wtorek, 30 grudnia 2014

Od Hestii

Spacer koło spalonego przeze mnie krzewu nie był jednak dobrym pomysłem.W mig powróciły do mnie wszystkie wspomnienia jak to splamiłam dobre ważenie już za pierwszym spotkaniem z przywódczynią.Moje różowawe ślepi przeszyły krzaczek na wskroś.Tupnęłam łapką w ziemię ze wściekłością,a spod gruntu wydobyła się mała strużka ognia.Natychmiast zaczęłam dmuchać w ogień,aż w końcu zgasł.
"Mało brakowało i znów bym coś spaliła..."-pomyślałam.
W nurcie wspomnień udałam się w podskokach prze siebie.
-Głupia jestem,jak można tak niemiłosiernie wszystko palić...-szepnęłam do siebie samej z nutką nienawiści.
Popędziłam biegiem przed siebie rozładowując strzępki energii.Przede mną biegł inny wilk,ale myśląc,że zaraz skręci.Przymknęłam oczy i nadal biegłam.Wilk przede mą też jakś mnie nie zauważył.Oboje biegliśmy na siebie.Wilk był masywniejszy i wyższy ode mnie.Od razu było widać,że to dorosły osobnik.
W pewnym momencie wpadliśmy na siebie z łomotem.
Jedynym co potem usłyszałam był trzask i złamanie jakiejś gałęzi.

* * *

Obudzona i pół przytomna podniosłam głowę z gruntu i wytrzepałam z ziemii.Wilk leżał nadal,ale zaraz się otrząsnął.Patrzył na mnie dziwnie z góry.Na szczęście gałązka była malutka,wyglądała jak patyk i nawet nie trzeba było jej sprzątać.
-Ja...bardzo Pana przepraszam...ja posprzątam...-powiedziałam,a łzy mimowolnie napłynęły mi do oczy i pociekły po pyszczku.-Wiem,jestem głupia...-mówiłam szlochając.Czułam,że będą kłopoty.

(Jacob?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz