Ciekawiło mnie o czym myśli teraz samica. Gdy usłyszałem jej głos, podniosłem na nią parę błyszczących ślepi.
- Mam dar. Z resztą nie tylko ten. – powiedziałem i wzruszyłem ramionami nieskromnie. Sunshine pokręciła głową z dezaprobatą i z powrotem zatopiła się w swoich przemyśleniach. Przejrzałem jej się uważniej. Nie żeby istniał ktoś ładniejszy ode mnie, ale wilczyca była całkiem, całkiem. Tylko głupie nie lecą na mój wygląd i barwną osobowość. Do ciemnej dotąd jaskini wpadł snop światła. Rozpogodziło się.
- Pójdziesz ze mną na spacer, skarbie? – spytałem miękko. Niemniej miałem ochotę z nią pójść. Samica bez słowa podniosła się, mierząc mnie nieufnym spojrzeniem spod rzęs. Słyszałem, jak wypuszcza powietrze z płuc. Spojrzałem w jej… o choler.a, jakie oczy. Rany boskie, koniec ze mną. Przepuściłem ją w wejściu. Szliśmy obok siebie. Krok miałem pewny, jednak nie mogłem zebrać myśli. Rozpraszały mnie jej tęczówki. Jasna. Choler.a. Nie poznawałem sam siebie. Miałem ochotę trzasnąć się z całej siły w pysk za te słowa. Jestem skończonym idiotą, który nie ma za grosz silnej woli.
{Sunshine, dokończysz? Nie mam pomysłu.}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz