Przyśpieszyłam wykorzystując ostatnie pokłady energii aby wreszcie
złapać zdobycz. Promienie słońca zaczęły już świecić mocniej, a ja
wstałam kiedy było jeszcze ciemno i od tamtego czasu starałam się złapać
coś na śniadanie. Puki co zupełnie mi nie szło, ale teraz była chyba
moja ostatnia szansa bo już prawie dosięgałam przednimi łapami
uciekającego zająca. Napięłam mięśnie i już miałam skoczyć na zdobycz
kiedy potknęłam się o korzeń i runęłam jak długa patrząc za odbiegającym
zającem. Podniosłam się i stojąc na szeroko rozstawionych łapach
dyszałam ciężko. Zastanawiałam się dlaczego jestem takim nieudacznikiem.
Normalny wilk już dawno by złapał coś do żarcia, ale nie ja...
Zrezygnowana ruszyłam z powrotem do centrum watahy. Kiedy odpoczęłam
nieco zaczęłam biec lecz wtedy znów się potknęłam i spadłam na łopatkę
uderzając się boleśnie o kamień. Jęknęłam i podniosłam się ostrożnie.
-
Nic ci nie jest? - zobaczyłam podchodzącego do mnie basiora. Jego
srebrne futro lśniło w zimowych promieniach słońca - Mam na imię Vivene,
a ty?
- Eee... - z przerażeniem stwierdziłam, że nie potrafię
wydobyć z siebie żadnego sensownego dźwięku. Wzięłam głęboki oddech i
wydukałam w końcu - Inkara, albo Inka.
Stwierdziłam, że po tych słowach basior z pewnością mnie nie polubi...
Vivene?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz