czwartek, 12 marca 2015

Od Inkary

Wędrowałam po obrzeżach watahy rozglądając się bacznie dookoła. Przez cały dzień nic nie jadłam i nie miałam już siły nawet biegać w poszukiwaniu zdobyczy. Wczoraj jedynym co upolowałam była mysz, a poprzedniego dnia mały ptak. Zastanawiałam się czemu jestem taką ofermą. Normalny wilk nie miał kłopotów z łowami. Był silny, szybko biegał i daleko skakał. Dlaczego ja taka nie jestem?...
Nagle usłyszałam cichy szmer. Łamana gałązka, szelest liści. Odwróciłam się gwałtownie i skoczyłam za krzaki gdzie, jeśli słuch mnie nie mylił powinna być ofiara. Wylądowałam, cudem się nie przewracając i zobaczyłam przed sobą długimi susami uciekającą łanię. Zbierając w sobie resztki energii pognałam za nią. Głos w mojej głowie podpowiadał mi, że nie mam raczej szans dogonić zwierzyny, ale głód dał górę nad rozsądkiem, więc głośno oddychając pędziłam za łanią. Do moich nozdrzy napłynął zapach gonionego przeze mnie jedzenia niesiony delikatnym wiatrem. Moje zmysły zaczęły wariować z głodu, wyczerpania i irytacji. Skoczyłam przed siebie biegnąc jeszcze szybciej. Już prawie dogoniłam łanię. Brakowało mi jeszcze metra... I w tym momencie potknęłam się robiąc pół obrotu w powietrzu i lądując na twardej ziemi na grzbiecie.
- Właśnie udowodniłaś, że jesteś najgłupszym wilkiem na świecie - jęknęłam sama do siebie podnosząc się powoli żeby rozprostować obolałe kości. Westchnęłam głęboko i powoli omiotłam wzrokiem krajobraz dookoła mnie. Zaraz, zaraz gdzie ja jestem?... Miejsce w jakim się znalazłam nie mogło należeć do Watahy Wspomnień. Stałam na wielkiej równinie porośniętej niekwitnącym wrzosem i niskimi krzakami. W oddali majaczyły góry, a za mną rozciągał się sosnowy las z gęsto rosnącymi drzewami. Musiałam w takim razie przyjść stamtąd, ale tego lasu też nie kojarzyłam. Może za nim znajduje się wataha? Niepewnym krokiem oraz kulejąc po upadku ruszyłam w wyznaczonym kierunku z nadzieją, że szybko znajdę się w watasze. Wlokłam się łapa za łapą i chodź miałam ochotę położyć się na ziemi i już nigdy nie wstawać nie pozwoliłam sobie na odpoczynek. 
W końcu dotarłam do lasu lecz idąc między drzewami przekonałam się jaki jest wielki. Smukłe pnie nie miały końca więc zaczęłam już dopuszczać do głowy myśl o tym, że położę się tutaj i zwyczajnie umrę. 
- Czy ten durny las nie ma końca? - spytałam sama siebie ze skrajną irytacją. Zatrzymałam się stając na szeroko rozstawionych łapach żeby nie upaść i dysząc ciężko. Zrobiłam kolejny krok i nagle poczułam jak ziemia zapada się pode mną. Przez chwilę leciałam w ciemności, aż w końcu wylądowałam na czymś miękkim. Przerażona podniosłam się natychmiast rozglądając się dookoła. W końcu mój wzrok padł na coś na czym stałam. Było to... Na wpół zjedzone ciało wielkiego łosia. W słabym świetle dochodzącym z pochodni, przyczepionej do ściany skalnego korytarza ciągnącego się w głąb podziemia w którym się znalazłam, zobaczyłam, że mięso ma czarny kolor i najwyraźniej spleśniałe. Ślady pazurów i kłów na ciele zwierzęcia były zielonkawe i porośnięte czymś co przypominało nieco grzyby pleśniowe. Tak jakby drapieżnik, który zaatakował zdobycz i przywlókł ją tutaj roznosił pleśń i zepsucie. Zakryłam nos łapą bo zapach unoszący się od martwego łosia był nie do zniesienia. W końcu oprzytomniałam nieco i zeszłam szybko z łosia dokładnie wycierając łapy w kamienną podłogę korytarza. Co ja mam teraz zrobić? Spojrzałam do góry. Otwór przez który musiałam wpaść w jakiś magiczny sposób znikną lub zamkną się za mną. Chyba nie mogło mnie spotkać nic gorszego... Ostrożnie ruszyłam przez korytarz, którego końca nie było widać w złotawym świetle pochodni przyczepionych co jakiś czas do ściany. Zostawiłam za sobą zepsute ciało jelenia nie ośmielając się wziąć nawet gryza mięsa mimo, że czułam ssący głód w żołądku. Zastanawiałam się czy na swojej drodze zobaczę jeszcze dużo podobnych ofiar stęchlizny. Przyśpieszyłam do biegu chcąc opędzić się od mrocznych myśli. Biegłam tak przez dłuższy czas utrzymując stałe tępo. W pewnym momencie usłyszałam jakieś głosy, a w następnej chwili wąski korytarz zaczął się poszerzać. Zobaczyłam ostry zakręt za którym zapewne znajdowały się istoty rozmawiające ze sobą. Instynkt kazał mi zachować ostrożność. Przy ścianie podkradłam się d zakrętu i wyjrzałam ostrożnie. Były tam wilki! Około piętnaście wielkich basiorów siedziało przy ognisku, najwyraźniej naradzając się. Za nimi było szerokie wyjście na zewnątrz. Jeśli chciałam się stąd wydostać to jedyną szansą było przemknięcie się do wyjścia. Oczywiście mogłabym normalnie przejść i wyjaśnić im, że się zgubiłam, ale głos w mojej głowie podpowiadał mi, że wilki nie są moimi przyjaciółmi. Przyjrzałam się im dokładniej. Zaraz... Coś jest nie w porządku. Wilki przypominały trochę tamtego jelenia. Też miały na sobie pleśń tyle, że one były żywe. Czy to one tak załatwiły swoją ofiarę? Nadstawiłam uszu i zastygłam w bezruchu.
- ...Mają przewagę liczebną. Możemy mieć trudności z pokonaniem ich - odezwał się jeden z nich, chyba najmniejszy.
- Zack! Przecież my jesteśmy od nich o wiele lepsi! - zaśmiał się siedzący tyłem do wyjścia.
- Ja też uważam, że jesteśmy już wystarczająco gotowi na atak, alfo - poparł poprzedniego inny wilk. 
- Wataha Wspomnień nie jest przecież potęgą elitarną. Wilki żyjące tam są miłe i spokojne - zakpił jakiś.
- Żebyś się nie zdziwił - syknęłam utkwiwszy w nim morderczy wzrok. 
- Słyszeliście to? - spytał Zack wstając i rozglądając się dookoła.
- Nie bój się mały - zaśmiał się z niego alfa - Dla tchórzy nie ma tutaj miejsca.
- Coś słyszałem! - upierał się - Jakiś szept...
Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem wyszłam z ukrycia tak, że wilki mnie widziały. 
- To byłam ja - powiedziałam starając się przybrać wojowniczy ton i ukryć drżenie głosu. Zaskoczone wilki podniosły się natychmiast. Nie miałam planu, ale miałam nadzieję na chociaż trochę szczęścia tak żeby udało mi się przeżyć. 
- Kim jesteś? - spytał alfa powoli zbliżając się do mnie. 
- Pochodzę z Watahy Wspomnień i jeśli tylko odważycie się zaatakować nas przekonacie się, że nie łatwo się poddamy - wyjaśniłam dumnie podnosząc głowę.
- Doprawdy? - zarechotał obleśnie podchodząc jeszcze bliżej - Pewnie teraz myślisz, że uda ci się uciec do swojej bezpiecznej norki i przekazać reszcie twojej zapchlonej watahy, że szykujemy na was atak, czyż nie?
- Może - powiedziałam jednocześnie zastanawiając się co zrobić. 
- W takim razie cię zaskoczę bo tym co cię czeka jest tylko śmierć! - zaśmiał się jednym susem dopadając mnie. Zamachnął się i wyszczerzając kły w psychopatycznym uśmiechu zadał mi mocny cios w żebra pozostawiając na moim boku długi, krwawy ślad pazurów. Krzyknęłam i nie wiele myśląc uniosłam się w powietrze i wyleciałam z groty. Oczywiście wilki z Watahy Rozkładu nie mogły mnie dogonić więc kiedy byłam już wysoko rozejrzałam się po krajobrazie rozciągającym się pode mną. Ostrzegłam znajome tereny i jak najszybciej mogłam skierowałam się tam żeby powiadomić Emriv o tym co się stało.

Emriv? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz