Siąpił deszcz. Śpiesznie pokonałem odległość dzielącą mnie od jaskini i wszedłem do środka. Nim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch, kremowa wilczyca zagrodziła mi drogę, grożąc ostrym jak brzytwa uzębieniem. Nastroszywszy sierść na grzbiecie przypominała co najwyżej poirytowanego gryfa, choć nigdy nie miałem okazji takowego ujrzeć. Moje ślepia błysnęły rozbawieniem, co dodatkowo wzburzyło gotującą się w samicy krew. Bez wahania rzuciła się na mnie wpijając wszystko, co ostre w moje ciało. Można by powiedzieć, że w jej oczętach płonął żywy ogień, kiedy się ze mną siłowała. Tak gwałtowny atak spowodował jednak większe zmęczenie, czego jak najbardziej byłem świadom. Zdecydowanym ruchem zrzuciłem ją z siebie, ale zdążyła jeszcze dotkliwie wgryźć się w moją prawą łapę. Kurczowo zaciskając moją kończynę w pysku, leżała na ziemi i patrzyła na mnie z wyrzutem. Wypluła z pyska moją łapę, kaszląc, jakby najadła się trutki.
- Kim jesteś? – fuknęła pretensjonalnie. Taki atak ze strony wilczycy wydał mi się zaskakująco zabawny. Miałem zamiar rozegrać to nieco inaczej, może zupełnie inaczej, ale co począć kiedy rozpalona do czerwoności kobieta rzuca się na ciebie? Byłem bezradny.
- Pokojowa rozmowa odpada? – usiadłem na puszystym ogonie, przyglądając się jej ciekawie. Pominęła moją uwagę milczeniem. – Baltazar. – dodałem wzdychając. Wstałem po czym oparłem się o próg, wpatrując się tęsknie w odległe krople deszczu.
- Jeszcze nie zdążyłaś mi się przedstawić, skarbie. – mruknąłem unosząc połyskujące ślepia.
- Sunshine, nie skarbie. – prychnęła gdzieś z drugiego kąta jaskini. W geście poddania położyłem uszy po sobie, choć z mojego pyska nie znikał charakterystyczny uśmieszek.
- Jak sobie życzysz, skarbie. – odparłem pół żartem, pół serio. Niebo przeszył perlisty grom. Odruchowo pociągnąłem nosem, aby poczuć zapach wilgotnej gleby.
{Sunshine?}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz