Jako, że dostałam posadę zwiadowcy, postanowiłam się trochę podszkolić w tym fachu. Tylko, co robić? Nie mając pomysłu udałam się nad niewielkie jeziorko. Nad wodą leniwie unosiły się tłuste komary, a na jej powierzchni siedziały nartniki. Siedziałam tak chwilę, nie mając zupełnie niczego, co można by począć. Nagle, uświadamiając sobie, że jezioro to woda skrzywiłam się i wlazłam na pobliskie drzewo. Jak ja mogłam to zrobić, przecież woda jest obrzydliwa, fuj! Westchnęłam ciężko i patrzyłam sennym nieco wzrokiem na ptaki fruwające od drzewa do drzewa i małe borsuczątka ślepo podążające za swoją mamą. Nie miałam zupełnego pojęcia, co ma robić zwiadowca. Śledzić wrogpw, którzy zapuścili się na nasze terenyto jasne, ale co jeszcze? Być cieniem wszystkich członków watahy? Nie to chyba rola szpiega. Podniosłam łeb w nagłym olśnieniu. Już wiem! Patrolować tereny watahy, to jasne! Jak ja mogłam być tak głupia! No nic, trzeba wziąć się wreszcie do roboty. Zeskoczyłam energicznie z drzewa, mało co nie kręcąc sobie przy tym karku i popędziłqm na łeb na szyję przez gęsty, głośny las. Płoszyłam ptaki siedzące już w swoich gniazdach i dopieszczające swych potomków, przegoniłam dwa skunksy z dróżki i o mały włos nie walnęłam się nosem w wapienną skałę. Zatrzymałam się przed nią i zafascynowanym wzrokiem zmierzyłam od stóp do głów. Była wielka, potężna i emanowała tajemnicą. Coś w sam raz dla mnie. Nie cierpiąc zwłoki zaczęłam badać ścianę, szukając jakiś szczelin czy małych przejść do jaskiń. Jednak na nic nie natrafiłam. Zrezygnowana miałam już odejść, kiedy moja łapa spoczęła na małym, okrągłym otworku. Odwróciłam głowę w stronę kółka. Było dzienie równe, co wskazywało, że zostało zrobione przez jakąś istotę, a nie przez matkę naturę. Przyjrzałam mu się dokładniej. Przez małą dziurkę wydobywało się fioletowe światło. Nie miałam żadnych wątpliwości, że to była ukryta jaskinia. Drapiąc pazurami w kruchym wapniu, po dziesięciu minutach rozkopałam przejście i ostrożnie zanurzyłam się w jaskinkę. Ze stropu kapały krople słodkiej wody, toteż podłoga była mokra. Z obrzydzeniem stąpałam po niej, krzywiąc się przy każdym kroku. Rozpaliłam małe światełko, oświetlając lepiej to niecodzienne pomieszczenie ( gdyż mdły,purpurowy blask zapierających dech w piersiach kryształow nie dawał wystarczająco tyle jasności, ile pragnęłam ). Chwilę pokręciłam się to w prawo, to w lewo, zachwycając się szczególnie ognistymi kamykami. Wreszcie postanowiłam o niej komuś powiedzieć. Tylko komu? Nie znałam jeszcze prawie nikogo w watasze, a chciałam zachować to jako sekret, oczywiście nie przed Alfą, ale przed innymi ciekawskimi. Biorąc jeden, mały ognisty kamyczek wyszłam z jaskini i ze zdziwieniem ujrzałam, że już zapadła całkowita noc. Oświetlając drogę kamykiem doszłam do przydzielonej mi jaskinki i natychmiast zasnęlam tuląc do piersi moją zdobycz. Śniło mi się tysiąc jaskiń tysiącami skrzyń zamkniętych na trzy spusty.
Obudziłam się wcześnie i od razu pobiegłam do ściany z wapnia, żeby sprawdzić czy to nie sen. Nie, to nie był piękna mara, to było naprawdę. Dla upewnienia się sprawdziłam, czy w mojej prymitywnej torbie, którą zawsze miałam przy sobie nadal leży ognisty skarb. Był tam i nadal świecił pięknym, czerwono - pomarańczowym światłem. Podekscytowana wybiegłam na zewnątrz. Na błękitnym niebie widniały bialutkie baranki, pędząc przez podniebną łąkę. W podskokach pobiegłam nad wodopój, przy którym stało kilka lisów i dwie sarny oraz jeden wilk.
Wilku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz