niedziela, 18 stycznia 2015

Od Gone CD Amber

Lubiłam patrzeć w gwiazdy, a jakkolwiek rzecz biorąc nie żal było mi poświęcić temu czas. Odgłos łap ucichł i znowu zostałam sama ze sobą. Nigdy nie sądziłam, że owoc figi może być tak dobry… że kogoś tak bardzo polubię. Nagle coś poruszyło się w krzakach i jakaś ciężka, nieostrożna postać nastąpiła na patyk, który złamał się z trzaskiem. Wstrzymałam płytki oddech. Do moich uszu dotarło chrapliwe warczenie, które z każdą sekundą zdawało się mnie bardziej otaczać.
- Amber? – rzuciłam w ciemność, modląc się w duchu, aby to była ona lub chociażby jakieś nieporozumienie. Niezrozumiała, czerwona lampka biła na alarm w mojej głowie.
- Amber? – przedrzeźnił mnie skrzekliwy głos i wybuchnął śmiechem. To nie mogła być samica. Z krzaków wyszedł kruczy wilk i kilka innych sylwetek, które zagrodziły mi drogę.
- No, proszę, proszę. – powiedział inny szczerząc kły w półuśmiechu.
- Wataha Wspomnień. – szepnął trzeci, krzywiąc się.
- Psy do budy. To nie wasze terytorium. Wara! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Co z tego? – warknął czwarty głos. Rozum nie podsuwał mi żadnej logicznej odpowiedzi. Ślepia pierwszego zapłonęły, bijąc blaskiem i przecinając ciemność. Poczułam, że coś gorącego owija się wokół moich łap. Upadłam, a rozgrzane do czerwoności, metalowe pręty wbijały się w moje ciało. Kłapałam pyskiem na oślep, zwijając się z bólu. Zdałam sobie sprawę, że to zaklęcie. W tym momencie doskoczył do mnie trzeci i zakneblował mi usta. Zdążyłam jedynie wydać z siebie żałosny pisk. Wydawało mi się, że płomienie ognia liżą moje ciało, że ktoś wbija we mnie miliony igieł. Majaczyłam. Przez moją głowę przelatywały wspomnienia z dzisiejszego dnia, jak czarno-biały film. Zemdlałam, moje ciało się poddało.
Leżałam bez ruchu. Słyszałam kroki i odgłos zatrzaskujących się drzwi. Nie otwierałam oczu, bo bałam się tego, co mogłabym zobaczyć. Nieznośny ból nadal paraliżował moje ciało, jednak mogłam swobodnie poruszać łapami. Oddychałam z trudem. Wymamrotałam pod nosem jakieś zaklęcie uzdrawiające. Otworzyłam ślepia i wspierając się o ścianę wstałam. Obraz był nieco mętny i rozmazany. Magia łowców musiała być potężna, skoro zwaliła mnie z nóg. Oceniając swoją kiepską sytuację stwierdziłam, że przebywam w wilgotnym lochu, prawdopodobnie w jaskini lub w podziemiach. Cela była sporych rozmiarów ze ścianami zrobionymi z gliny i zardzewiałą kratą. Pozbawiona okien, więc panowała tu melancholijna, niewzburzona ciemność.
- Witaj. – usłyszałam za sobą odrętwiały głos. Odwróciłam się ze strachem, nie mogąc dostrzec jego właściciela. – Spokojnie, niedługo wzrok ci się przyzwyczai. – dodał nieznajomy kwaśno. Mrugałam na próżno oczami.
- Zostaw mnie! – warknęłam. Nie potrafiłam panować nad strachem, drżałam. Mój stan podchodził pod obłąkańczy. Obawiam się, że nie byłam w stanie posługiwać się magią.
- Też jestem tu więźniem. – oznajmił jałowo, wyłaniając się z mroku. Był ode mnie młodszy, zgarbiony. Patrzył na mnie pozbawionymi wyrazu, chłodnymi oczyma. Miał zakurzoną, matową sierść, która kiedyś na pewno była przyjemna w dotyku.
- Jak… jak to? – wydusiłam, nie mogąc uwierzyć jego słowom.
- Trzymają mnie tu już od 6 lat.
- Dlaczego? – spytałam osłupiała. Miałam gorączkę.
- Byłem księciem, następcą tronu w Watasze Brzegów. Zabili wszystkich, tym samym sprawili, że mój dom zniknął z mapy, porywając mnie, a miałem wtedy kilka miesięcy. Nie pamiętam nawet swoich rodziców. Miałem być ich zabawką, zapewnić im rozrywkę. Znęcali się nade mną w każdy możliwy sposób, niekiedy przekraczając granice rozsądku, czerpiąc uciechę z tego, iż bawią się alphą upadłej watahy. Znudziłem się im jednak na tyle, że zaprowadzili mnie do lochu, zapominając o moim istnieniu. – odpowiedział, posyłając mi długie, znużone życiem spojrzenie. Muszę się stąd wydostać, bo zwariuję.
- A co chcą zrobić ze mną? – zmusiłam się do zadania kolejnego pytania. – Weszli na tereny watahy, do której należę i porwali mnie bez powodu.
- W takim razie trzymają cię tutaj, bo nie chcą, aby wyszło na jaw, że przekroczyli granicę. Na dzień dzisiejszy pewnie nie są w stanie wszczynać wojny. – rzekł.
- Możliwe, że masz rację. – pokiwałam w zamyśleniu głową. – Nazywam się Gone.
- Książę Lezli. – przedstawił się z charakterystycznym dla arystokracji zimnem. Już chyba nie książę, pomyślałam. Samiec położył się w kącie jaskini, zamykając oczy, a ciemność znowu go pochłonęła. Łapami, wyczerpując resztki sił, jakie mi pozostały, stworzyłam kulę sączącą atramentowe światło i rzuciłam nią o glinianą ścianę. Mrok rozsypał się na drobne kawałki, skrząc iskrami, a na gładkiej powierzchni nie pozostał nawet ślad. Chodziłam w kółko i ze zdenerwowaniem stwierdziłam, że nie wracają mi siły. Słabłam. Zmęczenie gasiło we mnie impulsywniejsze emocje. Metalowe kraty otwarły się i do lochu weszła krępa postać, zakładając mi na szyję pętlę i wyprowadzając na dwór. Plątały mi się łapy. Światło dzienne oślepiło na chwilę moje oczy. Wilk wypchnął mnie na plac, drugi koniec sznura przywiązując do wbitego w ziemię kołka.

{Amber, uratujesz mnie? ;D Przepraszam, że tak długo nie odpisywałam.}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz