywających na wskroś ślepi. Było tu tak cicho, że słyszałam jej i swój oddech. Nagle to „coś”skoczyło na mnie z rozwartą wściekle paszczą. W paraliżującej panice moje serce wywinęło koziołka, żywioł uruchomił się sam i w porę oblał bestię haustem lodowatej wody. Piekielny demon wrzasnął przeraźliwie i wrzeszczał dalej, kiedy kropelki zimnej wody wypalały mu ciało. Upadł na kamienną podłogę, zasłonił sobie oczy i zwijał się w konwulsjach. Bardzo gęsta para, która stamtąd buchnęła uniosła mnie w górę i bezpiecznie osadziła na ziemi. Kiedy zorientowałam się, że stoję na zielonej i miękkiej trawie krzyknęłam przerażona do szpiku i zaczęłam biec do domu. Po drodze przypadkowo przepłoszyłam komuś obiad, ale teraz to się dla mnie nie liczyło. Żyłam, cała podenerwowana i w drgawkach, ale żyłam. Skuliłam się w kącie swojej jaskini i zasnęłam wyczerpana, nawet nie potrafiąc stwierdzić kiedy.
Nad ranem byłam spłoszona i miałam podkrążone oczy. Studnia nie dawała mi spokoju wewnętrznego. Ja musiałam… musiałam tam wrócić. Tak zrobiłam. Natrudziałam się niemało kiedy znalazłam miejsce, gdzie stała, a raczej powinna stać.
-Zniknęła, ale jak to? –szeptałam pod nosem. To na 100% było to miejsce, w powietrzu czuło się nawet duchotę. Szukałam jej jeszcze trochę, aż w końcu zmęczona wróciłam do watahy. To absurd. To nie mógł być sen…
- Halo! – zawołałam do środka, ale odpowiedziało mi tylko złośliwe echo: halo, haalo, haaalo, haaaalllooo. Stałam tak przez chwilę, bo wydawało mi się, że na dole słyszę plusk wody. Z jednej strony to było nierealne, bo skoro studnia miała schody to raczej bez sensu byłoby czerpanie wody wiaderkiem.Prawdęmówiąc wszystko tu powoli traciło swój sens, a moje serce zaczynało głośniej bić ze strachu. Raz kozia śmierć, wejdę tam i zobaczę, przecież zawsze mogę wyjść… prawda? Już miałam wejść na pierwszy stopień, kiedy coś z dołu powiedziało do mnie martwym, strasznym głosem:
-Odejdź stąd, bo cię przeklnę! – i tylko tyle, nic więcej. Odskoczyłam do tyłu jak oparzona, a głos powtórzył to jeszcze kilka razy, po czym umilkł na dobre. Naprawdę przez dobrą chwilę myślałam, że jestem w piekle. Moje ciało bowiem oblał gorąc i pot. Kiedy chciałam się odwrócić i pośpiesznie uciec, podwinęła mi się łapa i jak gumowa piłeczka sturlałam się w dół po schodach. Nie mogłam złapać oddechu, robiło mi się słabo. Wydawało mi się, że staczam się tak całe lata. Życie przemknęło mi przed oczami, jak czarno-biały film. Kłuła i piekła od siniaków mnie każda część ciała. Na dnie nie mogłam się ruszyć z bólu. Kiedy poczułam dech ogromnego ciepła i bijące od jakiejś postaci światło, zerwałam się na cztery łapy (wtedy nie myślałam o słuczeniach i ranach). Stanęłam oko w oko z jakąś demoniczną bestią, która chowała się w mroku. Jak się okazało czerwona poświata nie biła od jej całego ciała, ale jedynie od intensywnie rubinowych, przerażających, przeszywających na wskroś ślepi. Było tu tak cicho, że słyszałam jej i swój oddech. Nagle to „coś”skoczyło na mnie z rozwartą wściekle paszczą. W paraliżującej panice moje serce wywinęło koziołka, żywioł uruchomił się sam i w porę oblał bestię haustem lodowatej wody. Piekielny demon wrzasnął przeraźliwie i wrzeszczał dalej, kiedy kropelki zimnej wody wypalały mu ciało. Upadł na kamienną podłogę, zasłonił sobie oczy i zwijał się w konwulsjach. Bardzo gęsta para, która stamtąd buchnęła uniosła mnie w górę i bezpiecznie osadziła na ziemi. Kiedy zorientowałam się, że stoję na zielonej i miękkiej trawie krzyknęłam przerażona do szpiku i zaczęłam biec do domu. Po drodze przypadkowo przepłoszyłam komuś obiad, ale teraz to się dla mnie nie liczyło. Żyłam, cała podenerwowana i w drgawkach, ale żyłam. Skuliłam się w kącie swojej jaskini i zasnęłam wyczerpana, nawet nie potrafiąc stwierdzić kiedy.
Nad ranem byłam spłoszona i miałam podkrążone oczy. Studnia nie dawała mi spokoju wewnętrznego. Ja musiałam… musiałam tam wrócić. Tak zrobiłam. Natrudziałam się niemało kiedy znalazłam miejsce, gdzie stała, a raczej powinna stać.
-Zniknęła, ale jak to? –szeptałam pod nosem. To na 100% było to miejsce, w powietrzu czuło się nawet duchotę. Szukałam jej jeszcze trochę, aż w końcu zmęczona wróciłam do watahy. To absurd. To nie mógł być sen…
Od Mirind
Jasne światło porannego słońca powoli wpadało do mojej jaskini, a razem z nim chłodny wiatr. Nie spałam już od jakiejś godziny.Prawdę mówiąc nie miałam siły się podnieść, było mi zimno i co chwila kichałam. Musiałam nabawić się jakiegoś okropnego choróbska wczoraj nad jeziorem.No nic, ale wstać trzeba, bo wkońcu padnę tu z głodu. Wstałam na chyboczących się łapach i wyszłam z jaskini. Prychnęłam głośno, tak że echo rozniosło się po lesie i pozostałych jaskiniach.Czymchnęłam szybko w krzaki, aby uciec od pretensji osób, które prawdopodobnie obudziłam.Oczy miałam czerowne i załzawione. Jak wtedy gdy ostatnim razem byłam chora, a było to dość dawno temu. O dziwo poczulam intensywny zapach przemokniętej sierści sarny, albo i nawet całego stada. Ucieszyłam się niezmiernie i pobiegłam za tropem, przystając i węsząc co chiwla.W pewnym momencie ujrzałam małe, rozpierzchnięte stadko jeleniowatych. Oblizałam nos i prawie z biegu skoczyłam na najbliższego. Nie przewidziałam jednak, że zwierzę było silne a ja cóż, no, słaba i chora .Sarna zrzuciła mnie z grzbietu, mimo tego że pozostawiłam na nim dwie, płytkie choć krwawiące rany.O nie, nie mogę się poddać! Kiedy kopytna uciekała ja biegłam za nią przez labirynt drzew i powalonych pni. Już, już miałam ją dogonić, ale jak to w chorobie zaczęło mi się dwoić i troić w oczach, a potem nagle wpadłam na jakieś drzewo i mocno zarobiłam w głowę. Upadłam i prawie natychmiast zemdlałam, oddychając ciężko.
Obudził mnie ktoś, kto przed chwilą mnie szturchał. Otworzyłam powoli powieki i uniosłam delikatnie łeb. Stał nade mną jakiś całkiem obcy basior i mogłabym przysiąć, że nie należał do Watahy Wspomnień.
-Wszystko dobrze? – zapytał i pomógł mi usiąść.
-Boli mnie głowa, a tak to chyba wszystko dobrze – odparłam z lekkim wstrząsem i dotknęłam guza na czole. Niedługo będę wyglądać jak jednorożec.
-Jak to się stało? – to pytanie mnie trochę zawstydziło. Przecież nie mogłam powiedzieć mu prawdy i zrobić z siebie totalnej idiotki.
-Tak jakoś… eee… właściwie to nie wiem – Udałam zamyślenie, jakbym starała się sobie przypomnieć to zdarzenie. – Kim ty jesteś? – zmieniłam temat.
-Nazywam się Sheyn – przedstawił się z wahaniem.
- A ja Mirind – powiedziałam spuszczając głowę.
< Sheyn, dokończ? ;D >
Obudził mnie ktoś, kto przed chwilą mnie szturchał. Otworzyłam powoli powieki i uniosłam delikatnie łeb. Stał nade mną jakiś całkiem obcy basior i mogłabym przysiąć, że nie należał do Watahy Wspomnień.
-Wszystko dobrze? – zapytał i pomógł mi usiąść.
-Boli mnie głowa, a tak to chyba wszystko dobrze – odparłam z lekkim wstrząsem i dotknęłam guza na czole. Niedługo będę wyglądać jak jednorożec.
-Jak to się stało? – to pytanie mnie trochę zawstydziło. Przecież nie mogłam powiedzieć mu prawdy i zrobić z siebie totalnej idiotki.
-Tak jakoś… eee… właściwie to nie wiem – Udałam zamyślenie, jakbym starała się sobie przypomnieć to zdarzenie. – Kim ty jesteś? – zmieniłam temat.
-Nazywam się Sheyn – przedstawił się z wahaniem.
- A ja Mirind – powiedziałam spuszczając głowę.
< Sheyn, dokończ? ;D >
Od Mirind C.D. Patty
Uśmiechnęłam się najszerzej, jak potrafiłam, kiedy obie stanęłyśmy nad wodospadem. Spdające kropelki wody kłuły nas w nosy. Popatrzyłam się w prawo na zdziwioną waderę, która stała z otwartymi ustami.
- No co? – spytałam zaciekawiona i przechyliłam głowę, uważnie przypatrując się otoczeniu, bo może ona dostrzegłą coś, czego ja nie.
-Eee… nic takiego, ale co… z tym wodospadem? – zapytała.
- Jak to co? No chyba normalny jest… - zastanowiłam się.
- Ale jednak jakiś dziwny – stwierdziła uparcie. Nagle sobie przypomniałam! Wybuchnęłam gromkim śmiechem i przytknęłam sobie łapę do pyska. Patty patrzyła na mnie coraz bardziej skonsternowana.
-Słuchaj, bo on czasami toczy „złotą wodę”- wyjaśniłam jej, a z mojego pyszczka nie schodził wesoły uśmiech.
-Złotą wodę? – powtórzyła na co ja kiwnęłam tylko głową. – Ma jakiś inny smak? – dodała i podeszła do zielonego brzegu. Wzruszyłam ramionami. Właściwie nigdy jej nie piłam… no tak, może miała inne smak. Wypadałoby to sprawdzić. Ech, a może jest jakaś zatruta albo coś? Plusk wytrwał mnie z zamyślenia, bo oto zanim zdążyłam zareagować, Patty wpadła do wody i wynurzyła z niej głowę, prychając na boki. To był prześmieszny widok! Po prostu nie było jak się nie zaśmiać… Upadłam na ziemię turlając się i krztusząc ze śmiechu. Wadera patrzyła na mnie ponuro i z pobłażaniem. Skutecznie zahamowała mój wybuch wciągając mnie do wody. W parę sekund myślałam, że utonę, bo nasiągnięte futro ściągało mnie do dna jak jakiś kamyk. Wreszcie jakoś udało mi się wyczołgać na brzeg, ale minę miałam dość mizerną. Tym razem to Patty zachichotała, ale mi jakoś do śmiechu nie było. Otworzyłam pysk, a z niego wyskoczyła czerwona rybka wraz z wodą.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne! – przewróciłąm oczami.
-Tak samo jak i ja byłaś śmieszna – powiedziała pogodnie. To była prawda, więc po chwili obie się śmiałyśmy. Przeszło mi przez myśl, że wilki w tej watasze są bardzo miłe i wydaje mi się, że prawie z każdym mogłabym się zaprzyjaźnić… Jak dobrze jest żyć!
-Pat… eeeee… mogę mówić ci Pat? – zapytałam z wahaniem. Nie wiem dlaczego, ale skróty były fajniejsze. – Ty możesz mówić mi Miri.
-Okey! O co chodzi Miri?
- Głodna jestem – poklepałam się z westchnieniem po burczącym brzuchu. Pat uniosła gwałtownie głowę. Chyba jej też doskwierał głód.
-Nie ma problemu. Upolujemy coś? Może choćmy do lasu, co? – zaproponowała z entuzjazmem. Zastanowiłam się. A gdyby tak..? Do głowy wpadł mi świetny pomysł.
-Pat, choćmy nad strumyk – zakomentowałam tajemniczo i szybciutko zerwałąm się z miejsca. Wadera zrobiła to samo co ja. Po drodze zadawała mi różne pytania, ale ja na nie nie odpowiadałam. Wreszcie doszłyśmy na miejsce po jakichś … nonie wiem… 30 minutach?
-Łowiłaś kiedyś ryby? – zapytałam z chichotem. Pat stanęła jak słup soli. – Chodź, pokażę ci jak. – uśmiechnęłam się ciepło.
< Patty? Mam wenę, yeah! >
- No co? – spytałam zaciekawiona i przechyliłam głowę, uważnie przypatrując się otoczeniu, bo może ona dostrzegłą coś, czego ja nie.
-Eee… nic takiego, ale co… z tym wodospadem? – zapytała.
- Jak to co? No chyba normalny jest… - zastanowiłam się.
- Ale jednak jakiś dziwny – stwierdziła uparcie. Nagle sobie przypomniałam! Wybuchnęłam gromkim śmiechem i przytknęłam sobie łapę do pyska. Patty patrzyła na mnie coraz bardziej skonsternowana.
-Słuchaj, bo on czasami toczy „złotą wodę”- wyjaśniłam jej, a z mojego pyszczka nie schodził wesoły uśmiech.
-Złotą wodę? – powtórzyła na co ja kiwnęłam tylko głową. – Ma jakiś inny smak? – dodała i podeszła do zielonego brzegu. Wzruszyłam ramionami. Właściwie nigdy jej nie piłam… no tak, może miała inne smak. Wypadałoby to sprawdzić. Ech, a może jest jakaś zatruta albo coś? Plusk wytrwał mnie z zamyślenia, bo oto zanim zdążyłam zareagować, Patty wpadła do wody i wynurzyła z niej głowę, prychając na boki. To był prześmieszny widok! Po prostu nie było jak się nie zaśmiać… Upadłam na ziemię turlając się i krztusząc ze śmiechu. Wadera patrzyła na mnie ponuro i z pobłażaniem. Skutecznie zahamowała mój wybuch wciągając mnie do wody. W parę sekund myślałam, że utonę, bo nasiągnięte futro ściągało mnie do dna jak jakiś kamyk. Wreszcie jakoś udało mi się wyczołgać na brzeg, ale minę miałam dość mizerną. Tym razem to Patty zachichotała, ale mi jakoś do śmiechu nie było. Otworzyłam pysk, a z niego wyskoczyła czerwona rybka wraz z wodą.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne! – przewróciłąm oczami.
-Tak samo jak i ja byłaś śmieszna – powiedziała pogodnie. To była prawda, więc po chwili obie się śmiałyśmy. Przeszło mi przez myśl, że wilki w tej watasze są bardzo miłe i wydaje mi się, że prawie z każdym mogłabym się zaprzyjaźnić… Jak dobrze jest żyć!
-Pat… eeeee… mogę mówić ci Pat? – zapytałam z wahaniem. Nie wiem dlaczego, ale skróty były fajniejsze. – Ty możesz mówić mi Miri.
-Okey! O co chodzi Miri?
- Głodna jestem – poklepałam się z westchnieniem po burczącym brzuchu. Pat uniosła gwałtownie głowę. Chyba jej też doskwierał głód.
-Nie ma problemu. Upolujemy coś? Może choćmy do lasu, co? – zaproponowała z entuzjazmem. Zastanowiłam się. A gdyby tak..? Do głowy wpadł mi świetny pomysł.
-Pat, choćmy nad strumyk – zakomentowałam tajemniczo i szybciutko zerwałąm się z miejsca. Wadera zrobiła to samo co ja. Po drodze zadawała mi różne pytania, ale ja na nie nie odpowiadałam. Wreszcie doszłyśmy na miejsce po jakichś … nonie wiem… 30 minutach?
-Łowiłaś kiedyś ryby? – zapytałam z chichotem. Pat stanęła jak słup soli. – Chodź, pokażę ci jak. – uśmiechnęłam się ciepło.
< Patty? Mam wenę, yeah! >
Od Amber C.D. Gone
- A więc...Może jakieś polowanie? - zapytałam Gone z uśmiechem.
- Oczywiście, prowadź. - odpowiedziała radośnie. Skierowałyśmy się na polany obok lasu, gdzie spostrzegłam stado saren. Kilka ruchów i już - pod naszymi stopami leżała jedna sztuka. Podzieliwszy się nią z przyjaciółką postanowiłyśmy wrócić do groty. Szłyśmy jedna przy drugiej rozkoszując się zachodem słońca i pięknym różowym niebem. Nagle zakręciło mi się w głowie, przez chwilę wszystko rozmazało mi się przed oczami. Gone zauważyła to i szybko podparła mnie, żebym nie przewróciła się na ziemię.
- Amber, co się dzieje? - wilczyca nerwowo popatrzyła się w moje oczy.
- Nic, to..to tylko chwilowe osłabnięcie, zaraz wszystko wróci do normy. - Uśmiechnęłam się i z wysiłkiem otrząsnęłam, aby ruszyć w dalszą drogę.
- Na pewno? Może mogłabym Ci jakoś pomóc? - w jej głosie usłyszałam troskę i zdenerwowanie.
- Spokojnie, dam radę.
Po tym incydencie wolnym krokiem szłyśmy do grot. Cały czas czułam na sobie zatroskane spojrzenie przyjaciółki. Myślami byłam jednak w przeszłości. Kiedy ja ostatnio chorowałam? Przecież nigdy nic mi nie było, zawsze zdrowa, od szczenięcia. A tu nagle zasłabłam? Coś jest nie tak...
- Hey, co jest? Wszystko gra? O czym tak rozmyślasz? - Gone stanęła naprzeciwko mnie zadając mi nagłe i szybkie pytania.
- Wiesz...Jestem tylko trochę zmęczona i myślę kiedy dojdziemy do domu. - odpowiedziałam.
- To już niedaleko. - z uśmiechem wskazała mi głową widoczny już szczyt jaskini. Po chwili byłyśmy na miejscu. Właśnie miałyśmy wchodzić, gdy nagle poczułam się nieswojo. Straciłam czucie w łapach, upadłam i syknęłam z bólu. W mój bok wbił się ostry kamień. Chciałam się podnieść, ale nic już nie widziałam. Zemdlałam. Ostatnim co usłyszałam był tylko krzyk Gone.
[Gone?]
- Oczywiście, prowadź. - odpowiedziała radośnie. Skierowałyśmy się na polany obok lasu, gdzie spostrzegłam stado saren. Kilka ruchów i już - pod naszymi stopami leżała jedna sztuka. Podzieliwszy się nią z przyjaciółką postanowiłyśmy wrócić do groty. Szłyśmy jedna przy drugiej rozkoszując się zachodem słońca i pięknym różowym niebem. Nagle zakręciło mi się w głowie, przez chwilę wszystko rozmazało mi się przed oczami. Gone zauważyła to i szybko podparła mnie, żebym nie przewróciła się na ziemię.
- Amber, co się dzieje? - wilczyca nerwowo popatrzyła się w moje oczy.
- Nic, to..to tylko chwilowe osłabnięcie, zaraz wszystko wróci do normy. - Uśmiechnęłam się i z wysiłkiem otrząsnęłam, aby ruszyć w dalszą drogę.
- Na pewno? Może mogłabym Ci jakoś pomóc? - w jej głosie usłyszałam troskę i zdenerwowanie.
- Spokojnie, dam radę.
Po tym incydencie wolnym krokiem szłyśmy do grot. Cały czas czułam na sobie zatroskane spojrzenie przyjaciółki. Myślami byłam jednak w przeszłości. Kiedy ja ostatnio chorowałam? Przecież nigdy nic mi nie było, zawsze zdrowa, od szczenięcia. A tu nagle zasłabłam? Coś jest nie tak...
- Hey, co jest? Wszystko gra? O czym tak rozmyślasz? - Gone stanęła naprzeciwko mnie zadając mi nagłe i szybkie pytania.
- Wiesz...Jestem tylko trochę zmęczona i myślę kiedy dojdziemy do domu. - odpowiedziałam.
- To już niedaleko. - z uśmiechem wskazała mi głową widoczny już szczyt jaskini. Po chwili byłyśmy na miejscu. Właśnie miałyśmy wchodzić, gdy nagle poczułam się nieswojo. Straciłam czucie w łapach, upadłam i syknęłam z bólu. W mój bok wbił się ostry kamień. Chciałam się podnieść, ale nic już nie widziałam. Zemdlałam. Ostatnim co usłyszałam był tylko krzyk Gone.
[Gone?]
Od Whisperer
Leciałam nad mój ulubiony strumień. Robiłam to zawsze kiedy chciałam być samotna. Wysoko w powietrzu otaczały mnie chmury, czasem ptaki. Istna samotnia. Wtedy, ku mojemu rozczarowaniu, wpadłam na jakiegoś wilka. Od razu poleciałam w dół, lekko oszołomiona, ale cała. Zauważyłam że biały wilk też leci ku spotkaniu z ziemią. To by było śmiertelne spotkanie dla niego, ale nie dla nieśmiertelnej mnie. Rozpięłam skrzydła i zawisłam w powietrzu, ale ten wilk nawyraźniej stracił przytomność. Fuknęłam zła na niego i utworzyłam więkki kokonik z powietrza. Basior lekko opadł na ziemię a ja sfrunęłam na ziemię. Przyjrzałam się mu przebierznie i skonsternowałam, że nie jest ''uszkodzony''. Miałam tego dość. Podeszłam do niego, i usunowszy wcześniej bańke kopnęłam go w brzuch.
-Wstawaj.-wrzasnęłam i kopnęłam go jeszcze raz.
W końcu basior otworzył leniwie oczy. Natychmiast poderwałam go do pionu i poczekałam aż oprzytomnieje. Jego zawglony wzrok wkońcu się wyostrzył, a basior spojrzał z zaciekawieniem na mnie.
-Kim jesteś?-warknęłam i położyłam uszy po sobie.
-Jestem nowy w tej watasze.-odprał pogodnie.
-Nie obchodzi mnie to. PYTAM KIM JESTEŚ!-wydusiłam wściekła.
-Jestem Sheyn.-powiedział wilk, jakby nie zauwżył mojej frustracji.
Przewróciłam oczami. Kolejny Pan Idealny.
-Czemu latasz na mojej ścieżce?-zapytałam już trochę łagodniej.
-O ile wiem to śieżka powietrzna dla wszystkih.-powiedział i dodał.-Nie słyszalem jeszcze twojego imienia.
Chciałam póścić pytanie mimo uszu, ale stwierdziłam, że z ''Nowym'' nie watro wchodzić w waśnie.
-Whisperer.-westchnęłam zrezygnowana.
-No to skoro ja jestem tu nowy, a ty jesteś już hmmm stara-dodał z lekkim uśmiechem, bo to on przecierz był starszy-To mnie oprowadzisz.
-A kto tak powiedział?-zapytałam nie tracąc rezonu.
-Ja.-odparł.
-Dobra.-warknęłam i rzuciłam mu lodowate spojrzenie. Wilk się nie zraził. Szedł zadowolony za mną.
-Tylko ostrzegam. Nie jestem łatwa w obejściu. Mogę cię oprowadzić, ale masz mi się nie naprzykszać! Rozumiesz?- zpaytałam a wilk przytaknął.
W końcu ruszyliśmy w drogę, co prawda na skrzydłach ale jednak. Oprowadziłam go po całym terenie i zaprowadziłam na polanke ''jadalną''.
-A tutaj jemy.
-A propo jedzenia, jestem głodny.-powiedział wilk.
-No to coś zjedz.-powiedziałam obojętnie i położyłam się w cieniu.
<Sheyn? Sorka że tak chłodno, ale początki są trudne >
-Wstawaj.-wrzasnęłam i kopnęłam go jeszcze raz.
W końcu basior otworzył leniwie oczy. Natychmiast poderwałam go do pionu i poczekałam aż oprzytomnieje. Jego zawglony wzrok wkońcu się wyostrzył, a basior spojrzał z zaciekawieniem na mnie.
-Kim jesteś?-warknęłam i położyłam uszy po sobie.
-Jestem nowy w tej watasze.-odprał pogodnie.
-Nie obchodzi mnie to. PYTAM KIM JESTEŚ!-wydusiłam wściekła.
-Jestem Sheyn.-powiedział wilk, jakby nie zauwżył mojej frustracji.
Przewróciłam oczami. Kolejny Pan Idealny.
-Czemu latasz na mojej ścieżce?-zapytałam już trochę łagodniej.
-O ile wiem to śieżka powietrzna dla wszystkih.-powiedział i dodał.-Nie słyszalem jeszcze twojego imienia.
Chciałam póścić pytanie mimo uszu, ale stwierdziłam, że z ''Nowym'' nie watro wchodzić w waśnie.
-Whisperer.-westchnęłam zrezygnowana.
-No to skoro ja jestem tu nowy, a ty jesteś już hmmm stara-dodał z lekkim uśmiechem, bo to on przecierz był starszy-To mnie oprowadzisz.
-A kto tak powiedział?-zapytałam nie tracąc rezonu.
-Ja.-odparł.
-Dobra.-warknęłam i rzuciłam mu lodowate spojrzenie. Wilk się nie zraził. Szedł zadowolony za mną.
-Tylko ostrzegam. Nie jestem łatwa w obejściu. Mogę cię oprowadzić, ale masz mi się nie naprzykszać! Rozumiesz?- zpaytałam a wilk przytaknął.
W końcu ruszyliśmy w drogę, co prawda na skrzydłach ale jednak. Oprowadziłam go po całym terenie i zaprowadziłam na polanke ''jadalną''.
-A tutaj jemy.
-A propo jedzenia, jestem głodny.-powiedział wilk.
-No to coś zjedz.-powiedziałam obojętnie i położyłam się w cieniu.
<Sheyn? Sorka że tak chłodno, ale początki są trudne >
Od Sheyn'a
Drzewa, drzewa, krzaki, drzewa... - przetaczało się przez mój umysł, gdy szedłem przed siebie. Nie wiedziałem gdzie się znajduję i mało mnie to obchodziło. Ważne było tylko to, aby móc wrócić do normalności. Czyli z kimś pogadać, pośmiać się, a nie iść w niewiadomym kierunku, przez nie wiadomo jaki las. Coś trzeba zmienić w życiu.
Stanąłem w miejscu węsząc. Uderzyło mnie naraz mnóstwo zapachów, a w szczególności; to co mnie bardzo interesowało zapach wilków. Ruszyłem dalej mając nadzieje kogoś spotkać, ale jak na razie słyszałem tylko ćwierkanie ptaków.
Chłodny wiatr zaszeleścił liśćmi, jakby zapraszając mnie do lotu. Czułem nawet jak moje łapy odrywają się od leśnych igiełek, ale w porę się pohamowałem i wróciłem na ziemię. Co ci strzeliło do głowy żeby fruwać na terenie obcej watahy?! - skarciłem się w duchu. Znów spojrzałem przed siebie i westchnąłem. Samotność... muszę z tym skończyć.
Ruszyłem dalej i rozglądałem się za kimś kto przynajmniej powie mi gdzie ja tak właściwie jestem? Trzeba było od razu ustalić kierunek,gdy...Cicho! Nie myśl o tym!
Nagle usłyszałem szelest liści. Trochę się zaniepokoiłem, kto się tam może chować, ale gdy tylko podszedłem coś szarego wyskoczyło z krzaków i odbiegło w las.
-To tylko zając...- westchnąłem.
Naprawdę, aż tak ze mną źle żeby wystraszyć się zająca? Muszę kogoś znaleźć, bo zaczyna mi już odbijać...
<ktoś?>
Stanąłem w miejscu węsząc. Uderzyło mnie naraz mnóstwo zapachów, a w szczególności; to co mnie bardzo interesowało zapach wilków. Ruszyłem dalej mając nadzieje kogoś spotkać, ale jak na razie słyszałem tylko ćwierkanie ptaków.
Chłodny wiatr zaszeleścił liśćmi, jakby zapraszając mnie do lotu. Czułem nawet jak moje łapy odrywają się od leśnych igiełek, ale w porę się pohamowałem i wróciłem na ziemię. Co ci strzeliło do głowy żeby fruwać na terenie obcej watahy?! - skarciłem się w duchu. Znów spojrzałem przed siebie i westchnąłem. Samotność... muszę z tym skończyć.
Ruszyłem dalej i rozglądałem się za kimś kto przynajmniej powie mi gdzie ja tak właściwie jestem? Trzeba było od razu ustalić kierunek,gdy...Cicho! Nie myśl o tym!
Nagle usłyszałem szelest liści. Trochę się zaniepokoiłem, kto się tam może chować, ale gdy tylko podszedłem coś szarego wyskoczyło z krzaków i odbiegło w las.
-To tylko zając...- westchnąłem.
Naprawdę, aż tak ze mną źle żeby wystraszyć się zająca? Muszę kogoś znaleźć, bo zaczyna mi już odbijać...
<ktoś?>
piątek, 10 kwietnia 2015
Witamy Sheyn'a!
Imię: Sheyn
Drugie imię: brak
Przydomek: "Podmuch wiatru"
Wiek: 9 lat
Płeć: Basior
Żywioł: Wiatr
Stopień umiejętności magicznych: 7
Stanowisko: Zwiadowca, Morderca
Charakter: Sheyn jest otwarty i ciekawy świata. Na pierwszy rzut oka widać, że to sympatyczny Basior, pomimo jego mrocznej natury. Zdarza mu się być skrytym i czasami nie pogardzi samotnością. Nie lubi, gdy ktoś się pyta o jego przeszłość, w tym o dziwny kolor prawego oka i blizny. Od razu zamyka się w sobie lub zmienia temat. Ma wahania nastrojów. Raz jest radosny i miły, drugi raz oschły i sarkastyczny. Gdy ktoś mu zalezie za skórę może poważnie się wściec.
Zalety: Umie latać pomimo braku skrzydeł, ale nie pogardzi bieganiem. Dobrze włada powietrzem.
Wady: Ma swoją mroczną naturę, której nie lubi. Jego nerwy są jak sucha gałązka, którą łatwo złamać.
Rodzina: Nie ma, nie lubi poruszać tego tematu.
Zauroczenie: Na razie brak.
Partner: Czeka na tą, która podbije jego serce i zaakceptuje jego burzliwą naturę.
Szczeniaki: Nie ma.
Upomnienia: 0
Nick: howrse: kama1701
Drugie imię: brak
Przydomek: "Podmuch wiatru"
Wiek: 9 lat
Płeć: Basior
Żywioł: Wiatr
Stopień umiejętności magicznych: 7
Stanowisko: Zwiadowca, Morderca
Charakter: Sheyn jest otwarty i ciekawy świata. Na pierwszy rzut oka widać, że to sympatyczny Basior, pomimo jego mrocznej natury. Zdarza mu się być skrytym i czasami nie pogardzi samotnością. Nie lubi, gdy ktoś się pyta o jego przeszłość, w tym o dziwny kolor prawego oka i blizny. Od razu zamyka się w sobie lub zmienia temat. Ma wahania nastrojów. Raz jest radosny i miły, drugi raz oschły i sarkastyczny. Gdy ktoś mu zalezie za skórę może poważnie się wściec.
Zalety: Umie latać pomimo braku skrzydeł, ale nie pogardzi bieganiem. Dobrze włada powietrzem.
Wady: Ma swoją mroczną naturę, której nie lubi. Jego nerwy są jak sucha gałązka, którą łatwo złamać.
Rodzina: Nie ma, nie lubi poruszać tego tematu.
Zauroczenie: Na razie brak.
Partner: Czeka na tą, która podbije jego serce i zaakceptuje jego burzliwą naturę.
Szczeniaki: Nie ma.
Upomnienia: 0
Nick: howrse: kama1701
Od Patty C.D. Mirind
Podczas drogi zaczęłyśmy rozmawiać. Zrozumiałam jedynie, że nazywa się Mirind i że jej żywioł to światło. W końcu doszłyśmy do jaskini... Emriv, tak, chyba tak się nazywała. Szybko wypełniłam formalności i na szczęście nie trzeba było mówić o historii. Nie lubię wspominać przeszłości. Gdy tylko wyszłyśmy, Mirind spytała:
- Może oprowadzić cię po watasze?
- Nie chcę się narzucać... - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Nie narzucasz się, chodź! - krzyknęła i pociągnęła mnie w nieznanym kierunku.
Niedługo potem znalazłyśmy się nad dziwnym wodospadem.
Mirind?
- Może oprowadzić cię po watasze?
- Nie chcę się narzucać... - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Nie narzucasz się, chodź! - krzyknęła i pociągnęła mnie w nieznanym kierunku.
Niedługo potem znalazłyśmy się nad dziwnym wodospadem.
Mirind?
czwartek, 9 kwietnia 2015
Od Daiki C.D. Lezli'ego
- Yyyy...tak - odpowiedziałam nie wiedząc o co mu chodzi i ruszyliśmy w drogę.
Szliśmy w milczeniu bo żadne z nas nie za bardzo wiedziało jak zacząć rozmowę aż wreszcie dotarliśmy do pierwszego punktu wycieczki. A była nim Dolina - po prostu Dolina.
- No więc to jest taka dolina, na której odbywają się narady i zebrania i takie tam...A podobno kiedyś tu się toczyła bitwa poprzedniej Watahy Wspomnień z Watahą Północy. Wtedy kiedy Alfą była jeszcze Wild Life, od której potem Emriv przejęła władzę i... - spojrzałam na Lezli'ego zdając sobie sprawę z tego, że się trochę rozgadałam - Ej, nie przynudzam?
- Nie księżniczko - uśmiechnął się - zadziwia mnie jak dużo wiesz o historii tej watahy.
- Się słucha Emriv, się wie! Ona to tylko książki i książki i ciągle mi coś opowiada. Ja nie mama takiej cierpliwości do książek, chyba za dużo przebywam z Reą.
- Rea nie lubi książek? A tak w ogóle to kto to jest?
- To koleżanka Emriv, i moja też ale jest o tyle starsza, że mogę ją uznać za ciocię. Bardzo dziecinną ciocię...Tak samo Aust, z nią też się przyjaźnię i też jest ode mnie starsza. No! Ale dosyć tego książę, idziemy dalej!
Już miałam ruszyć w drogę kiedy dostrzegłam w dole zająca. Na jego widok momentalnie zaburczało mi w brzuchu.
- Jednak jeszcze chwila - powiedziałam do Lezli'ego - Jesteś głodny?
- Nie, ale mogę ci pomóc polować.
- Miło z twojej strony ale nie trzeba, poradzę sobie! - uśmiechnęłam się wesoło i ruszyłam w pogoń za zwierzyną. Nie dość, że biegłam najszybciej jak potrafiłam to jeszcze z górki. Wiatr świszczał mi w uszach i parę razy mało brakowało żebym się przewróciła ale ja widziałam tylko zająca przed sobą i nic innego mnie nie interesowało. Całą swoją uwagę skupiłam na obiekcie, który już po woli zaczęłam doganiać. U podnóża pagórka byłam już na tyle blisko zdobyczy, że rzuciłam się do przodu, złapałam zająca w zęby i przeturlałam się z nim parę metrów do póki nie wyhamowałam.
Otworzyłam powoli oczy. Kręciło mi się w głowie ale nie zgubiłam po drodze obiadu. Wstałam więc powoli i ruszyłam powoli zataczając się w stronę Lezli'ego.
- Jestem brudna? - spytałam kiedy już zjadłam swojego zająca. W końcu Lezli też dał się skusić na mały kawałek mięsa.
- Tak, nawet bardzo - odparł.
- Trudno! Zmyje się jak dojdziemy do jeziora!
Po drodze poczułam dym. Stanęłam nagle w miejscu.
- Co się stało? - zapytał Lezli.
- Dym. Czuję...dym.
Zaczęliśmy węszyć i po chwili odparł.
- Aha...ja tez czuję. Dochodzi z południa - wskazał łapą w miejsce gdzie jego zdaniem coś się musiało palić.
- Chodźmy to może sprawdzić - zaproponowałam i skręciliśmy w prawo w gęste krzaki. Przedzieraliśmy się przez nie długo aż wreszcie dotarliśmy do niewielkiej polany wypalonej przez pożar. Zupełnie nie wiedziałam o co w tym chodzi. Ogień płonął sobie od tak w wysokiej trawie w pobliżu naszego jeziora. Niedorzeczne! Ruszyłam w tamtym kierunku.
- Nie, poczekaj! - zawołał Lezli - Co chcesz zrobić? A jak się poparzysz?
- Żartujesz?! - rzuciłam z chytrym uśmieszkiem - Patrz!
Zamknęłam oczy i skupiłam się. Przez chwilę nic się nie działo ale w końcu mój czar zadziałał. Cały ogień wystrzelił w górę zatoczył ogromne koło w powietrzu. Następnie "odleciał" daleko w górę i wyparował.
Odwróciłam się.
- Zastanawia mnie tylko kto wywołał ten pożar! Czyżby to sprawka Wulkana?
- Kogo?!
- To bóg ognia. Emriv mówiła, że oni czasem robią nam - wilkom psikusy.
- Oni?
- Bogowie no!
- Wierzycie w bogów? - mina Lezli'ego była bezcenna. Być może w jego starej watasze były inne zasady, może tam nie wierzono w bogów żywiołów albo wierzono w coś innego?
Lezli?
Szliśmy w milczeniu bo żadne z nas nie za bardzo wiedziało jak zacząć rozmowę aż wreszcie dotarliśmy do pierwszego punktu wycieczki. A była nim Dolina - po prostu Dolina.
- No więc to jest taka dolina, na której odbywają się narady i zebrania i takie tam...A podobno kiedyś tu się toczyła bitwa poprzedniej Watahy Wspomnień z Watahą Północy. Wtedy kiedy Alfą była jeszcze Wild Life, od której potem Emriv przejęła władzę i... - spojrzałam na Lezli'ego zdając sobie sprawę z tego, że się trochę rozgadałam - Ej, nie przynudzam?
- Nie księżniczko - uśmiechnął się - zadziwia mnie jak dużo wiesz o historii tej watahy.
- Się słucha Emriv, się wie! Ona to tylko książki i książki i ciągle mi coś opowiada. Ja nie mama takiej cierpliwości do książek, chyba za dużo przebywam z Reą.
- Rea nie lubi książek? A tak w ogóle to kto to jest?
- To koleżanka Emriv, i moja też ale jest o tyle starsza, że mogę ją uznać za ciocię. Bardzo dziecinną ciocię...Tak samo Aust, z nią też się przyjaźnię i też jest ode mnie starsza. No! Ale dosyć tego książę, idziemy dalej!
Już miałam ruszyć w drogę kiedy dostrzegłam w dole zająca. Na jego widok momentalnie zaburczało mi w brzuchu.
- Jednak jeszcze chwila - powiedziałam do Lezli'ego - Jesteś głodny?
- Nie, ale mogę ci pomóc polować.
- Miło z twojej strony ale nie trzeba, poradzę sobie! - uśmiechnęłam się wesoło i ruszyłam w pogoń za zwierzyną. Nie dość, że biegłam najszybciej jak potrafiłam to jeszcze z górki. Wiatr świszczał mi w uszach i parę razy mało brakowało żebym się przewróciła ale ja widziałam tylko zająca przed sobą i nic innego mnie nie interesowało. Całą swoją uwagę skupiłam na obiekcie, który już po woli zaczęłam doganiać. U podnóża pagórka byłam już na tyle blisko zdobyczy, że rzuciłam się do przodu, złapałam zająca w zęby i przeturlałam się z nim parę metrów do póki nie wyhamowałam.
Otworzyłam powoli oczy. Kręciło mi się w głowie ale nie zgubiłam po drodze obiadu. Wstałam więc powoli i ruszyłam powoli zataczając się w stronę Lezli'ego.
- Jestem brudna? - spytałam kiedy już zjadłam swojego zająca. W końcu Lezli też dał się skusić na mały kawałek mięsa.
- Tak, nawet bardzo - odparł.
- Trudno! Zmyje się jak dojdziemy do jeziora!
Po drodze poczułam dym. Stanęłam nagle w miejscu.
- Co się stało? - zapytał Lezli.
- Dym. Czuję...dym.
Zaczęliśmy węszyć i po chwili odparł.
- Aha...ja tez czuję. Dochodzi z południa - wskazał łapą w miejsce gdzie jego zdaniem coś się musiało palić.
- Chodźmy to może sprawdzić - zaproponowałam i skręciliśmy w prawo w gęste krzaki. Przedzieraliśmy się przez nie długo aż wreszcie dotarliśmy do niewielkiej polany wypalonej przez pożar. Zupełnie nie wiedziałam o co w tym chodzi. Ogień płonął sobie od tak w wysokiej trawie w pobliżu naszego jeziora. Niedorzeczne! Ruszyłam w tamtym kierunku.
- Nie, poczekaj! - zawołał Lezli - Co chcesz zrobić? A jak się poparzysz?
- Żartujesz?! - rzuciłam z chytrym uśmieszkiem - Patrz!
Zamknęłam oczy i skupiłam się. Przez chwilę nic się nie działo ale w końcu mój czar zadziałał. Cały ogień wystrzelił w górę zatoczył ogromne koło w powietrzu. Następnie "odleciał" daleko w górę i wyparował.
Odwróciłam się.
- Zastanawia mnie tylko kto wywołał ten pożar! Czyżby to sprawka Wulkana?
- Kogo?!
- To bóg ognia. Emriv mówiła, że oni czasem robią nam - wilkom psikusy.
- Oni?
- Bogowie no!
- Wierzycie w bogów? - mina Lezli'ego była bezcenna. Być może w jego starej watasze były inne zasady, może tam nie wierzono w bogów żywiołów albo wierzono w coś innego?
Lezli?
Od Rei C.D. Shay'a
Zatkało mnie. Kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się jak bym nie była sobą. Ja zawsze wiedziałam co powiedzieć, a teraz? Nie to nie mogło tak wyglądać, jeszcze sobie pójdzie jak będę się tak długo wahać. Musiałam coś powiedzieć ale co? Może spytać czy na pewno, czy nie żartuje? Nie to żałosne... Mam powiedzieć dziękuję? A może nic nie mówić, być tajemnicza i zaprowadzić go w moje ulubione (nie licząc rzeki) miejsce?
Po dłuższym zastanowieniu wypaliłam tylko:
- Ja ciebie też...! - dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam i szybko zatkałam łapą pysk.
Shay? (aaaale napisałam dłuuugie opowiadanie! XD)
Po dłuższym zastanowieniu wypaliłam tylko:
- Ja ciebie też...! - dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam i szybko zatkałam łapą pysk.
Shay? (aaaale napisałam dłuuugie opowiadanie! XD)
środa, 8 kwietnia 2015
Od Shay'a C.D. Rei
-Zaśpiewasz jeszcze raz? - zpytałem przerywając niezręczną ciszę
-Eee...yyy...no dobrze - wyjąkała
Przez chwilę zastanawiałem się dlaczego tak się jąka. Czy to możliwe że odwzajemnia moje uczucia?
Rea zaczeła śpiewać. Była to ta sama piosenka. Tylko tak jakby... piękniejsza. Rea miała naprawde piękny głos. Kiedy skończyła zamurowało mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć.
-Pięknie - wydusiłem z siebie w końcu
-Dziękuję - odparła
Zastanawiałem się czy wyznać jej co czuję, ale postanowiłem się z tym jeszcze wstrzymać. Nie miałem odwagi jej tego powiedzieć. Jeszcze nie teraz...
I znów ta cisza. Ta nieznośna, niezręczna cisza.
-Co powiesz na spacer? - zapytałem
-No... dobrze - powiedziała z uśmiechem
Odwzajemniłem uśmiech i puściłem do niej oko. Szliśmy powoli przez las. Było ciemno ale księżyc swym blaskiem oświetlał nam drogę. Weszliśmy na jakieś male wzgórze i uśedliśmy na małym głazie. Wpatrywaliśmy się w księżyc. Było w nim jakieś hipnotyzujące piękno. Jednak potem spojżałem Rei w oczy. Nie wytrzymałem już.
-Rea...ja...cię kocham - wydusiłem z siebie
Wtedy znów zapadła niezręczna cisza. Lecz ta była inna. Zdawała się trwać wieczność.
<Rea? Wybacz że tak długo... >
-Eee...yyy...no dobrze - wyjąkała
Przez chwilę zastanawiałem się dlaczego tak się jąka. Czy to możliwe że odwzajemnia moje uczucia?
Rea zaczeła śpiewać. Była to ta sama piosenka. Tylko tak jakby... piękniejsza. Rea miała naprawde piękny głos. Kiedy skończyła zamurowało mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć.
-Pięknie - wydusiłem z siebie w końcu
-Dziękuję - odparła
Zastanawiałem się czy wyznać jej co czuję, ale postanowiłem się z tym jeszcze wstrzymać. Nie miałem odwagi jej tego powiedzieć. Jeszcze nie teraz...
I znów ta cisza. Ta nieznośna, niezręczna cisza.
-Co powiesz na spacer? - zapytałem
-No... dobrze - powiedziała z uśmiechem
Odwzajemniłem uśmiech i puściłem do niej oko. Szliśmy powoli przez las. Było ciemno ale księżyc swym blaskiem oświetlał nam drogę. Weszliśmy na jakieś male wzgórze i uśedliśmy na małym głazie. Wpatrywaliśmy się w księżyc. Było w nim jakieś hipnotyzujące piękno. Jednak potem spojżałem Rei w oczy. Nie wytrzymałem już.
-Rea...ja...cię kocham - wydusiłem z siebie
Wtedy znów zapadła niezręczna cisza. Lecz ta była inna. Zdawała się trwać wieczność.
<Rea? Wybacz że tak długo... >
Od Mirind
Było słoneczne popołudnie. Już zapomniałam jak wygląda śnieg... ale to chyba nie ważne,parwda? Leżałam sobie i opalałam się na nagrzanym przez słoneczko złotawym piasku plaży. Morska bryza co parę chwil mierzwiła moją i tak już potarganą sierść. Moczyłam swoje łapki w chłodnej, słonej wodzie. Na moment przemknęło mi przez myśl rzeby się jej napić, ale potem przypomniałam sobie moją młodocianą przygode. Była wtedy podobnie piękna pogoda, dzien letni i bezchmurny. Bawiłam się z siostrą na plaży i zachciało mi się pić, więc zamoczyłam pyszczek w pierwszej lepszej fali. Odskoczyłam od wody jak oparzona, kiedy zapiekł mnie język od soli. Skrzywiałm się i wstałam na cztery łapy. Uśmiechnęłam się w duchu. Takie rzeczy przyjemnie się wspomina, mimo, że wtedy przyjemny nie były... Odwróciłam się i szłam do wodopoju, ale nagle natknęłam się na ciekawie wyglądającą waderę. Miała białe futerko z czarnymi znaczeniami, a co zaniekawiło mnie najbardziej: jedno oko żółte a drugie niebieskie. Podeszłam do niej, bo wydawała mi się zakłopotana i jakaś taka... zagubiona.
- Hej, co tu robisz? - zapytałam przyjaznym głosem. Ładna wilczyca odwróciła się i popatrzyła na mnie sympatycznie. Może mogłbyśmy zostac przyjaciółkami......?
-Emm... no... ja... - zawahała się i spojrzała w bok. Uśmiechnęłam się, aby dodać jej odwagi. Oj, ale chyba nie o odwage chodziło... Ona chyba nie nalezała do watahy.
-Jestem Mirind, a tu... no, znajduje się Wataha Wspomnień. Może mimochodem szukasz domu? Alfa na pewno cię przyjmie z otwartymi ramionami - zaproponowałam wesoło.
- Naprawdę? Jasne! Ja nazywam się Patty - powiedziała śmielej i posłała mi szeroki uśmiech. Odpowiedziałam jej tym samym.
- A więc chodź, Patty zaprowadzę cię do Emriv.
I poszłyśmy.
(Patty??)
- Hej, co tu robisz? - zapytałam przyjaznym głosem. Ładna wilczyca odwróciła się i popatrzyła na mnie sympatycznie. Może mogłbyśmy zostac przyjaciółkami......?
-Emm... no... ja... - zawahała się i spojrzała w bok. Uśmiechnęłam się, aby dodać jej odwagi. Oj, ale chyba nie o odwage chodziło... Ona chyba nie nalezała do watahy.
-Jestem Mirind, a tu... no, znajduje się Wataha Wspomnień. Może mimochodem szukasz domu? Alfa na pewno cię przyjmie z otwartymi ramionami - zaproponowałam wesoło.
- Naprawdę? Jasne! Ja nazywam się Patty - powiedziała śmielej i posłała mi szeroki uśmiech. Odpowiedziałam jej tym samym.
- A więc chodź, Patty zaprowadzę cię do Emriv.
I poszłyśmy.
(Patty??)
wtorek, 7 kwietnia 2015
Od Whisperer C.D. Baltazara
Lekko zakłopotana odetchnęłam głęboko.
-Tyy... też nie jesteś mi obojętny..- wyszeptałam.
Basior podniósł moją głowę do góry i westchnął cicho. Nie miałam pomysłu co zrobić, więc tylko odwzajemniłam jego spojrzenie i uśmiechnęłam się lekko. Basior oznajmił że musimy wracać. Gdy wychodziliśmy ujrzałam wilka o kocich oczach. Co prawda wiedziałam że nie jest wilkiem ani kotem, ale przyglądałam mu się w milzeniu. Baltazar nie mógł oderwać się od jego oczu. Dojrzałam w oczach szamana coś co usypia, ale jak zwykle na moje skamieniałe serce nic nie działało. Pmyślała, że to będzie cud jeżeli coś lub ktoś sprawi, że poczuje coś więcej niż wszwchogarniającą pustkę. Ostatnio w ogóle czułam się bardzo osamotniona. Kiedyś walczyłam dla większej chwały rodziny, watahy. Nie obchodziłam samą siebie. Teraz z jakiegoś przedziwnego powodu zapragnęłam mieć kogoś.... no właśnie kogoś. Nawet nie potrafiłam sprecyzować co czuję. Jestem do niczego! Zaaportowałam siebie i Baltazara do naszwj rodzimej watahy. Odprowadziłam go do jaskini, a sama postanowiłam oddalić się od niego. Przecierz to się nie uda, żałosna idotko! Pofrunęłam nad wodospad. Jedna z szerszych skalnych półek jaką znalazłam, była w wmiare suchym miejscu, więc mogłam się na niej położyć. Było mi zimno i czułam się osamtniona. Dobrze ci tak głupia... Ech przynajmniej macz czas by powściągnąć emocje. W końcu zasnęłam, w świetle księżyca zalewającym moją wątłą sylwetkę. Chyba ostatnia w moim nędznym życiu łza spłynęła po moim nosie, zamieniając się w białą lilię.
<Baltazar?>
-Tyy... też nie jesteś mi obojętny..- wyszeptałam.
Basior podniósł moją głowę do góry i westchnął cicho. Nie miałam pomysłu co zrobić, więc tylko odwzajemniłam jego spojrzenie i uśmiechnęłam się lekko. Basior oznajmił że musimy wracać. Gdy wychodziliśmy ujrzałam wilka o kocich oczach. Co prawda wiedziałam że nie jest wilkiem ani kotem, ale przyglądałam mu się w milzeniu. Baltazar nie mógł oderwać się od jego oczu. Dojrzałam w oczach szamana coś co usypia, ale jak zwykle na moje skamieniałe serce nic nie działało. Pmyślała, że to będzie cud jeżeli coś lub ktoś sprawi, że poczuje coś więcej niż wszwchogarniającą pustkę. Ostatnio w ogóle czułam się bardzo osamotniona. Kiedyś walczyłam dla większej chwały rodziny, watahy. Nie obchodziłam samą siebie. Teraz z jakiegoś przedziwnego powodu zapragnęłam mieć kogoś.... no właśnie kogoś. Nawet nie potrafiłam sprecyzować co czuję. Jestem do niczego! Zaaportowałam siebie i Baltazara do naszwj rodzimej watahy. Odprowadziłam go do jaskini, a sama postanowiłam oddalić się od niego. Przecierz to się nie uda, żałosna idotko! Pofrunęłam nad wodospad. Jedna z szerszych skalnych półek jaką znalazłam, była w wmiare suchym miejscu, więc mogłam się na niej położyć. Było mi zimno i czułam się osamtniona. Dobrze ci tak głupia... Ech przynajmniej macz czas by powściągnąć emocje. W końcu zasnęłam, w świetle księżyca zalewającym moją wątłą sylwetkę. Chyba ostatnia w moim nędznym życiu łza spłynęła po moim nosie, zamieniając się w białą lilię.
<Baltazar?>
Od Rei C.D.
Nie tracąc ani chwili rzuciłam się na Kmień, ale ledwie go podniosłam (okazał się zadziwiająco lekki) uśmiech zszedł mi z pyska. Zobaczyłam bowiem ogromne złote oko wpatrujące się we mnie.
Niezły system alarmowy - pomyślałam sarkastycznie.
Smok wynurzył się z mgły. Był dużo większy od tego, który gonił mnie na dole i...zaraz czy on nie był podobny do tego małego w klatce?! Chyba tak! Miał takie same czerwone łuski i takie same złote znaki. Czyżby to był jego rodzic?! Starałam się nie myśleć o tym co by się stało gdyby zionął ogniem.
Tym czasem smok rozpostarł skrzydła i machnął nimi lekko. Lekko, ale jak na smoka! Bo w rzeczywistości podmuch był tak silny że musiałam się złapać kamiennej barierki żeby nie spaść. Gdy się podnosiłam zauważyłam coś bardzo ciekawego. Mianowicie to, że wokół wieży zaczęły się zbierać inne smoki. Nie za bardzo zadowolił mnie fakt, że być może zaraz zostanę spalona żywcem przez kilkanaście olbrzymich smoczych paszcz. Z sekundy na sekundę ilość smoków wokół mnie powiększała się. Wszystkie przyglądały mi się zaciekawieniem złotymi oczami, ale żaden - na szczęście - nie zamierzał atakować. Nie wiedząc co robić uniosłam Kamień Władzy w górę żeby wszystkie bestie go widziały i krzyknełam.
- Hej! Smoki! Widzicie teraz ja wami rządzę?! Nie spalicie mnie, prawda?! Zrobicie czego chcę?! Obiecuję, że wtedy oddam wam wasz Kamień! - cisza. Przez chwilę zwątpiłam w to czy mnie zrozumiały. Mimo, że mówiłam pewnym siebie głosem łapy się pode mną uginały. Kilkadziesiąt złotych ślepi wpatrywało się we mnie przez niemiłosiernie dłużącą się chwilę. Dopiero gdy już miałam odpuścić jeden z nich - ten największy czerwony - uniósł w górę łeb i ryknął. Gdy za jego przykładem poszły inne musiałam zatkać uszy łapami. Uznawszy to za "tak" dodałam.
- To zabijcie wszystkie wilki z Watahy Cienia! Ale całą resztę puśćcie wolno!
Tym oto sposobem rozpętałam chyba największe piekło jakie kiedykolwiek widziała Wataha Cienia. Smoki paliły i deptały każdego wilka ze złotym okiem jakiego spotkały. Prymitywne pociski takie jak kamienie rzucane w panice przez wilki cienia odbijały się od różnobarwnych łusek jak od metalu. Bestie nic sobie z tego nie robiły tylko szły dalej siejąc panikę i chaos.
Zostałam na górze sama nie wiedząc co robić i jak zejść. Teraz zamiast mgły otaczały mnie obłoki dymu i kurzu, gruzy rozsypanych wilczych budowli i czerwona poświata ognia płonącego gdzieś w dole. Nie długo jednak pozostałam na tej wysokości. Nagle zobaczyłam złote oko jednego ze smoków. Jego łuski miały czarny metaliczny kolor, był smukły i giętki ale duży. Jego głowa ozdobiona długimi ostrymi rogami niemal równała się z wieżą. Czarne nietoperze skrzydła miał złożone i ciasno przylegające do tułowia. Ale ogon... no właśnie, ogon - najeżony tysiącem maleńkich kolców, długi na dwadzieścia pięć metrów nie był już taki zgrabny. Kiedy smok się nim zamachnął niechcący trafił wieżę.
Poczułam jak konstrukcja zapada się pode mną, jak wieża łamie się w pół, a następnie przewraca powoli na bok. Usłyszałam jak kamienie kruszą się gdzieś w dole i jak wszystkie te pułapki, które tak ostrożnie omijałam eksplodują. Taras na, którym stałam zaczął się niebezpiecznie zbliżać do grzbietu smoka. Z trudem utrzymałam w zębach Kamień. Musiałam zrobić wszystko, żeby go tylko nie upuścić.
Świat zawirował (widocznie zrobiłam fikołka) i spadłam na coś twardego. Kiedy spróbowałam się podnieść grunt pode mną się poruszył. Złapałam się szybko jednego z wystających kolców...zaraz, kolców? Rozejrzałam się dookoła i z przerażeniem stwierdziłam, że znajduję się na grzbiecie czarnego smoka. Wstałam chwiejąc się ale zaraz wstrząs zwalił mnie z nóg. Ostrożnie doczołgałam się do skrzydła i spojrzałam w dół.
Lecieliśmy.
Pode mną przemykały płonące jaskinie i wrzeszczące wilki cienia, które starały się w nas trafić kamieniami. Z trudem uchyliłam się przed kilkoma pociskami, a następnie stwierdziłam w myślach, że mają faktycznie niezłego cela. O matko! Ja lecę! - pomyślałam panicznie, ale zaraz przypomniało mi się, że nie powinno mnie to dziwić jako że właśnie nabyłam żywioł wiatru. Ale ja leciałam na SMOKU! Wciąż nie mogłam w to uwierzyć! Otrząsnęłam się dopiero wtedy gdy zobaczyłam więzienie.
W dachu widniała ogromna dziura zasypana gryzami i kawałkami porozbijanych klatek. Ze środka co chwilę uciekały w popłochu jakieś wilki korzystając z nieuwagi wrogów ale ja nadal nigdzie nie widziałam wilków z mojej watahy!
- Eeeem...smok! - krzyknęłam do przewoźnika nie wiedząc nawet czy mnie zrozumie - Możesz mnie tu wysadzić?
Na szczęście podziałało bo czarna bestia zatoczyła wielkie koło zniżając lot tak, że musiałam się mocno trzymać, a następnie wyhamowała i wylądowała niedaleko więzienia. Zsunęłam się zgrabnie po czarnym skrzydle i wylądowałam na twardym gruncie tego samego koloru. Smok odleciał. Rozejrzałam się. Wszędzie w okół mnie leżały kawałki drewna i kamieni, pozostałości po różnego rodzaju amunicji. Biegłam nie zatrzymując się, przeskakując nad różnego rodzaju przeszkodami i nie zwracając uwagi nawet na płomienie błyszczące tu i tam.
Kiedy zajrzałam do opustoszałej i w połowie zawalonej groty zawołałam.
- Ej! Dokatte!? Snow?!
Już po chwili usłyszałam jakiś stukot, szuranie i kroki. Potem zobaczyłam jakieś cienie i wreszcie sylwetki trzech wilków wyłaniające się z ciemności.
- A gdzie Water? - spytałam kiedy do mnie wreszcie dotarli. Dokatte miała zadrapania na pysku i grzbiecie, Loure dużą ranę na przedniej łapie, a ogon Snow'a dymił.
- Nie wiem, zgubiliśmy ją - odpowiedziała Dokatte - Po wybuchu po prostu znikła nam z oczu, wołaliśmy ale nigdzie jej nie ma.
- Jakim wybuchu?
- No po prostu siedzieliśmy w klatkach i nagle coś walnęło w dach i... - dopiero teraz zobaczyła co dzieje się na zewnątrz. Loure i Snow nie mieli lepszych od niej min. Wszyscy troje wpatrywali się w krajobraz napadanej przez smoki Watahy Cienia.
- Co tu się stało? - zapytał Snow.
- To nie był wybuch tylko najprawdopodobniej jakiś smok to rozwalił - to mówiąc wyciągnęłam z tobołka Kamień Władzy z chytrym uśmieszkiem na pysku.
- Rea! To ty im kazałaś zniszczyć watahę? - zrozumiała Dokatte.
- No, ale nie czas na gadanie, musimy znaleźć Water i...
- Hej! To wasza wilczyca?! - jakiś dziwnie znajomy głos odwrócił moją uwagę. Wszyscy odwróciliśmy się w stronę, z której dobiegał i zobaczyliśmy dwie wilczyce. Jedną z nich była Water wspierająca się na czarnej, nieco od niej wyższej wilczycy z zieloną zniszczoną peleryną, brudnym posklejanym futrem i błyskiem w oczach.
- Aust! - zawołałam, a na moim pysku zagościł promienny uśmiech.
C.D.N.
Niezły system alarmowy - pomyślałam sarkastycznie.
Smok wynurzył się z mgły. Był dużo większy od tego, który gonił mnie na dole i...zaraz czy on nie był podobny do tego małego w klatce?! Chyba tak! Miał takie same czerwone łuski i takie same złote znaki. Czyżby to był jego rodzic?! Starałam się nie myśleć o tym co by się stało gdyby zionął ogniem.
Tym czasem smok rozpostarł skrzydła i machnął nimi lekko. Lekko, ale jak na smoka! Bo w rzeczywistości podmuch był tak silny że musiałam się złapać kamiennej barierki żeby nie spaść. Gdy się podnosiłam zauważyłam coś bardzo ciekawego. Mianowicie to, że wokół wieży zaczęły się zbierać inne smoki. Nie za bardzo zadowolił mnie fakt, że być może zaraz zostanę spalona żywcem przez kilkanaście olbrzymich smoczych paszcz. Z sekundy na sekundę ilość smoków wokół mnie powiększała się. Wszystkie przyglądały mi się zaciekawieniem złotymi oczami, ale żaden - na szczęście - nie zamierzał atakować. Nie wiedząc co robić uniosłam Kamień Władzy w górę żeby wszystkie bestie go widziały i krzyknełam.
- Hej! Smoki! Widzicie teraz ja wami rządzę?! Nie spalicie mnie, prawda?! Zrobicie czego chcę?! Obiecuję, że wtedy oddam wam wasz Kamień! - cisza. Przez chwilę zwątpiłam w to czy mnie zrozumiały. Mimo, że mówiłam pewnym siebie głosem łapy się pode mną uginały. Kilkadziesiąt złotych ślepi wpatrywało się we mnie przez niemiłosiernie dłużącą się chwilę. Dopiero gdy już miałam odpuścić jeden z nich - ten największy czerwony - uniósł w górę łeb i ryknął. Gdy za jego przykładem poszły inne musiałam zatkać uszy łapami. Uznawszy to za "tak" dodałam.
- To zabijcie wszystkie wilki z Watahy Cienia! Ale całą resztę puśćcie wolno!
Tym oto sposobem rozpętałam chyba największe piekło jakie kiedykolwiek widziała Wataha Cienia. Smoki paliły i deptały każdego wilka ze złotym okiem jakiego spotkały. Prymitywne pociski takie jak kamienie rzucane w panice przez wilki cienia odbijały się od różnobarwnych łusek jak od metalu. Bestie nic sobie z tego nie robiły tylko szły dalej siejąc panikę i chaos.
Zostałam na górze sama nie wiedząc co robić i jak zejść. Teraz zamiast mgły otaczały mnie obłoki dymu i kurzu, gruzy rozsypanych wilczych budowli i czerwona poświata ognia płonącego gdzieś w dole. Nie długo jednak pozostałam na tej wysokości. Nagle zobaczyłam złote oko jednego ze smoków. Jego łuski miały czarny metaliczny kolor, był smukły i giętki ale duży. Jego głowa ozdobiona długimi ostrymi rogami niemal równała się z wieżą. Czarne nietoperze skrzydła miał złożone i ciasno przylegające do tułowia. Ale ogon... no właśnie, ogon - najeżony tysiącem maleńkich kolców, długi na dwadzieścia pięć metrów nie był już taki zgrabny. Kiedy smok się nim zamachnął niechcący trafił wieżę.
Poczułam jak konstrukcja zapada się pode mną, jak wieża łamie się w pół, a następnie przewraca powoli na bok. Usłyszałam jak kamienie kruszą się gdzieś w dole i jak wszystkie te pułapki, które tak ostrożnie omijałam eksplodują. Taras na, którym stałam zaczął się niebezpiecznie zbliżać do grzbietu smoka. Z trudem utrzymałam w zębach Kamień. Musiałam zrobić wszystko, żeby go tylko nie upuścić.
Świat zawirował (widocznie zrobiłam fikołka) i spadłam na coś twardego. Kiedy spróbowałam się podnieść grunt pode mną się poruszył. Złapałam się szybko jednego z wystających kolców...zaraz, kolców? Rozejrzałam się dookoła i z przerażeniem stwierdziłam, że znajduję się na grzbiecie czarnego smoka. Wstałam chwiejąc się ale zaraz wstrząs zwalił mnie z nóg. Ostrożnie doczołgałam się do skrzydła i spojrzałam w dół.
Lecieliśmy.
Pode mną przemykały płonące jaskinie i wrzeszczące wilki cienia, które starały się w nas trafić kamieniami. Z trudem uchyliłam się przed kilkoma pociskami, a następnie stwierdziłam w myślach, że mają faktycznie niezłego cela. O matko! Ja lecę! - pomyślałam panicznie, ale zaraz przypomniało mi się, że nie powinno mnie to dziwić jako że właśnie nabyłam żywioł wiatru. Ale ja leciałam na SMOKU! Wciąż nie mogłam w to uwierzyć! Otrząsnęłam się dopiero wtedy gdy zobaczyłam więzienie.
W dachu widniała ogromna dziura zasypana gryzami i kawałkami porozbijanych klatek. Ze środka co chwilę uciekały w popłochu jakieś wilki korzystając z nieuwagi wrogów ale ja nadal nigdzie nie widziałam wilków z mojej watahy!
- Eeeem...smok! - krzyknęłam do przewoźnika nie wiedząc nawet czy mnie zrozumie - Możesz mnie tu wysadzić?
Na szczęście podziałało bo czarna bestia zatoczyła wielkie koło zniżając lot tak, że musiałam się mocno trzymać, a następnie wyhamowała i wylądowała niedaleko więzienia. Zsunęłam się zgrabnie po czarnym skrzydle i wylądowałam na twardym gruncie tego samego koloru. Smok odleciał. Rozejrzałam się. Wszędzie w okół mnie leżały kawałki drewna i kamieni, pozostałości po różnego rodzaju amunicji. Biegłam nie zatrzymując się, przeskakując nad różnego rodzaju przeszkodami i nie zwracając uwagi nawet na płomienie błyszczące tu i tam.
Kiedy zajrzałam do opustoszałej i w połowie zawalonej groty zawołałam.
- Ej! Dokatte!? Snow?!
Już po chwili usłyszałam jakiś stukot, szuranie i kroki. Potem zobaczyłam jakieś cienie i wreszcie sylwetki trzech wilków wyłaniające się z ciemności.
- A gdzie Water? - spytałam kiedy do mnie wreszcie dotarli. Dokatte miała zadrapania na pysku i grzbiecie, Loure dużą ranę na przedniej łapie, a ogon Snow'a dymił.
- Nie wiem, zgubiliśmy ją - odpowiedziała Dokatte - Po wybuchu po prostu znikła nam z oczu, wołaliśmy ale nigdzie jej nie ma.
- Jakim wybuchu?
- No po prostu siedzieliśmy w klatkach i nagle coś walnęło w dach i... - dopiero teraz zobaczyła co dzieje się na zewnątrz. Loure i Snow nie mieli lepszych od niej min. Wszyscy troje wpatrywali się w krajobraz napadanej przez smoki Watahy Cienia.
- Co tu się stało? - zapytał Snow.
- To nie był wybuch tylko najprawdopodobniej jakiś smok to rozwalił - to mówiąc wyciągnęłam z tobołka Kamień Władzy z chytrym uśmieszkiem na pysku.
- Rea! To ty im kazałaś zniszczyć watahę? - zrozumiała Dokatte.
- No, ale nie czas na gadanie, musimy znaleźć Water i...
- Hej! To wasza wilczyca?! - jakiś dziwnie znajomy głos odwrócił moją uwagę. Wszyscy odwróciliśmy się w stronę, z której dobiegał i zobaczyliśmy dwie wilczyce. Jedną z nich była Water wspierająca się na czarnej, nieco od niej wyższej wilczycy z zieloną zniszczoną peleryną, brudnym posklejanym futrem i błyskiem w oczach.
- Aust! - zawołałam, a na moim pysku zagościł promienny uśmiech.
C.D.N.
Nowa wilczyca Patty!
Imię: Patty
Drugie imię: -
Przydomek: "Podmuch wiatru"
Wiek: 11 lat
Płeć: Wadera
Żywioł: Wiatr
Stopień umiejętności magicznych: 8
Stanowisko: Nauczycielka magii wiatru, obrońca Alf
Charakter: Patty jest zabawną i miłą waderą. Kocha ryzykować, więc przez to stała się, na swój sposób, odważna. Każdemu pomoże jak najlepiej. Nie ma zbytniego zaufania do obcych, ale jak już się przekona, potrafi być prawdziwą przyjaciółką. Wbrew pozorom jest bardzo bystra i uparta, nawet bardzo.
Zalety: Porusza się niezwykle cicho, daleko skacze, jest wytrzymała
Wady: Ma długi język, wolno biega
Rodzina: Nie chce ich znać
Zauroczenie: -
Partner: Szuka tego jedynego...
Szczeniaki: -
Upomnienia: 0
Nick: Zakręcona...
Drugie imię: -
Przydomek: "Podmuch wiatru"
Wiek: 11 lat
Płeć: Wadera
Żywioł: Wiatr
Stopień umiejętności magicznych: 8
Stanowisko: Nauczycielka magii wiatru, obrońca Alf
Charakter: Patty jest zabawną i miłą waderą. Kocha ryzykować, więc przez to stała się, na swój sposób, odważna. Każdemu pomoże jak najlepiej. Nie ma zbytniego zaufania do obcych, ale jak już się przekona, potrafi być prawdziwą przyjaciółką. Wbrew pozorom jest bardzo bystra i uparta, nawet bardzo.
Zalety: Porusza się niezwykle cicho, daleko skacze, jest wytrzymała
Wady: Ma długi język, wolno biega
Rodzina: Nie chce ich znać
Zauroczenie: -
Partner: Szuka tego jedynego...
Szczeniaki: -
Upomnienia: 0
Nick: Zakręcona...
Nowa wilczyca Alexa!
Imię: Alexa
Drugie imię: Nana
Przydomek: "Wodnik"
Wiek: 2 lata
Płeć: wadera
Żywioł: woda
Stopień umiejętności magicznych: 1
Stanowisko: Uczennica
Charakter: Niezwykle ambitna i uparta. Zawsze stawia na swoim. Gotowa oddać życie za swoich bliskich. Odwaga to jej wielka cecha. Nigdy nie tchórzy. Lubi marzyć i śpiewać piosenki.
Zalety: Szybko biega. Jest dobra w pływaniu.
Wady: Nie jest dobra w cichym zakradaniu się.
Rodzina: Nie żyje...
Zauroczenie: -
Partner: -
Szczeniaki: -
Upomnienia: 0
Nick: Belliss
Drugie imię: Nana
Przydomek: "Wodnik"
Wiek: 2 lata
Płeć: wadera
Żywioł: woda
Stopień umiejętności magicznych: 1
Stanowisko: Uczennica
Charakter: Niezwykle ambitna i uparta. Zawsze stawia na swoim. Gotowa oddać życie za swoich bliskich. Odwaga to jej wielka cecha. Nigdy nie tchórzy. Lubi marzyć i śpiewać piosenki.
Zalety: Szybko biega. Jest dobra w pływaniu.
Wady: Nie jest dobra w cichym zakradaniu się.
Rodzina: Nie żyje...
Zauroczenie: -
Partner: -
Szczeniaki: -
Upomnienia: 0
Nick: Belliss
Od Gone C.D. Amber
Szłyśmy wolno, bez słowa. Moje serce przepełniała radość, że mam przyjaciółkę, która bez względu na wszystko mi pomoże, a jednocześnie współczucie Lezli’emu. Na niego nikt nigdy nie czekał, dla niego nikt nigdy nie poświęcił życia. Przełknęłam ślinę, powtarzając sobie z nadzieją, iż teraz to się zmieni… Popatrzyłam na idącą obok mnie w zadumie Amber.
- O czym myślisz, Amb? – spytałam, przechylając lekko głowę i zatrzymując się. Samica spojrzała na mnie przytomniejszym wzrokiem i uśmiechnęła się ciepło.
- Wiesz – zaczęła ciszej. – to była ciekawa przygoda. Zastanawiam się, co nas jeszcze spotka. – wyjaśniła, unosząc z rozmarzeniem pysk w stronę błękitnego nieba, mniej więcej w połowie zasnutego kożuchem białych chmur.
- Oby następne przygody były mniej… niebezpieczne. – zmarszczyłam nos i zachichotałam, a po chwili dołączyła do mnie biała wilczyca. Gdy już przestałyśmy chichotać, Amber usiadła na ziemi i poklepała się po brzuchu, który zaburczał żałośnie.
- Zjadłabym coś. – stwierdziła od nowa wybuchając serdecznym śmiechem. Co do tego muszę jej przyznać rację. Ostatni mój posiłek był owsianką.
- Ja podobnie. Jestem głodna, jak ten… no… wilk! – odparłam parskając.
{Amber?}
- O czym myślisz, Amb? – spytałam, przechylając lekko głowę i zatrzymując się. Samica spojrzała na mnie przytomniejszym wzrokiem i uśmiechnęła się ciepło.
- Wiesz – zaczęła ciszej. – to była ciekawa przygoda. Zastanawiam się, co nas jeszcze spotka. – wyjaśniła, unosząc z rozmarzeniem pysk w stronę błękitnego nieba, mniej więcej w połowie zasnutego kożuchem białych chmur.
- Oby następne przygody były mniej… niebezpieczne. – zmarszczyłam nos i zachichotałam, a po chwili dołączyła do mnie biała wilczyca. Gdy już przestałyśmy chichotać, Amber usiadła na ziemi i poklepała się po brzuchu, który zaburczał żałośnie.
- Zjadłabym coś. – stwierdziła od nowa wybuchając serdecznym śmiechem. Co do tego muszę jej przyznać rację. Ostatni mój posiłek był owsianką.
- Ja podobnie. Jestem głodna, jak ten… no… wilk! – odparłam parskając.
{Amber?}
Od Baltazara C.D. Whisperer
Szaman zabrał drewniane naczynie spod pyska wilczycy i wlepił we mnie baczne, ostentacyjne spojrzenie kocich oczu. Wreszcie zdobywszy się na jakikolwiek ruch, nachyliłem się nad słabo oddychającą samicą. Po czym ponownie uniosłem łeb na znachora, stojącego w tym samym miejscu, co wcześniej.
- Ona odpocząć. – z jego gardzieli wydobył się matowy syk, zupełnie niepodobny do jego wcześniejszego głosu. Drgnąłem niespokojnie zauważając, że jej powieki powoli opadają.
- Czy… przeżyje? – zapytałem niepewnie, czując w gardle wielką gulę, czując, że zaraz rozpłaczę się jak mały chłopczyk. Wilk jedynie wymruczał coś pod nosem i wyszedł z jaskini, a w jego miejsce wpadł podmuch wiatru. Gdzie moja duma i buta? Gdzie podział się Baltazar?! Rzuciłem się na podłogę, przyciskając do piersi zemdlałą Whisperer. Mocno przytuliłem ją do siebie i z wysiłkiem zacisnąłem usta.
- Whisp… proszę, skarbie… kochanie… proszę nie… Whisp… - powtarzałem nieprzytomnie jak mantrę, ocierając z jej policzków swoje łzy, które kapały mi z oczu. Nie mam pojęcia ile to trwało, ile musiałem to znosić. Nigdy nie przeżywałem czegoś takiego równie emocjonalnie. Zmęczony i pozbawiony resztek nadziei w końcu ułożyłem się w kłębek obok niej. Obudził mnie czyjś dotyk i ciepły, spokojny oddech. Patrzyły na mnie wielkie ze strachu, a jednocześnie wąskie z wycieńczenia ślepia. Podniosłem się wolno i rozejrzałem się w oszołomieniu, bez tchu. Skrzydlata żyła, spoglądała na mnie w zapytaniu, czekając na wyjaśnienia. Musiałem wyglądać okropnie z podkrążonymi, czerwonymi oczami i potarganą sierścią. Może mnie uznać za szaleńca, ale zwierzę się jej ze wszystkiego. Choćby dla tego, że mi na niej zależy.
- Słuchaj, martwiłem się i to nie tak, że… - zawahałem się i przygryzłem wargę, starając się zachować zimną krew (co mi ostatnio trochę nie wychodziło). – To wszystko… ja… dla twojego dobra. Kiedy usłyszałem o tym demonie, myślałem, że… zwariuję. Whisp, nie jesteś dla mnie obojętna. – rzekłem z powagą, kładąc nieco uszy.
{Whisp, raczysz dokończyć? xd}
- Ona odpocząć. – z jego gardzieli wydobył się matowy syk, zupełnie niepodobny do jego wcześniejszego głosu. Drgnąłem niespokojnie zauważając, że jej powieki powoli opadają.
- Czy… przeżyje? – zapytałem niepewnie, czując w gardle wielką gulę, czując, że zaraz rozpłaczę się jak mały chłopczyk. Wilk jedynie wymruczał coś pod nosem i wyszedł z jaskini, a w jego miejsce wpadł podmuch wiatru. Gdzie moja duma i buta? Gdzie podział się Baltazar?! Rzuciłem się na podłogę, przyciskając do piersi zemdlałą Whisperer. Mocno przytuliłem ją do siebie i z wysiłkiem zacisnąłem usta.
- Whisp… proszę, skarbie… kochanie… proszę nie… Whisp… - powtarzałem nieprzytomnie jak mantrę, ocierając z jej policzków swoje łzy, które kapały mi z oczu. Nie mam pojęcia ile to trwało, ile musiałem to znosić. Nigdy nie przeżywałem czegoś takiego równie emocjonalnie. Zmęczony i pozbawiony resztek nadziei w końcu ułożyłem się w kłębek obok niej. Obudził mnie czyjś dotyk i ciepły, spokojny oddech. Patrzyły na mnie wielkie ze strachu, a jednocześnie wąskie z wycieńczenia ślepia. Podniosłem się wolno i rozejrzałem się w oszołomieniu, bez tchu. Skrzydlata żyła, spoglądała na mnie w zapytaniu, czekając na wyjaśnienia. Musiałem wyglądać okropnie z podkrążonymi, czerwonymi oczami i potarganą sierścią. Może mnie uznać za szaleńca, ale zwierzę się jej ze wszystkiego. Choćby dla tego, że mi na niej zależy.
- Słuchaj, martwiłem się i to nie tak, że… - zawahałem się i przygryzłem wargę, starając się zachować zimną krew (co mi ostatnio trochę nie wychodziło). – To wszystko… ja… dla twojego dobra. Kiedy usłyszałem o tym demonie, myślałem, że… zwariuję. Whisp, nie jesteś dla mnie obojętna. – rzekłem z powagą, kładąc nieco uszy.
{Whisp, raczysz dokończyć? xd}
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Od Rei
Pierwsze promienie słońca zajrzały do naszej groty wyrywając mnie ze snu polowaniu. W grocie było pusto, oczywiście nie licząc mnóstwa rzeczy walających się na podłodze i ścianach. Nigdzie nie widziałam Shay'a. Przeciągnęłam się i poczułam, że burczy mi w brzuchu. Pewna, że to kolejny zwykły spokojny dzień w Watasze Wspomnień wstałam i sprawdziłam schowek. Niestety był pusty. No cóż trzeba było wyruszyć na małe polowanko, ale mi jako dowódczyni łowców wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie.
Już po chwili czaiłam się w krzakach na rodzinę borsuków. Siedziały sobie niewinnie nie mając pojęcia o mojej obecności, gdy nagle...wyskoczyłam! Chwyciłam jednego z borsuków tak szybko, że nie zdążył wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku po czym odbiłam się i wskoczyłam z powrotem w krzaki. Reszta zwierząt zdezorientowana zbiła się w gromadę i rozglądała nerwowo małymi czarnymi oczkami. Już miałam skoczyć po następnego kiedy poczułam nagły ból brzucha. Co jest? Czyżby przez głód? Chyba tak.
W takim przekonaniu upolowałam jeszcze trzy borsuki i poszłam nad rzekę zjeść w spokoju śniadanie. Kiedy skończyłam wydało mi się, że jestem ciężka jak łoś i nie mogę się podnieść. Przysunęłam się do wody by się napić ale w tym momencie dostrzegłam coś dziwnego. Moje odbicie...było...zniekształcone? Nie, nie było, to była prawda! Mój brzuch był jakiś dziwnie gruby. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że najadłam się za dużo mięsa, ale przecież cztery borsuki to nie dużo.
Zrobiłam przerażoną minę. No nie! A jeśli...jestem w ciąży? Nie wiedziałam co mam robić więc po prostu pobiegłam przez las na poszukiwania Shay'a.
Shay?
Już po chwili czaiłam się w krzakach na rodzinę borsuków. Siedziały sobie niewinnie nie mając pojęcia o mojej obecności, gdy nagle...wyskoczyłam! Chwyciłam jednego z borsuków tak szybko, że nie zdążył wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku po czym odbiłam się i wskoczyłam z powrotem w krzaki. Reszta zwierząt zdezorientowana zbiła się w gromadę i rozglądała nerwowo małymi czarnymi oczkami. Już miałam skoczyć po następnego kiedy poczułam nagły ból brzucha. Co jest? Czyżby przez głód? Chyba tak.
W takim przekonaniu upolowałam jeszcze trzy borsuki i poszłam nad rzekę zjeść w spokoju śniadanie. Kiedy skończyłam wydało mi się, że jestem ciężka jak łoś i nie mogę się podnieść. Przysunęłam się do wody by się napić ale w tym momencie dostrzegłam coś dziwnego. Moje odbicie...było...zniekształcone? Nie, nie było, to była prawda! Mój brzuch był jakiś dziwnie gruby. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że najadłam się za dużo mięsa, ale przecież cztery borsuki to nie dużo.
Zrobiłam przerażoną minę. No nie! A jeśli...jestem w ciąży? Nie wiedziałam co mam robić więc po prostu pobiegłam przez las na poszukiwania Shay'a.
Shay?
Od Aust C.D.
Czarne jak smoła chmury w mgnieniu oka zasłoniły niebo. Gdzieś po prawej przetoczył się głuchy pomruk grzmotu. Cofnęłyśmy się wszystkie przerażone.
- Wiecie co to jest cisza przed burzą? - spokojny głos wilczycy rozbrzmiał gdzieś na niebie po lewej. Brzmiał trochę jak ten grzmot, który usłyszałyśmy przed chwilą. Odwróciłyśmy pyski w tą stronę lecz nikogo nie dostrzegłyśmy. - ...Nie? - ciągnął głos Nefary, teraz gdzieś za nami - Och jak mi przykro... W każdym razie nasyćcie nią swoje dusze... - tym razem przemówiła nieco po prawej, ale my wciąż jej nie widziałyśmy. Stałyśmy w zbitej gromadce nie wiedząc co się dzieje ani co mamy robić - ...Póki jeszcze są żywe! - głos huknął tuż za nami, a my wszystkie odwróciłyśmy się tak szybko jakby nas ziemia w łapy poparzyła - Bu! - Nefara zawisła w powietrzu jakieś pięć metrów nad nami. Jakby tego było mało za jej plecami niebo rozdarła biała błyskawica przypominająca swym kształtem kościstą rękę, która sięga by zabrać nas prosto do piekła. Mi samej aż chciało się krzyknąć, a co dopiero Daiki albo Connie.
- Ona nas tylko straszy, nie dajmy się zwieść - uspokoiła nas Emriv szeroko rozstawiając łapy w gotowości do boju.
- No...walczcie ze mną jeżeli macie odwagę! - prowokowała nas demonica. Z nieba strzelił kolejny piorun - No chyba, że jesteście...tchórzami - tu spojrzała kątem oka na Rachel. Dobrze wiedziałam o co jej chodzi, ale nie rozumiałam jej. Po co to robi skoro się nas - podobno - boi? Nie zdążyłam już o niczym więcej pomyśleć bo plan Nefary się powiódł. Rachel zacisnęła łapy i warknęła groźnie, a w tym czasie lodowaty podmuch wiatru chlasnął - jeżeli można tak powiedzieć - demonicę po pysku. Nefara spojrzała na nią z grozą. Potem tylko oślepiający błysk i ogłuszający trzask. Zobaczyłam jedynie zarys błyskawicy, a potem wszystko się rozmyło i fala energii odrzuciła mnie do tyłu.
Kiedy się otrząsnęłam i zamrugałam oczami zobaczyłam, że Rachel stoi w wypalonej drewnianej klatce... Nie to nie była klatka, to była kopuła z winorośli. Spojrzałam na Emriv i od razu wiedziałam, że to jej roota. Ale nie było czasu na dłuższe rozmyślanie. Podniosłyśmy się na łapy i spojrzałyśmy wszystkie na Nefarę, która w tym czasie zanosiła się szyderczym śmiechem.
- Jesteście takie bezbronne - wykrzykiwała - I głupie! Widzę, że zabawa się rozkręca - dodała zauważywszy, że wstałyśmy. Machnęła od niechcenia łapą i wiatr popchnął Connie tak, że wilczyca zrobiła trzy fikołki. Następnie z nieba runęła ulewa, a skupiła się ona głównie na Daiki. Wilczyca zdołała wytworzyć wokół siebie kulę ognia pod, której wpływem deszcz momentalnie wyparował. Nefara nieco rozzłoszczona rozkazała błyskawicom strzelać na wszystkie strony. Starałam się utrzymać wyczarowaną przez siebie ciemność tak, żebyśmy nie oślepły ale nie mogłam tak wytrzymać. Wreszcie Connie nie wytrzymała i skupiła się. Nad jej głową pojawiła się kola światła, z której wystrzelił - jakby to zapewne nazwała Rea - łuk bardzo wysokiego napięcia. Długa błyskawica trafiła prosto w Nefarę. Ta momentalnie straciła równowagę i spadła na ziemię wrzeszcząc. Zobaczyłam tylko minę Daiki i prawie się uśmiechnęłam na widok tak wytrzeszczonych oczu.
- Moje drogie - wysyczała Nefara podnosząc się powoli - zrozumcie, że nie pokonacie mnie jedną marną błyskawicą! - jej głos wciąż brzmiał jak grom - Moje pieruny są jaśniejsze - tu popatrzyła na Connie, która poszukała dyskretnie wzrokiem miejsca, w którym mogłaby się ukryć - moja ulewa gęstsza! Moja ciemność ciemniejsza, a wiatr silniejszy! Potrafię wywołać większy ogień i spalić każdą roślinę!
- Dosyć tych bredni! - wydarła się Rea trochę zachrypniętym głosem i nagle cały deszcz zaczął spływać do jej łap, każda kropla, która wydostała się z chmury od razu wędrowała do Rei. Jak metal do magnesu. Za wilczycą zaczęła się tworzyć olbrzymia fala rosnąca z każdą chwilą.
- Jasne, że cię pokonamy! - dodała Daiki i warknęła, a jej głową pojawiła się ognista głowa smoka ziejąca...oczywiście ogniem.
Poczułam nagłą falę pewności siebie. Pomyślałam - damy radę - i stworzyłam czarny wulkan strzelający ciemnym dymem. Z za Emriv wyłoniła się koścista ręka utworzona z korzeni, nad Rachel zawirowało tornado, a Connie stworzyła kolejną świetlną chmurę naładowaną miliardem watów. Odliczyłyśmy do trzech i zaatakowałyśmy Nefarę. Wszystkie sześć żywiołów naraz zaatakowało demonicę z taką siłą, że chyba żaden wilk nie byłby już żywy. Chmura ciemności zasłoniła jej oczy podczas gdy fala wody zalała ją, płomienie otoczyły i starały spalić, błyskawice strzelały, korzenie dusiły ją, a wiatr nią pomiatał. Ale Nefara...była jakaś dziwna, bo zdołała w samym środku tego całego chaosu wyczarować jeden potężny piorun, który rozerwał wszystkie bariery stworzone przez nas. Rozwścieczona wzbiła się z powrotem w powietrze i wtedy dopiero rozpętało się prawdziwe piekło. Mimo, że było nas siedem to była największa bitwa na czary jaką kiedykolwiek widziałam. Błyskawicę strzelały wszędzie gdzie popadnie, deszcz siekał, wiatr świszczał. Miotałam wokół siebie mrocznymi mackami próbując stłumić tym samym blask błyskawic, które działały na mnie szczególnie mocno. Kątem oka dostrzegłam Daiki jak uskakuje przed piorunami i rzuca ogniste kule prosto w Nefarę. Jak Emriv tworzy jedną liściastą tarczę po drugiej, a z każdej zostaje tylko kupka spalonego drewna. Jak Rachel unosi się w powietrzu n wysokości Nefary i próbuje wezwać najpotężniejsze wiatry. I kiedy to zobaczyłam zdałam sobie sprawę z tego, że ta walka nie ma sensu. Mój mózg zaczął działać na najwyższych obrotach. Przypomniałam sobie wszystkie informacje związane z Nefarą jakie udało mi się zdobyć i jakie usłyszałam od reszty. Emriv i Daiki mówiły, że żeby z nią wygrać musimy stworzyć burzę, a to co działo się teraz można by zaledwie nazwać niekontrolowanym chaosem, a to coś zupełnie innego. Burza przeciwko burzy - pomyślałam - No jasne! Nie możemy walczyć każda za siebie, musimy się połączyć!
Podbiegłam do Rei i strzeliłam ciemnością w kierunku jej fali wody. Stało się coś czego nigdy w życiu nie widziałam ale czego się spodziewałam. Oto w miejscu zderzenia naszych żywiołów powstała chmura z deszczem.
- Ej! - zawołałam przekrzykując grzmoty i zwracając na siebie uwagę reszty. Chyba zrozumiały o co mi chodzi. Wszystkie po kolei dołączały swoje żywioły do nas aż na samym końcu powstała naprawdę potężna chmura burzowa. Większa nawet od chmury Nefary.
- To nie może być prawda - wyszeptała Nefara po czym wrzasnęła - Nie! Wasza nędzna - tu strzeliła na oślep piorunem - burza ne pokona mojej! - powiedziała to z lekkim drżeniem i niepewnością, a jej chmura nieco zmalała. Rachel zebrała się w sobie i pchnęła naszą chmurę prosto na Nefarę. Stracie dwóch burz to naprawdę widowisko. Uniosłam pysk w górę i zamknęłam oczy nasza chmura przybrała kształt wilka, który zawył bezgłośnie.
- Do ataku - wyszeptałam i burzowy wilk rzucił się na Nefarę.
Dokończy któryś z moich wilków ale jeszcze nie wiem, który :)
- Wiecie co to jest cisza przed burzą? - spokojny głos wilczycy rozbrzmiał gdzieś na niebie po lewej. Brzmiał trochę jak ten grzmot, który usłyszałyśmy przed chwilą. Odwróciłyśmy pyski w tą stronę lecz nikogo nie dostrzegłyśmy. - ...Nie? - ciągnął głos Nefary, teraz gdzieś za nami - Och jak mi przykro... W każdym razie nasyćcie nią swoje dusze... - tym razem przemówiła nieco po prawej, ale my wciąż jej nie widziałyśmy. Stałyśmy w zbitej gromadce nie wiedząc co się dzieje ani co mamy robić - ...Póki jeszcze są żywe! - głos huknął tuż za nami, a my wszystkie odwróciłyśmy się tak szybko jakby nas ziemia w łapy poparzyła - Bu! - Nefara zawisła w powietrzu jakieś pięć metrów nad nami. Jakby tego było mało za jej plecami niebo rozdarła biała błyskawica przypominająca swym kształtem kościstą rękę, która sięga by zabrać nas prosto do piekła. Mi samej aż chciało się krzyknąć, a co dopiero Daiki albo Connie.
- Ona nas tylko straszy, nie dajmy się zwieść - uspokoiła nas Emriv szeroko rozstawiając łapy w gotowości do boju.
- No...walczcie ze mną jeżeli macie odwagę! - prowokowała nas demonica. Z nieba strzelił kolejny piorun - No chyba, że jesteście...tchórzami - tu spojrzała kątem oka na Rachel. Dobrze wiedziałam o co jej chodzi, ale nie rozumiałam jej. Po co to robi skoro się nas - podobno - boi? Nie zdążyłam już o niczym więcej pomyśleć bo plan Nefary się powiódł. Rachel zacisnęła łapy i warknęła groźnie, a w tym czasie lodowaty podmuch wiatru chlasnął - jeżeli można tak powiedzieć - demonicę po pysku. Nefara spojrzała na nią z grozą. Potem tylko oślepiający błysk i ogłuszający trzask. Zobaczyłam jedynie zarys błyskawicy, a potem wszystko się rozmyło i fala energii odrzuciła mnie do tyłu.
Kiedy się otrząsnęłam i zamrugałam oczami zobaczyłam, że Rachel stoi w wypalonej drewnianej klatce... Nie to nie była klatka, to była kopuła z winorośli. Spojrzałam na Emriv i od razu wiedziałam, że to jej roota. Ale nie było czasu na dłuższe rozmyślanie. Podniosłyśmy się na łapy i spojrzałyśmy wszystkie na Nefarę, która w tym czasie zanosiła się szyderczym śmiechem.
- Jesteście takie bezbronne - wykrzykiwała - I głupie! Widzę, że zabawa się rozkręca - dodała zauważywszy, że wstałyśmy. Machnęła od niechcenia łapą i wiatr popchnął Connie tak, że wilczyca zrobiła trzy fikołki. Następnie z nieba runęła ulewa, a skupiła się ona głównie na Daiki. Wilczyca zdołała wytworzyć wokół siebie kulę ognia pod, której wpływem deszcz momentalnie wyparował. Nefara nieco rozzłoszczona rozkazała błyskawicom strzelać na wszystkie strony. Starałam się utrzymać wyczarowaną przez siebie ciemność tak, żebyśmy nie oślepły ale nie mogłam tak wytrzymać. Wreszcie Connie nie wytrzymała i skupiła się. Nad jej głową pojawiła się kola światła, z której wystrzelił - jakby to zapewne nazwała Rea - łuk bardzo wysokiego napięcia. Długa błyskawica trafiła prosto w Nefarę. Ta momentalnie straciła równowagę i spadła na ziemię wrzeszcząc. Zobaczyłam tylko minę Daiki i prawie się uśmiechnęłam na widok tak wytrzeszczonych oczu.
- Moje drogie - wysyczała Nefara podnosząc się powoli - zrozumcie, że nie pokonacie mnie jedną marną błyskawicą! - jej głos wciąż brzmiał jak grom - Moje pieruny są jaśniejsze - tu popatrzyła na Connie, która poszukała dyskretnie wzrokiem miejsca, w którym mogłaby się ukryć - moja ulewa gęstsza! Moja ciemność ciemniejsza, a wiatr silniejszy! Potrafię wywołać większy ogień i spalić każdą roślinę!
- Dosyć tych bredni! - wydarła się Rea trochę zachrypniętym głosem i nagle cały deszcz zaczął spływać do jej łap, każda kropla, która wydostała się z chmury od razu wędrowała do Rei. Jak metal do magnesu. Za wilczycą zaczęła się tworzyć olbrzymia fala rosnąca z każdą chwilą.
- Jasne, że cię pokonamy! - dodała Daiki i warknęła, a jej głową pojawiła się ognista głowa smoka ziejąca...oczywiście ogniem.
Poczułam nagłą falę pewności siebie. Pomyślałam - damy radę - i stworzyłam czarny wulkan strzelający ciemnym dymem. Z za Emriv wyłoniła się koścista ręka utworzona z korzeni, nad Rachel zawirowało tornado, a Connie stworzyła kolejną świetlną chmurę naładowaną miliardem watów. Odliczyłyśmy do trzech i zaatakowałyśmy Nefarę. Wszystkie sześć żywiołów naraz zaatakowało demonicę z taką siłą, że chyba żaden wilk nie byłby już żywy. Chmura ciemności zasłoniła jej oczy podczas gdy fala wody zalała ją, płomienie otoczyły i starały spalić, błyskawice strzelały, korzenie dusiły ją, a wiatr nią pomiatał. Ale Nefara...była jakaś dziwna, bo zdołała w samym środku tego całego chaosu wyczarować jeden potężny piorun, który rozerwał wszystkie bariery stworzone przez nas. Rozwścieczona wzbiła się z powrotem w powietrze i wtedy dopiero rozpętało się prawdziwe piekło. Mimo, że było nas siedem to była największa bitwa na czary jaką kiedykolwiek widziałam. Błyskawicę strzelały wszędzie gdzie popadnie, deszcz siekał, wiatr świszczał. Miotałam wokół siebie mrocznymi mackami próbując stłumić tym samym blask błyskawic, które działały na mnie szczególnie mocno. Kątem oka dostrzegłam Daiki jak uskakuje przed piorunami i rzuca ogniste kule prosto w Nefarę. Jak Emriv tworzy jedną liściastą tarczę po drugiej, a z każdej zostaje tylko kupka spalonego drewna. Jak Rachel unosi się w powietrzu n wysokości Nefary i próbuje wezwać najpotężniejsze wiatry. I kiedy to zobaczyłam zdałam sobie sprawę z tego, że ta walka nie ma sensu. Mój mózg zaczął działać na najwyższych obrotach. Przypomniałam sobie wszystkie informacje związane z Nefarą jakie udało mi się zdobyć i jakie usłyszałam od reszty. Emriv i Daiki mówiły, że żeby z nią wygrać musimy stworzyć burzę, a to co działo się teraz można by zaledwie nazwać niekontrolowanym chaosem, a to coś zupełnie innego. Burza przeciwko burzy - pomyślałam - No jasne! Nie możemy walczyć każda za siebie, musimy się połączyć!
Podbiegłam do Rei i strzeliłam ciemnością w kierunku jej fali wody. Stało się coś czego nigdy w życiu nie widziałam ale czego się spodziewałam. Oto w miejscu zderzenia naszych żywiołów powstała chmura z deszczem.
- Ej! - zawołałam przekrzykując grzmoty i zwracając na siebie uwagę reszty. Chyba zrozumiały o co mi chodzi. Wszystkie po kolei dołączały swoje żywioły do nas aż na samym końcu powstała naprawdę potężna chmura burzowa. Większa nawet od chmury Nefary.
- To nie może być prawda - wyszeptała Nefara po czym wrzasnęła - Nie! Wasza nędzna - tu strzeliła na oślep piorunem - burza ne pokona mojej! - powiedziała to z lekkim drżeniem i niepewnością, a jej chmura nieco zmalała. Rachel zebrała się w sobie i pchnęła naszą chmurę prosto na Nefarę. Stracie dwóch burz to naprawdę widowisko. Uniosłam pysk w górę i zamknęłam oczy nasza chmura przybrała kształt wilka, który zawył bezgłośnie.
- Do ataku - wyszeptałam i burzowy wilk rzucił się na Nefarę.
Dokończy któryś z moich wilków ale jeszcze nie wiem, który :)
Od Whisperer C.D. Baltazara
Weszłam do namiotu. Poczułam obecność Baltazara. W środku było ciemno.
Nagle jakiś krzyk rozdarł ciszę. Zorientowałam się że to mój własny.
Przede mną zmaterializowała się rozmazana sylwetka Baltazar podszedł i
rozmawiał z nią. Przez chwilę odzyskałam zmysły i zorientowałam się że
to stary wilk. Baltazar skinął głową i cofną się w cień. Szaman podszedł
i zacząłcoś ze mną robić. Nagle mimo woli zaczęłam wić się niczym wąż.
Baltazar podszedł i przytrzymał mnie. Poczułam potworny ból.
-Błagam!!!-wrzeszczałam-Zabij mnie!!!.
-Cicho Cii nie krzycz.-nakazał twardo Baltazar i dalej mnie trzymał.
-Zabiiiiijjjjjjjh mnieeeeeee juuuuuuuż.-wyłam. Głos załamał mi się. Nagle z ust wydobyła się czarna smużka. Chmura wypływała ze mnie szarymi potokami, a wraz z chmurą uciekała moja świadomość. Nie wytrzymałam tego. Uniosłam skrzydła. Nagle spostrzegłam że płonę. Potworne fale bólu zasłoniły zdolność logicznego myślenia.Darłam się. W końcu nie wytrzymałam. Wzniosłam się w powietrze opatulona w kokonie płomieni.
-Whisper.......-krzyknął Baltazar ale dalej już go nie słyszałam.
Umarłam? Chyba nie zbyt bardzo boli. Otworzyłam oczy. Ktoś podetknął mi do twarzy wodę. Połowa spłynęła mipo prodzie ale kilka łyków wypiłam.
<Baltazar?>
-Błagam!!!-wrzeszczałam-Zabij mnie!!!.
-Cicho Cii nie krzycz.-nakazał twardo Baltazar i dalej mnie trzymał.
-Zabiiiiijjjjjjjh mnieeeeeee juuuuuuuż.-wyłam. Głos załamał mi się. Nagle z ust wydobyła się czarna smużka. Chmura wypływała ze mnie szarymi potokami, a wraz z chmurą uciekała moja świadomość. Nie wytrzymałam tego. Uniosłam skrzydła. Nagle spostrzegłam że płonę. Potworne fale bólu zasłoniły zdolność logicznego myślenia.Darłam się. W końcu nie wytrzymałam. Wzniosłam się w powietrze opatulona w kokonie płomieni.
-Whisper.......-krzyknął Baltazar ale dalej już go nie słyszałam.
Umarłam? Chyba nie zbyt bardzo boli. Otworzyłam oczy. Ktoś podetknął mi do twarzy wodę. Połowa spłynęła mipo prodzie ale kilka łyków wypiłam.
<Baltazar?>
sobota, 4 kwietnia 2015
Od Baltazara C.D. Whisperer
Stałem bez ruchu, wpatrując się tępo w sufit. Nie wiedzieć czemu oczy
zaszły mi mgłą, a oddech stał się płytki. Co najmniej jakbym był pijany.
Wydostałem się na zewnątrz nieco chwiejnym krokiem i podniosłem z ziemi
niebieski, błyszczący kamyk.
- Głupia! Nic nie musisz! Wracaj! – darłem się, ciskając szafir o spory głaz. W tym momencie nie obchodziło mnie czy słyszała. Wiem jedno. Nie wróciła. Wykończony upadłem w końcu na ziemię, a po policzkach spływały mi strużki łez, tak jakby ktoś wycisnął na mój pysk mokrą gąbkę. Miałem jednak świadomość, że wiem co robić. Chciałem zaprotestować, ale zgasłem jak świeca.
Nie wiem, jak długo spałem. Nie wiem nawet, czy spałem, czy umarłem na jakiś czas. Leżałem z łbem wtulonym w trawę i kamienne otoczaki. Wyplułem kamyk i uniosłem się. Z ukosa spojrzałem na stempel własnego pyska, który wyglądał jak pośmiertna maska. Nie myśląc poszedłem do jaskini alphy, gdzie pożyczyłem pewną książkę. Znalazłszy jakieś zaciszne miejsce, z cichym westchnieniem położyłem księgę przed sobą. Zamknąłem oczy, czując, jak strony same się wertują szukając pożądanej dla mnie treści. Przeczytałem o klątwie, demonach i jedynym sposobie na ich pozbycie się. Whisperer znalazłem nad wartko płynącą rzeczką, nakrytą skrzydłami i milczącą.
- Whisp. – chyba po raz pierwszy tak się do niej zwróciłem. – Chodź, kochanie. – szepnąłem czule. Wilczyca drgnęła niespokojnie, jednak nic nie odpowiedziała. Zacisnąłem niecierpliwie szczęki. Nie mogłem czekać, aż się łaskawie namyśli. W ułamku sekundy wokół skrzydlatej stworzyło się pole, które uniosło ją do góry. Samica przebierała łapami, jednak bańka blokowała jej magię. Nie miałem pojęcia, jak dostać się do plemienia wilków. Chyba mogę użyć teleportacji, w końcu władam powietrzem. Świat pękł niczym lustro na miliony wirujących odłamków, za którymi była ciemność. Eksplodował miriadami tęczowych iskier. Zmienił się w mieniącą się chmurę, a potem nagle z trzaskiem złożył z powrotem. Stałem pośrodku polanki, napięty i przyczajony, ale najwyraźniej żywy. Wszystko wokół mieniło się mikroskopijnymi iskrami jak pospane diamentową mąką. Poruszyłem ogonem, zostawiając delikatną smugę migoczącą barwami tęczy. Poświata otaczała moje ciało, układa się kręgiem pod kopytami i pokrywała wznoszące się skały na podobieństwo mchu. Przenikała też powietrze jak mroźna mgła w środku lapońskiej zimy. Obok wznosiły się jakieś namioty.
- Gdzie jesteśmy? – usłyszałem zdziwiony głos wilczycy. Ignorując pytanie, ruszyłem w stronę osady. Nikt z obcych wilków, nie poświęcał mi szczególnej uwagi. Zobaczyłem szamana. Upiornie wysokiego i smukłego, o wielkich, białych jak cukier zębach i miedzianej skórze zamiast futrem, pokrytej tatuażami. Siedział przed wejściem i grał na dwustronnym bębenku. W środku poczułem nagły strach, jakby wielki wąż połykał moje wnętrzności. Nie miałem pojęcia, czy to medyk, o którym zdążyłem przeczytać, czy ktoś inny, ale natychmiast ruszyłem w tamtą stronę.
- Stój! – wrzasnęła Whisperer i chwyciła mnie za ramię. – Co ty wyprawiasz?!
Sięgnąłem do jej zaciśniętej łapy i nakryłem ją swoją, odwróciłem się, zanurkowałem pod jej ramieniem, a potem zrobiłem jeszcze jeden ruch. Ponownie skierowałem się w stronę namiotu, kiedy samica wywijała kozła w powietrzu i wpadła w stertę pustych, wiklinowych koszy.
- Gdzie jest Magni Bølværk? – zapytałem spokojnie, jakbym dowiadywał się, czy mogę pożyczyć szczyptę soli. W środku jednak płonął mi ogień. Szaman uniósł ciemny pysk, lecz nic nie wskazywało na to, by mnie zrozumiał. Odstawił ostrożnie bębenek i spojrzał na mnie strasznymi, żółtymi oczami dzikiego kota.
- Wilk nie chodzi namiot. – powiedział łamanym językiem. – Płótno zawarte. Wielka moc duchów. Chory-chory. Tam leczenie.
- Ktoś jest w tym namiocie?
- Nie wolno, n’hana. Olimwenga usuri.
- Muszę zobaczyć się z wielkim medykiem, natychmiast. – wycedziłem powoli, acz stanowczo. Nie mogłem oderwać wzroku od jego niesamowitych oczu. Gapiłem się na nie, czując, że drętwieją mi policzki. Przypomniałem sobie, że przed walką trzeba widzieć całą sylwetkę przeciwnika. Patrzeć mniej więcej na grdykę i ogarniać wszystko, a nie wpatrywać się w oczy. Ponoć Wilczy z tego plemienia potrafili okiełznać spojrzeniem dzikie zwierzęta. Tylko że ja nie byłem pustynnym szakalem. Musiałem przejść, a on usypiał mnie wzrokiem. Całe ciało wydawało mi się ciężkie i nagle miałem wrażenie, że na jego wysokim czole, tuż nad brwiami, otwiera się kolejna para oczu, mniejszych, lecz tak samo przenikliwych i drapieżnych. Potrząsnąłem głową i zdołałem odlepić wzrok od jego twarzy, a potem zrobiłem krok w bok i sięgnąłem do płachty namiotu. Wilk podniósł się jednym, zwinnym ruchem. Czułem, że jeśli drgnę, wybuchnie nagle jak kobra. Trudno. Skręciłem grzbiet i z obrotu kopnąłem go łapą cofniętej nogi. Wydawało mi się, że moje gwałtowne wierzgnięcie powinno zwalić z nóg onagera, ale trafiło w pustkę. Dzielił nas tylko krok i nie mogłem chybić, a mimo to głowa i tułów szamana odchyliły się w tył, jakby nie miał kręgosłupa.
- Raja, n’wenzi. – powiedział cicho. Ze wszystkich języków ten znałem chyba najgorzej. N’wenzu – przyjaciel. „Spokojnie, przyjacielu”. Nie byłem spokojny. I nie byłem jego przyjacielem.
- Hazima indo. Hazima kana. Kuna n’tu. – wydobyłem gdzieś z mroków pamięci. „Muszę wejść, muszę zobaczyć, trzeba.”. Chyba.
W jego ciosanym pysku błysnęły wielkie, białe zęby.
- Nie chodzi. Patrzy. Tam wielkie leczenie, ty głos, krzyk, twoja n’wenzu umrzeć. Matufu, rozumie? Wielkie leczenie. Wielkie duchy.
- Baltazar, odbiło ci?! Ty podły psie! – wrzasnęła Whisperer, gnając w naszą stronę. Szaman błyskawicznie wyciągnął przed siebie łapę. Nic więcej. Samica zatrzymała się nagle, jakby wpadła na ścianę. Z oczami lśniącymi od łez wściekłości wydawała się właściwie ładna. Głos uwiązł jej w gardle.
- Proszę. – rzekł do mnie szaman. – Ja pokaże namiot. Tylko patrzy. Pamięta. Ty cisza. – rozkazał stanowczo i wszedł do środka.
{Whisperer? sorry, że tak beznadziejnie… niby miałam jakiś pomysł, ale… nie wyszło.}
- Głupia! Nic nie musisz! Wracaj! – darłem się, ciskając szafir o spory głaz. W tym momencie nie obchodziło mnie czy słyszała. Wiem jedno. Nie wróciła. Wykończony upadłem w końcu na ziemię, a po policzkach spływały mi strużki łez, tak jakby ktoś wycisnął na mój pysk mokrą gąbkę. Miałem jednak świadomość, że wiem co robić. Chciałem zaprotestować, ale zgasłem jak świeca.
Nie wiem, jak długo spałem. Nie wiem nawet, czy spałem, czy umarłem na jakiś czas. Leżałem z łbem wtulonym w trawę i kamienne otoczaki. Wyplułem kamyk i uniosłem się. Z ukosa spojrzałem na stempel własnego pyska, który wyglądał jak pośmiertna maska. Nie myśląc poszedłem do jaskini alphy, gdzie pożyczyłem pewną książkę. Znalazłszy jakieś zaciszne miejsce, z cichym westchnieniem położyłem księgę przed sobą. Zamknąłem oczy, czując, jak strony same się wertują szukając pożądanej dla mnie treści. Przeczytałem o klątwie, demonach i jedynym sposobie na ich pozbycie się. Whisperer znalazłem nad wartko płynącą rzeczką, nakrytą skrzydłami i milczącą.
- Whisp. – chyba po raz pierwszy tak się do niej zwróciłem. – Chodź, kochanie. – szepnąłem czule. Wilczyca drgnęła niespokojnie, jednak nic nie odpowiedziała. Zacisnąłem niecierpliwie szczęki. Nie mogłem czekać, aż się łaskawie namyśli. W ułamku sekundy wokół skrzydlatej stworzyło się pole, które uniosło ją do góry. Samica przebierała łapami, jednak bańka blokowała jej magię. Nie miałem pojęcia, jak dostać się do plemienia wilków. Chyba mogę użyć teleportacji, w końcu władam powietrzem. Świat pękł niczym lustro na miliony wirujących odłamków, za którymi była ciemność. Eksplodował miriadami tęczowych iskier. Zmienił się w mieniącą się chmurę, a potem nagle z trzaskiem złożył z powrotem. Stałem pośrodku polanki, napięty i przyczajony, ale najwyraźniej żywy. Wszystko wokół mieniło się mikroskopijnymi iskrami jak pospane diamentową mąką. Poruszyłem ogonem, zostawiając delikatną smugę migoczącą barwami tęczy. Poświata otaczała moje ciało, układa się kręgiem pod kopytami i pokrywała wznoszące się skały na podobieństwo mchu. Przenikała też powietrze jak mroźna mgła w środku lapońskiej zimy. Obok wznosiły się jakieś namioty.
- Gdzie jesteśmy? – usłyszałem zdziwiony głos wilczycy. Ignorując pytanie, ruszyłem w stronę osady. Nikt z obcych wilków, nie poświęcał mi szczególnej uwagi. Zobaczyłem szamana. Upiornie wysokiego i smukłego, o wielkich, białych jak cukier zębach i miedzianej skórze zamiast futrem, pokrytej tatuażami. Siedział przed wejściem i grał na dwustronnym bębenku. W środku poczułem nagły strach, jakby wielki wąż połykał moje wnętrzności. Nie miałem pojęcia, czy to medyk, o którym zdążyłem przeczytać, czy ktoś inny, ale natychmiast ruszyłem w tamtą stronę.
- Stój! – wrzasnęła Whisperer i chwyciła mnie za ramię. – Co ty wyprawiasz?!
Sięgnąłem do jej zaciśniętej łapy i nakryłem ją swoją, odwróciłem się, zanurkowałem pod jej ramieniem, a potem zrobiłem jeszcze jeden ruch. Ponownie skierowałem się w stronę namiotu, kiedy samica wywijała kozła w powietrzu i wpadła w stertę pustych, wiklinowych koszy.
- Gdzie jest Magni Bølværk? – zapytałem spokojnie, jakbym dowiadywał się, czy mogę pożyczyć szczyptę soli. W środku jednak płonął mi ogień. Szaman uniósł ciemny pysk, lecz nic nie wskazywało na to, by mnie zrozumiał. Odstawił ostrożnie bębenek i spojrzał na mnie strasznymi, żółtymi oczami dzikiego kota.
- Wilk nie chodzi namiot. – powiedział łamanym językiem. – Płótno zawarte. Wielka moc duchów. Chory-chory. Tam leczenie.
- Ktoś jest w tym namiocie?
- Nie wolno, n’hana. Olimwenga usuri.
- Muszę zobaczyć się z wielkim medykiem, natychmiast. – wycedziłem powoli, acz stanowczo. Nie mogłem oderwać wzroku od jego niesamowitych oczu. Gapiłem się na nie, czując, że drętwieją mi policzki. Przypomniałem sobie, że przed walką trzeba widzieć całą sylwetkę przeciwnika. Patrzeć mniej więcej na grdykę i ogarniać wszystko, a nie wpatrywać się w oczy. Ponoć Wilczy z tego plemienia potrafili okiełznać spojrzeniem dzikie zwierzęta. Tylko że ja nie byłem pustynnym szakalem. Musiałem przejść, a on usypiał mnie wzrokiem. Całe ciało wydawało mi się ciężkie i nagle miałem wrażenie, że na jego wysokim czole, tuż nad brwiami, otwiera się kolejna para oczu, mniejszych, lecz tak samo przenikliwych i drapieżnych. Potrząsnąłem głową i zdołałem odlepić wzrok od jego twarzy, a potem zrobiłem krok w bok i sięgnąłem do płachty namiotu. Wilk podniósł się jednym, zwinnym ruchem. Czułem, że jeśli drgnę, wybuchnie nagle jak kobra. Trudno. Skręciłem grzbiet i z obrotu kopnąłem go łapą cofniętej nogi. Wydawało mi się, że moje gwałtowne wierzgnięcie powinno zwalić z nóg onagera, ale trafiło w pustkę. Dzielił nas tylko krok i nie mogłem chybić, a mimo to głowa i tułów szamana odchyliły się w tył, jakby nie miał kręgosłupa.
- Raja, n’wenzi. – powiedział cicho. Ze wszystkich języków ten znałem chyba najgorzej. N’wenzu – przyjaciel. „Spokojnie, przyjacielu”. Nie byłem spokojny. I nie byłem jego przyjacielem.
- Hazima indo. Hazima kana. Kuna n’tu. – wydobyłem gdzieś z mroków pamięci. „Muszę wejść, muszę zobaczyć, trzeba.”. Chyba.
W jego ciosanym pysku błysnęły wielkie, białe zęby.
- Nie chodzi. Patrzy. Tam wielkie leczenie, ty głos, krzyk, twoja n’wenzu umrzeć. Matufu, rozumie? Wielkie leczenie. Wielkie duchy.
- Baltazar, odbiło ci?! Ty podły psie! – wrzasnęła Whisperer, gnając w naszą stronę. Szaman błyskawicznie wyciągnął przed siebie łapę. Nic więcej. Samica zatrzymała się nagle, jakby wpadła na ścianę. Z oczami lśniącymi od łez wściekłości wydawała się właściwie ładna. Głos uwiązł jej w gardle.
- Proszę. – rzekł do mnie szaman. – Ja pokaże namiot. Tylko patrzy. Pamięta. Ty cisza. – rozkazał stanowczo i wszedł do środka.
{Whisperer? sorry, że tak beznadziejnie… niby miałam jakiś pomysł, ale… nie wyszło.}
Subskrybuj:
Posty (Atom)