Samica usiadła na ziemi ciężko dysząc. Oparłem się o wilgotną ścianę jaskini, a po chwili zlizałem z niej strużkę wody, tak jakbym ją całował. Wypuściłem powietrze z nozdrzy i opadłem ciężko na ziemię. Moje serce pompowało krew, a brzuch znowu począł unosić się miarowo. Odwróciłem głowę w stronę Sunshine, która z grymasem oglądała zranioną łapę z nadal wbitą strzałą. Stanąłem na cztery łapy i podszedłem do niej powoli. Położyła uszy, patrząc na mnie nieufnie i ostentacyjnie wykonała krok do tyłu. Jezu, przecież uratowałem jej życie. To jakiś nowy sposób okazywania wdzięczności? Usiadłem przed nią cierpliwie i dotknąłem jej łapy.
- Pomogę ci. – rzekłem obojętnie, a brzmiało to bardziej jak rozkaz, niżeli propozycja. Metalowy grot strzały nie był wbity głęboko, choć mimo to powodował nieznośny ból i chwilowe krwawienie. Trzeba mieć tylko nadzieję, że nie był zatruty. Bowiem wtedy Sun zginęłaby w męczarniach za jakiś dzień lub dwa. Zanim dokładniej przyjrzałem się ranie, rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zastąpić bandaż. Zerwałem rozrośnięty liść paproci rosnącej w grocie za wodospadem.
- Nie ruszaj się. Zaraz wyjmę strzałę. Zrobię to szybko, ale możesz poczuć ukłucie. – powiedziałem chmurnym głosem. Chwyciłem w szczęki nasadę drewnianej strzały i za nią pociągnąłem. Wilczyca pisnęła, a mimo to wiem, że za wszelką cenę chciała pokazać mi, że nic jej nie jest. Przyłożyłem liść do rany, z której już sączyła się strużka rdzawej krwi. Musi co pewien czas zmieniać sobie opatrunek.
- Za dwa tygodnie nie powinno być śladu. – mruknąłem oschle. Miała szczęście, że driada trafiła ją w łapę. Gorzej gdyby wycelowała w kark czy grzbiet. Wtedy mogłyby pójść jakieś nerwy. Musimy wydostać się z tego przeklętego lasu, bo zwariuję. Wystawiłem głowę poza opadającą ścianę krystalicznej wody.
{Sun, dokończysz?}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz