Wędrówki po terenach nowej watahy działały dziwnie kojąco i wpływowo na
moją energię.Lecz z tego co po mnie widać czucie się spokojną i bycie
nią to dwie zupełnie różne sprawy.Wędrówka przerywana była momentami
biegu i skoków,a czasem truchtu i kłusu.Kamienista dróżka rozsiewała się
pode mną ,a wiatr smagał po pysku z przyjemnym dźwiękiem lekkiego
podmuchu.Zrobienie dobrego wrażenia w rodzinie jest bardzo ważne,więc
bardzo dobrze,że narazie niczego nie splamiłam moją wszechmogącą mocą
nieuwagi.Po drugiej stronie ścieżki spacerem kroczyła Emriv.Bez
zastanowienia podeszłam do Alfy.
-Witaj-powiedziałam głośno prawie,że podskakując w miejscu.
-Witam-odpowiedziała Emriv spokojnie.
Najpierw nastała bolesna chwila ciszy,a potem przerwałam ją.Ogień sam
wyszedł mi z łap i przeniósł się na krzew winogrona ,rosnący w
pobliżu.Emriv odsunęła się o kilka kroków.
-Nie martw się...zaraz to ugaszę...-próbowałam uspokoić sytuacje.
Płomienie wzbijały się do nieba i opadały w specyficznym tańcu.Przysunęłam się do nich i koncentrując się na nim ugasiłam go.
-Przepraszam-szepnęłam.-Ja już taka jestem...
-Nic nie szkodzi-powiedziała ,jakby nie żywiła do mnie urazy za spalenie całego pędu.
-Skąd właściwie jesteś?-zapytała samica.
-Z nikąd.
-Jak to?
To dziwne.Alfa zadała mi pytanie tego kroju.Tymbardziej,że wyglądam przy
niej marnie.Chuda,niższa wilczyca ze skrojonymi na krótko
włosami,miotająca ogniem tam i tu.
-Nie pamiętam.Byłam bezdomna.Gdy byłam mała potraktowano mnie zaklęciem
amnezji,jedyne co pamiętam to,to,że potem wyrzucono mnie z watahy.
(Emriv?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz