wtorek, 24 marca 2015

Od Whisperer C.D. Baltazara

Czarna chmura zbliżyła się do nas. Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. Na pysku Baltazara wymalował się z lekka strach. Spojrzał na mnie z czymś na krztałt troski, a potem znów przeniósł wzrok na demony. Na moment czarny dym przybrał wygląd konającego Baltazara. Świat wkoło mnie pociemniał. Obejrzałam się, wyrwana z transu i poszukałam basiora. Stał obok mnie z zszokowaną miną. Musiał zobaczyć podobny obraz. Szturchnęłam go ale on się nie poruszył. Wyszeptał tylko czyjeś imię i patrzał się przed siebie. Zmuszona do tego weszłam w jego umysł i spojrzałam jego oczami. Zauważyłam wilczą rodzinę. Po sekundzie wszystko się zmieniło i widziałam jak wilk poluje. Kilka scen przewinęło się przed moimi oczami. Nic z nich nie zrozumiałam, aż nagle zobaczyłam amą siebię przygwożdzoną przez basiora do ziemii. Zobaczyłam krasnoludy i poczułam uderzenie. Nagle z cichym mlaskiem pojawiła sie jeszcze nowsza wizja. To ja leżałam z całym zakrwawionym brzuchem, a z końcików ust ciekła mi krew. Lekko przerażona zorientowałam się,że to przyszłość. Ocuciłam Baltazara i krzynęłam żebyśmy biegli do jaskini. Wilk pobiegł, a ja posłałam za nim moją widmową, podrobioną postać. Słona łza spłynęła po gładkim futrze mojego gamasza. Obejrzałam się za nim i stanęłam twarzą w twarz z widmem. Z początku czarne macki niepewnie wychylały się w moją stronę, ale w krótce oplatały mnie śmielej. Wszelkie kolory zniknęły, a ciepłe uczucia takie jak miłość i troska zastąpiła głęboka rozpacz. Chłód przeniknął mnie do szpiku. Nagle czarna chmara zebrała się w jednym miejscu. Wąska witka wsunęła się przez nos i pysk do wnętrza mojego ciała. Obrzydliwa żółta ropa pociekła mi z oczu. Kąciki ust zostały ozdobione szkarłatnymi kroplami, kiey prłóbowałam kaszlnąć. Chmura wpłynęła do płuc dusząc mnie. Nagle doznałam olśnienia. Wiedziałam wszystko, co do czego miałam zawsze wątpliwości. Podeszłam wolno do lustra wody. Ropa wsiąkła w futro. Oczyściłam je więc i jeszcze raz się przejrzałam. Moje oczy, zazwyczaj w barwie ametystu, teraz miały karmazynowy odcień. Wszystkie włosy cały czas unosił powiew z dołu. Przestraszona pobiegłam do baltazara. Stał w jaskini i patrzył się w fantom. Gdy przekroczyłam jej próg postać zniknęła a Baltazar odwrócił się i niepatrząc na mnie zaczął prawić mi wyrzuty:
-Jak mogłaś to zrobić? Mi? Mogłabys w końcu przez to zginąć! Co się stało?-prawił kazania gdy nagle podniósł wzrok i zamarł.-Co ci się stało?
-Ja...ta chmura we mnie weszła....i.....Wiem co myślisz ale ja wcale się nie pogniewam jeśli mnie znienawidziś i jeśli sie mnie brzydzisz. A ten demon.....nie było innego wyjścia. Jak nie ja to ktoś inny..........ja........muszę sama go wybonić z mojego ciała. Będzie to strasznie wyglądać, ale-powiedziałam i powtórzyłam swoja mantrę-jak się mnie brzydzisz.....ja się nie pogniewam..........to wszystko przeze mnie..............wszystkie twoje nieszczęścia......odejdę.-powiedziałam łamiącym się głosem i wyszłam z jaskini. Z oka kapnęła mi krwawa łza, która przy kontakcie z tlenem zmieniła się w szafir. Przyjrzałam mu się i odrzuciłam z odrazą.

<Baltazar?>

Od Whisperer C.D. Gurasu

-Ja?-zapytałam z ironią i zaśmiałam się ochryple-nazywać się Whisperer. A ty kim jesteś Surr Kedja*.
-Jestem Gurasu.-wykrztusiła z wściekłością samiczka i łypnęła na mnie spod łba i zamilkła.
Mój śmiech rozdarł cisze złowieszczymi szponami.
-A więc a więc valp** czego ode mnie chcesz?-zapytałam rozbawiona i zaniosłam się suchym kaszlem pogardy.
-Szukam kogoś dostatecznie mądrego żeby mi wskazał drogę na łowiska, ale ty do takich nie należych.-warknęła groźnie, choć w jej wykonaniu brzmiało to jak skowyt małego szczeniaczka.
Nie mogłam się powstrzymać i z błyskiem w oku, z radosnym powarkiwaniem zaproponowałam:
-No to wybierzmy się na polowanie.
Wilczyca sapnęła z aprobatą i ruszyłam w strone rykowiska jeleni. Waderka niezdarnie poczłapała za mną ciągnąc swój brzęczący łańcuch. Gdy dotarłyśmy do polanki, przywołałam sarenkę i zatopiłam kły w jej miękkim karku. Nagłym szarpnięciem zerwałam jej rdzeń kręgowy, a sarenka szybko pożegnała się z życiem. Rzuciłam jej pod nogi mięso i splunęłam krwią. Nienawidziłam jej metalicznego smaku, i gorącego, słodkiego zapachu. Gdy głodna samiczka napychała się świerzym mięsem wzniosłam sie nad korony drzew. Liście dębów, buków i klonów mieniły sie docieniami zieleni, a iglaki połyskiwały szmaragdową zielenią i satyną. Rozejrzałam się i nie zobaczywszy nikogo obcego wróciłam na ziemię. 
-Chodź rolig kedja*** czas odpocząć.- powiedziałam i roześmiałam się.

*Brzęczący Łańcuchu
**Szczenię
***Śmieszny łańcuszku

<Gurasu? Sorka za cynizm, ale tzreba jakoś zacząć zeby byo ciekawie default smiley :) >

Od Gurasu

Biegłam już od dawna. Byłam głodna. Bardzo głodna. Słyszałam łańcuchy przy każdym kroku i równomierna uderzenia moich łap o ziemie. Ostatnio to były najczęstsze dźwięki jakie mi towarzyszyły . Było mi ciepło, no tak w końcu jest dzień. Musze pomyśleć nad jakimś schronieniem. Już świta a ja jeszcze biegnę. Niedobrze. Moja wataha tak bardzo mnie nie chce. Łzy zaczęły powoli zbierać się w moich oczach. Nie. Nie będe już przez nich płakać. To nie ma sensu. Nagle poczułam jakiś zapach. Dawno nie czułam zapachu innych wilków. Byłam bardzo blisko ich granic. Mogę ich przecież ominąć. Powęszyłam jeszcze chwilkę. Wiejący wiatr przyniósł ze sobą nowe wieści. 
- Wilk. - Rzuciłam krótko i ponownie skupiłam się na rozpoznawaniu zapachów, jednak niczego innego nie udało mi się wywęszyć. Wbrew wszystkiemu, był blisko. Może lepiej powinnam się ulotnić? Nie. I tak mnie usłyszy. Jeszcze pomyśli, że jestem jakimś szpiegiem.
- Halo? - krzyknęłam w przestrzeń. Z krzaków zaczął wychodzić wilk- Kim jestes?
<kto dokończy?>

poniedziałek, 23 marca 2015

Nowa wilczyca Gurasu!


Imię: Gurasu
Drugie imię:-
Przydomek:
"Cień" 
Wiek: 6 lat
Płeć: wadera
Żywioł: ciemność
Stopień umiejętności magicznych: 2
Stanowisko: Uczennica 
Charakter: Gurasu jest bardzo specyficznym wilkiem. Matka wyparła się jej zaraz po urodzeniu. Była przerzucana od wadery do wadery. Stała się wredna i oschła. Gdy ktoś próbuje się do niej zbliżyć bardzo często atakuje, nie tylko fizycznie. Nie chce, żeby ktoś ją poznał. Zamknęła się w sobie, ale jeżeli komuś uda się przejść przez wszystkie mury jakie postawiła, jest bardzo oddana, a za tego wilka będzie w stanie oddać życie.
Zalety: jest bardzo silna i zwinna 
Wady: nie umie poruszać się cicho przez resztki łańcuchów przy łapach 
Rodzina: od szczeniaka wychowywała się sama, urodziła się w watasze światła 
Zauroczenie:-
Partner:-
Szczeniaki:
nie planuje narazie
Upomnienia: 0
Nick: rokii10203011 (howrse)

niedziela, 22 marca 2015

Od Lezli C.D. Daiki

Wilczyca patrzyła na mnie bystrymi, migdałowymi oczyma. Nie śmiem w nie kłamać.
- Moja pomyłka, panienko. – rzekłem miękko uśmiechając się, lecz uśmiech nie dotarł do ślepi. W duszy zrobiło mi się gorzko. Nie mogłem jej powiedzieć, przynajmniej nie teraz. Całym sobą czułem, że samica potrafi dochować tajemnicy, a jednak okazałem się tchórzem.
- Masz pecha, że trafiłeś na córkę alphy. Może inna by ci uwierzyła. – stwierdziła chichocząc. A więc potraktowała to jako żart. Na szczęście. Z ulgą wypuściłem z nozdrzy ciężkie powietrze.
- W takim razie ty jesteś księżniczką. – wyszczerzyłem się figlarnie.
- Można tak to nazwać. – odpowiedziała mi równie wesołym spojrzeniem.
- Piękne tereny, choć nie poznałem jeszcze wszystkich. – przyznałem zwyczajnie i rozejrzałem się dookoła. Na widok budzącej się powoli natury robiło mi się ciepło w sercu. Nigdy nie widziałem, aby niebo było tak błękitne, a trawa tak soczyście zielona.
- Naprawdę? Jeżeli chcesz, mogłabym cię oprowadzić. – zaproponowała. Zamyśliłem się na chwilę, mrużąc oczy. Czy oni naprawdę nie znają kodeksów? A może taką mają kulturę? Nie chcąc popełnić błędu, chwyciłem prawą łapę Daiki i skłoniłem się lekko.
- Sprawisz mi tą przyjemność, księżniczko, i pójdziesz ze mną na spacer? – zapytałem poważnie, po czym nieśmiało uniosłem wzrok na jej zdziwione lico. Samica oszołomiona, pokiwała delikatnie głową. 

{Daiki, dokończysz? nie skłamał, dla niego kłamstwo jest jak samobójstwo xd}

Od Baltazara C.D. Sunshine

Samica usiadła na ziemi ciężko dysząc. Oparłem się o wilgotną ścianę jaskini, a po chwili zlizałem z niej strużkę wody, tak jakbym ją całował. Wypuściłem powietrze z nozdrzy i opadłem ciężko na ziemię. Moje serce pompowało krew, a brzuch znowu począł unosić się miarowo. Odwróciłem głowę w stronę Sunshine, która z grymasem oglądała zranioną łapę z nadal wbitą strzałą. Stanąłem na cztery łapy i podszedłem do niej powoli. Położyła uszy, patrząc na mnie nieufnie i ostentacyjnie wykonała krok do tyłu. Jezu, przecież uratowałem jej życie. To jakiś nowy sposób okazywania wdzięczności? Usiadłem przed nią cierpliwie i dotknąłem jej łapy.
- Pomogę ci. – rzekłem obojętnie, a brzmiało to bardziej jak rozkaz, niżeli propozycja. Metalowy grot strzały nie był wbity głęboko, choć mimo to powodował nieznośny ból i chwilowe krwawienie. Trzeba mieć tylko nadzieję, że nie był zatruty. Bowiem wtedy Sun zginęłaby w męczarniach za jakiś dzień lub dwa. Zanim dokładniej przyjrzałem się ranie, rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zastąpić bandaż. Zerwałem rozrośnięty liść paproci rosnącej w grocie za wodospadem.
- Nie ruszaj się. Zaraz wyjmę strzałę. Zrobię to szybko, ale możesz poczuć ukłucie. – powiedziałem chmurnym głosem. Chwyciłem w szczęki nasadę drewnianej strzały i za nią pociągnąłem. Wilczyca pisnęła, a mimo to wiem, że za wszelką cenę chciała pokazać mi, że nic jej nie jest. Przyłożyłem liść do rany, z której już sączyła się strużka rdzawej krwi. Musi co pewien czas zmieniać sobie opatrunek.
- Za dwa tygodnie nie powinno być śladu. – mruknąłem oschle. Miała szczęście, że driada trafiła ją w łapę. Gorzej gdyby wycelowała w kark czy grzbiet. Wtedy mogłyby pójść jakieś nerwy. Musimy wydostać się z tego przeklętego lasu, bo zwariuję. Wystawiłem głowę poza opadającą ścianę krystalicznej wody. 

{Sun, dokończysz?}

Od Amber C.D. Gone

Odprowadzałyśmy Lezli'ego do alphy, a w mojej głowie tłoczyły się wspomnienia. Wiedziałam, że go kojarzę, ale nie wiedziałam skąd. Nagle sobie przypomniałam - przecież to właśnie on pomógł mi odnaleźć Gone! To on siedział w lochu i powiedział mi, że wyprowadzili ją na plac bitwy. Wszystko jasne...
- Muszę Ci podziękować jeszcze raz, bez Twojej pomocy nie odnalazłabym Gone! - spojrzałam na niego z wdzięcznością. Samiec zamyślił się, jak gdyby nie mógł sobie przypomnieć tego zdarzenia.
- Nie ma sprawy...Amber, tak? - odpowiedział pytaniem.
-Tak, Amber. - odpowiedziałam, a zaraz po tym zapadła niezręczna cisza. Na szczęście szybko znaleźliśmy się przed grotą alphy. Lezli wszedł do środka, a my wraz z Gone zostałyśmy na zewnątrz.
-Co o nim myślisz? - wilczyca zapytała mnie znienacka z iskierkami w oczach.
-Jest taki spokojny, cichy...Tajemniczy... - odpowiedziałam po dłuższym zastanowieniu się.
-Tak, to prawda. - przytaknęła mi. - Ale to pewnie tylko chwilowe, musi się przyzwyczaić do nowej sytuacji...Siedział tak długo sam w zamknięciu, nie dziwię mu się.
Poczekałyśmy jeszcze chwilę aż Lezli skończy rozmowę z alphą i zaprowadziłyśmy go pod jego nową jaskinię. 
- Dziękuję. Teraz już pójdę, muszę odpocząć. - powiedział Wilk i wszedł do środka. Po tym wraz z Gone zawróciłyśmy w kierunku mojej groty. 
[Gone?]

środa, 18 marca 2015

wtorek, 17 marca 2015

Od Sunshine C.D. Baltazara

Więc pędziliśmy tak przez las pełen… Jak im tam? Driad? Nie ważne. Nagle wpadłam na świetny pomył:
- A co z naszymi mocami? Skoro nie możemy jej… Przepraszam – ICH zaatakować, to może by tak użyć żywiołów do obrony? – spytałam skupiając się na ucieczce.
- Skarbie, a może PO PROSTU GDZIEŚ SIĘ SCHOWAMY i tam wszystko przemyślimy? To chyba lepszy pomysł, niż zwracanie na siebie jeszcze większej uwagi, nie sądzisz? – spojrzał na nie spode łba.
- Proszę, daję ci pole do popisu. Znajdź tu jakąś kryjówkę – parsknęłam śmiechem.
Nie miałam dłużej okazji do rozbawienia, ponieważ poczułam kłujący ból w łapie – strzałę. Syknęłam z bólu, gdy zobaczyłam sączącą się krew. 
„No dobrze, teraz to musimy znaleźć jakąś kryjówkę” pomyślałam, lecz nie dałam tej satysfakcji Baltazarowi. Nie mam zamiaru patrzeć na ten charakterystyczny triumfalno-sarkastyczny uśmieszek.
Nagle olśniło mnie – kiedy zobaczyłam wodospad, stało się jasne, że zwariowałam. Lecz… może się udać. 
- Chodź – warknęłam.
Nie myśląc długo i (bardzo) licząc na szczęście skręciłam w stronę wodospadu.
- Oszalałaś?! – o, czyżby Baltazar miał wszystko dobrze z mózgiem? 
- Tak, a co?
Zamykając oczy przebiegłam na drugą stronę wody. Tak! Z moim mózgiem jest wszystko dobrze, a nawet lepiej! Moja intuicja działa niczym u wyroczni! Już miałam zacząć skakać, gdy przypomniałam sobie o łapie. No tak.

Baltazar?

niedziela, 15 marca 2015

Od Smuela C.D. Zeren

Widząc jaskrawo pomarańczową waderę uniosłem głowę znad wody i rzuciłem jej obojętne spojrzenie. Wydawała się czymś podekscytowana, jakby chciała komuś coś opowiedzieć. Wyprostowałem się i jęknąłem z bólu. Chyba wczoraj przesadziłem z tym treningiem. Wilczyca przebierała niecierpliwie łapami i gapiła się z obrzydzeniem w pomarszczoną taflę wody.
- Kim jesteś? – spytałem przerywając niezręczną ciszę
Nieznajoma uniosła natychmiast głowę i zmierzyła mnie przyjaznym wzrokiem.
- Zeren, ale mów mi Zee. – odparła – A ty? Nowy?
Kiwnąłem powoli i jakby niepewnie głową.
- Tak, jestem tu nowy. – bąknąłem – Samuel.
Wadera machnęła ogonem i lekko się uśmiechnęła, po czym kopnęła kamyk i spojrzała na wodospad.
- Umiesz dochować tajemnicy? – spytała po chwili niezręcznej ciszy
Zdziwiło mnie to pytanie. Zmarszczyłem brwi i posłałem jej pytające spojrzenie.
- W jakim sensie „tajemnicy”? 
Wadera zastanowiła się i obejrzała wokoło, po czym wzruszyła ramionami.
- To nie jest żadna „mroczna” tajemnica, tylko zwyczajny sekrecik. To umiesz dochować tajemnicy?
Niepewnie kiwnąłem głową i podążyłem za wilczycą, która ruszyła żwawo, prawie biegnąc. Szliśmy przez gęstszą część lasu, więc przed nami wyrastały gałązki chłostające niemile po pysku, a z piaszczystej dróżki od czasu do czasu pojawiał się gruby korzeń, o które łatwo było się potknąć. Wreszcie dotarliśmy do wapiennej skały z małym wykopanym wejściem. Zmierzyłem ścianę nieufnym spojrzeniem.
- Jaskinia, i co? – spytałem z pogardą w głosie
Wadera zmarszczyła brwi i machnęła łapą.
- Chodź za mną, to się przekonasz. – mruknęła, po czym zniknęła w otworze, z którego sączyło się blade, fioletowe światło.
Przygryzłem wargę i rozejrzałem się, by upewnić się, że nikt mnie nie obserwuje. Niepewnie stawiając łapy wszedłem do nory. Widok był niesamowity. Na ścianach, posadzce, a nawet na stropie jaskini z czarnego kamienia rosły piękne kryształy górskie w kształcie małych obelisków. Chłonąłem ten widok z zapartym tchem. Nagle donośny głos Zeren rozerwał mój zachwyt.
- Już myślałam, że nie wejdziesz. Chodź, tam dalej są ogniste kamyki. – spojrzała na mnie srogo
Skuliłem uszy i powoli ruszyłem za nią.
Zeren?

Od Rei

    Woda w jeziorze odbijała biały wschodzący księżyc oraz miliony błyszczących gwiazd. Siedziałam tak na brzegu wpatrując się w gładką taflę wody z brzuchem zapchanym świeżym mięsem jelenia i uśmiechem na pysku. Lubiłam sobie tak czasem posiedzieć w samotności, a zwłaszcza nad wodą. Co prawda od kiedy użyłam Talizman jednorożca zrodziło się we mnie również zamiłowanie do wiatru ale woda zawsze wygrywała. Skierowałam wzrok na drzewo, które rosło nad brzegiem jeziora i wyginało się w łuk jakby chciało dosięgnąć wody. Na jego najcieńszych gałązkach przysiadł nagle mały ptak. Zdziwiło mnie, że jeszcze nie śpi ale zapomniałam o tym kiedy zaczął śpiewać. W życiu nie słyszałam piękniejszego śpiewu... Słuchałam i słuchałam, a po chwili ja również zaczęłam śpiewać. Najpierw cicho, potem głośniej. Była to jedna z piosenek, których nauczyłam się jeszcze w poprzedniej watasze.
    Nagle tafla wody zafalowała, aja natychmiast umilkłam i odwróciłam się czując lekki wiatr na grzbiecie. Ujrzałam za sobą białego skrzydlatego wilka, który właśnie wylądował tuż za mną trzymając w pysku szarego zająca. Od razu go rozpoznałam. To był Shay.
- Co ty tu...? - zaczęłam ale zatkało mnie. Od dawna już byłam w nim zakochana i teraz miałam nadzieję, że nie zobaczył mojego rumieńca. Ja - odważna, twarda Rea, znana jako mistrzyni sarkazmu - miałabym się nagle okazać delikatną zakochaną wilczycą? To do mnie nie pasowało!
- Polowałem - odpowiedział wskazując zdobycz - I zobaczyłem ciebie. Słyszałem jak śpiewasz więc postanowiłem się zatrzymać i posłuchać.
- Eee..y...to ja ładnie śpiewam? - zdołałam z siebie wydusić.
Przytaknął - Chcesz? - dodał podnosząc zając i siadając obok mnie.
- Nie, właśnie jadłam.
- Jak chcesz... - wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy kiedy Shay powiedział:



Shay? Masz pomysł co mogłeś powiedzieć? :p

Od Daiki C.D. Lezli'ego

    Chodź nie zdążyłam go jeszcze poznać na pierwszy rzut oka wydawał się być miły. Co więcej bardzo zaciekawiło mnie to jak się przedstawił. Rozśmieszył mnie tez sposób w jaki się do mnie zwracał - pierwszy raz ktoś nazwał mnie panienką.
- Jestem Daiki - uśmiechnęłam się pogodnie - I jestem córką Alfy... No a ty?! Nie powiedziałeś jak masz na imię.
- Lezli - wydawało mi się, że wymówił to nieco sztucznie jakby faktycznie dziwnie to dla niego brzmiało.
- Ty jesteś z Watahy Wspomnień? Nigdy cię nie widziałam. Ile masz lat? Bo ja sześć - zasypałam go lawina słów.
- Eee...tak - odparł jakby trochę nie nadążając za moją szybką mową - niedawno dołączyłem do tej watahy i też mam sześć lat.
- No! Nareszcie ktoś w moim wieku - ucieszyłam się - W całej watasze nie ma nikogo w moim wieku...y...w naszym wieku.
- Nie masz przyjaciół?
- Nie no mam, tylko starszych, a...o co chodzi z tym księciem? Opowiesz mi dokładniej? - spytałam bardzo tym nadal zaciekawiona.

Lezli? <tak wiem, że trochę krótkie XD>

Nowy wilk - Samuel!


Imię: Samuel, skrótów absolutnie nie toleruje.
Drugie imię: Eco, lecz nigdy się nim nie posługuje
Przydomek: "Naturalny"
Wiek: 15 lat
Płeć: Basior
Żywioł: Ziemia
Stopień umiejętności magicznych: 7
Stanowisko: Nauczyciel lecznictwa
Charakter: Samuel jest nieufnym wilkiem, któremu trudno przychodzi kłamstwo. Zawsze zachowuje pewien dystans, nawet w stosunku do przyjaciół. Mówi się, że ma koci charakter, chodzi własnymi ścieżkami i nie przywiązuje się do prawie nikogo, z wyjątkiem kilku wybranych. Eco to wymagający wilk, którego trudno zadowolić, a nawet spełnić jego oczekiwania. Mimo to cechuje go wielka cierpliwość i wytrwałość w dążeniu do spełnienia marzeń. Basior ten jest bardzo ambitny, i gdyby mógł to zgłębił by wszystkie tajemnice Wszechświata. Od innych odgradza się jednak kamienną skorupą suchości i srogości. Jest nieustępliwy i konsekwentny. Potrafi całkiem nieźle się targować, choć nie zawsze udaje mu się uzyskać to co chce. Nienawidzi chełpiących się swoimi wyczynami wilków, a kiedy jakiś osobnik się przed nim wychwala mówi : „Skoro tak świetnie to umiesz, to mi pokaż, jestem bardzo ciekawy twoich pewnie wspaniałych umiejętności”. Często taki wymoczek wtedy zwiewa, a Samuelowi zostaje tylko poczucie satysfakcji z obalenia czyjegoś kłamstwa. Eco jest szczery do bólu i mówi co myśli, więc dość często ma kłopot
Zalety: Eco jest jak na wilka silny i dobrze zbudowany. Cechuje go także zdolność przewidywania, ale to rzadko. Umie długo biec.
Wady: Kiedy idzie po lesie, każdy jego mieszkaniec wie, że to on. Nie jest dobry w tropieniu.
Rodzina: 
- Ojciec – nieznany, podobno miał na imię Wes
- Matka - Eleonora, odeszła tuż po narodzinach młodszego brata Eco
- Brat – Dale, odszedł z watahy w wieku 1 roku i słuch po nim zaginął
Zauroczenie: -
Partner: Może kiedyś?
Szczeniaki: Nie mam głowy do takich spraw
Upomnienia: 0
Nick: Java

Od Lezli'ego

Niepewnie stanąłem na łące. Już zapomniałem jak to jest czuć pod łapami miękką trawę. Co ja takiego robiłem przez te wszystkie dni? Inni nie doceniają tego… wszystkiego. Puści głupcy mieli to na co dzień, a ja musiałem… Zamknąłem ślepia odganiając od siebie obraz lochów, ciemności i rozpaczy. Dałem sercu wolną rękę. Pozwoliłem by ogarnęły je promienie słońca, zapach zeschłych traw, wilgoć powietrza i świergot ptaków. W oddali na grzbietach pagórków dało się dostrzec jeszcze czapy topniejącego śniegu. Oddychałem pełną piersią. A co jeśli oni po mnie wrócą? Wszystkie mięśnie w moim ciele ścisnęły się gwałtownie, po czym rozluźniły. Nonsens, nie byłem im do niczego potrzebny. Nawet nie zadawali sobie trudu by mnie karmić. Musiałem zabijać szczury… Skrzywiłem się. Z rozmyślań wyrwało mnie uderzenie. Upadłem i zorientowałem się, że tym co na mnie wpadło był wilk.
- Bardzo przepraszam, zagapiłam się. – usłyszałem przyjemny, lekko zdezorientowany głos brązowej samicy. Pomogłem jej wstać i z rozbawieniem pokręciłem głową.
- Nic się nie stało, panienko. – przechyliłem delikatnie głowę, uśmiechając się pogodnie. – Nazywam się książę Lezli. – rzekłem po chwili zamyślenia, przyglądając się wilczycy z zaciekawieniem.
- Książę? Jak to? – spytała z niedowierzaniem, mrugając oczami. Speszony zrobiłem krok to tyłu.
- Wybacz, nie przywykłem do braku tytułu szlacheckiego. – wyjaśniłem obojętnie, a na moje usta wpełzł kwaśny uśmiech. Utrata tytułu kojarzyła mi się z… Zacisnąłem zęby.
- Zaszczycisz mnie swoim imieniem, panienko? – ponownie mój głos stał się spokojny, lekko wyniosły. Starałem się brzmieć przyjaźnie, ale cóż poradzić, skoro przez sześć lat nie miałem kontaktu ze światem?

{Daiki, dokończysz?}

Od Zeren C.D.

Od kiedy zobaczyłam te szachy, wiedziałam, że coś jest z nimi nie tak. Kto widział w swoim życiu mechaniczne szachy? Pewnie nikt. Po co w ogóle je wzięłam do domu? Może to nieudany eksperyment ? Nie wiem.
Cofałam się z przerażeniem obserwując jak wieża zamienia się w malutkiego słonia, goniec w kojota, koń w mechanicznego rumaka, król w lwa, królowa w czarną wdowę, a małe pionki w mrówki. Zwierzęta zgrzytały i rozglądały się zdezorientowane. Kiedy już upewniły się, że nic im nie grozi, a ta pomarańczowa istota jest chyba sparaliżowana, rozlazły się po mojej jaskini w poszukiwaniu schronienia. Mała pajęczyca szybko wspięła się w przytulny kącik i zaczęła tkać stalową sieć, mrówki zbierały części z rozpadłych ( czyli moich ) pionów, które zniszczyły się po grze i budowały z nich mrowisko, lew gonił konia, a kojot z podkulonym ogonem umykał trąbie słonia. Postanowiłam przerwać ten mechaniczny karnawał i zdecydowanym ruchem łapy przegoniłam lwa. Zwierzęta rozpierzchły się przerażone i w swoich kryjówkach łypały na mnie spode łba. Warknęłam i złapałam słonia, po czym roztrzaskałam go na małe części. To samo zrobiłam z pozostałymi, a kiedy już wszystkie zostały zniszczone, odetchnęłam z ulgą i obiecałam sobie w duchu, że już nigdy nie wezmę szachów do łapy. Pozostałości po szachach schowałam w lesie. 
Otworzyłam leniwie jedno oko, po czym je zamknęłam. Sądząc po promieniach słońca przedostających się do mojej jaskini, było około południa. Przeciągnęłam się leniwie i wyszłam na zewnątrz. Kilka saren przebiegło przez drogę, a para borsuków kopała wytrwale swoją nową norę. Młode buki, jeszcze niedotknięte żadnym grzybem ani chorobą kołysały się powoli pod wpływem ciepłego, wiosennego wiatru. Wciągnęłam powietrze, a do mojego nosa przedostał się silny zapach dzika. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się delikatnie – czas na śniadanie. Ruszyłam bezszelestnie w prawo, czyli tam gdzie woń była najsilniejsza. Po kilku minutach drogi przede mną wyrosła oświetlona słońcem polana, na której pasła się locha z młodymi warchlakami. Skuliłam się i podeszłam trochę bliżej. Dziki jeszcze mnie najwyraźniej nie zauważyły, i dalej pasły się z rozkoszą machając swoimi krótkimi ogonkami to w lewo, to w prawo. Przygotowałam wszystkie swoje mięśnie do skoku i rozejrzałam się czujnie, czy aby nic mi nie zagraża. Potem wszystko potoczyło się szybko : pęd powietrza, przedśmiertny pisk małego i krzaki chłostające mnie po pysku. Pędziłam przedzierając się przez krzaki, aż w końcu ukazała mi się ścieżka prowadząca do mojego domu, a w druga stronę do doliny. Ruszyłam w prawo, by spożyć swoje pierwsze śniadanie na świeżym powietrzu.
C.D.N

Witamy Lezli'ego!

Imię: Lezli
Drugie imię: Gallant 
Przydomek: ‘Rozkwitający’
Wiek: 6 lat & 3 miesiące
Płeć: samiec
Żywioł: ziemia
Stopień umiejętności magicznych: 5
Stanowisko: uczeń
Charakter: Lezli jest nieufny i niemal gburowaty. Typowy staroświecki arystokrata z wysokim mniemaniem. Potrafi być uprzejmy, a jakże. Oddany i lojalny. 
Zalety: dobrze się wspina; jest zwinny; widzi w ciemności
Wady: nie jest szybki; nie potrafi polować
Rodzina: -
Zauroczenie: Może to nie jest taki głupi pomysł?
Partner: -
Szczeniaki: -
Upomnienia: 0
Nick: Cernunnos

Od Gone C.D. Amber

Zerwałam się z miejsca patrząc na Amber błyszczącymi z podniecenia oczyma. Samica odpowiedziała mi równie pogodnym uśmiechem, nie przejmując się, że po ścianie ściekała lepka owsianka.
- I jak? Co powiedział? – pytałam niecierpliwie. Biała usiadła na ogonie, przypatrując mi się z matczyną troską. Musiałam wyglądać, jak jeden wielki strzępek nerwów.
- Zajmie się tym… wkrótce. – odpowiedziała po chwili wahania. Uniosłam trójkątne uszy, a nadzieja w moim sercu słabła z każdą chwilą.
- Wkrótce? Jak to wkrótce? Przecież to sprawa niecierpiąca zwłoki! – zawołałam żałośnie i zakryłam pysk łapami. Czułam się taka słaba i do niczego. Nic nie potrafiłam zrobić dobrze. Chyba bardziej bolało mnie to, niżeli Lezli miałby posiedzieć w lochach kilka dni dłużej. Wypuściłam powietrze z nozdrzy i podeszłam do kąta. – Zdrzemnę się. – rzekłam cicho i zwinęłam się w puszystą kulkę, nakrywając ogonem. Słyszałam, jak wilczyca krząta się po grocie, a potem sama zasnęła. Ja jednak starałam się uważnie czuwać nad swoją potrzebą snu. Widząc w ciemności, a trzeba wam wiedzieć, że zapadła noc, wymknęłam się na zewnątrz. Rzuciłam banalne zaklęcie, momentalnie wtapiając się w otaczający mnie mrok. Ruszyłam przez przerażający las, który za dnia można nazwać pięknym. Nic, żadne odgłosy, zwidy nie potrafiły mnie złamać. Parłam naprzód, pewnym siebie krokiem. Po około godzinie nużącej i monotonnej wędrówki, stanęłam na granicy i obejrzałam się za siebie. Szkoda, że jak coś mi się stanie, nikt nie dowie się, jak droga była dla mnie ta wataha. Zrobiłam krok naprzód z przylgniętymi do głowy uszami. Już nie ma odwrotu. Szłam najostrożniej, jak się dało, a teoretycznie nikt nie mógł mnie zobaczyć. Teoretycznie. W praktyce mogło być znacznie inaczej… Nagle usłyszałem przyciszone głosy i o mało nie wpadłam na płowego, niskiego wilka. Z przestrachem przywarłam do ziemi.
- Ej, Marc, wracamy? – mruknął jeden, chrapliwym i nieprzyjemnym głosem.
- Szef nas zabije. Co robimy, Marc? – zapytał drugi piskliwie.
- Zamknijcie się, idioci! Tu… w pobliżu ktoś jest, czuję to. – odpowiedział rzekomy Marc, choć nie potrafiłam go dostrzec. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Daj spokój, nikogo tu nie ma. Muszę się napić, język mi wysechł na proch. – stwierdził pierwszy. Korzystając z tego, że wilki niefortunnie się pokłóciły, czmychnęłam w stronę, gdzie, jak mi się zdawało, powinny być lochy. Na oślep wkroczyłam przez jakieś drzwi do podziemi. Dziwne, że nikt nie pilnował więźniów. Idąc korytarzem, z każdej strony otaczały mnie prowizoryczne klatki, z których niekiedy nieszczęśnicy wyjmowali łapy. W całych lochach unosił się zaduch i smród gnijącego mięsa. Nareszcie znalazłam się u celu mojej wyprawy. Przystanęłam i oparłam się przednimi łapami o zardzewiałą kratę.
- Lezli? – szepnęłam, by się upewnić. Przez moment nic się nie działo, potem słychać było szuranie łańcuchów, aż wreszcie zakurzony, posępny wilk stanął przed moim nosem.
- Gone. – brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niżeli jak pytanie.
- Zaraz cię uwolnię. – oznajmiłam pragnąc, aby mój głos był serdeczny. Niestety, starania okazały się daremne. Brązowy samiec przysiadł po drugiej stronie kraty, tak, że widziałam tylko część jego głowy.
- Nie ma sensu. – mruknął obojętnie, wbijając mnie tym zdaniem w ziemię. Że co? Jak to nie ma sensu, myślałam. Ryzykowałam dla niego życie, a on mówi, że nie ma sensu… Może ma rację. Skupiłam się na metalowym zatrzasku, który bynajmniej nie przypominał kłódki. Zapomniałam, że żadna magia nie działa w środku tego glinianego pomieszczenia. Pochyliłam łeb, rozglądając się żałośnie w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym odważyć zamknięcie. Mój wzrok przykuł wykonany z brązu kawałek jakiejś wajchy. Chwyciłam go w zęby i uderzyłam nim o zatrzask. Rdza odlepiła się od sprzączki, jednak nie puściła. Włożyłam metal w dziurkę oddzielającą kraty od zamka i szarpnęłam z całej siły. Z zamknięcia wydobył się zgrzytliwy dźwięk, mechanizm spadł na ziemię. Z triumfem popchnęłam kraty, które otwarły się niechętnie.
- Jesteś wolny. – rzekłam poważnie. Lezli podniósł się, jednak nie ruszył się dalej, badając mnie podejrzliwym wzrokiem. Wreszcie zastanowiwszy się zrobił niepewny krok do przodu, potem następny i jeszcze jeden. Wyszedł ze swojego odwiecznego więzienia. Posłałam mu szeroki, pokrzepiający uśmiech, jednak samiec miał dalej niewzruszoną minę. Myślę, że jeszcze za wcześnie na radość. Kroczyłam koło niego powściągliwie. Kiedy wyprowadzałam go na zewnątrz, powoli świtało. Zastanawiałam się, co on może czuć, idąc po raz pierwszy od wielu lat po bujnej trawie. Szczęśliwie udało nam się niepostrzeżenie przemknąć koło wartowników i dopaść w porę granicy. Lezli zatrzymał się jednak przed wejściem na terytorium watahy.
- O co chodzi? – spytałam miękko, przekrzywiając głowę.
- Co jeśli…? – zająknął się, uciekając gdzieś spojrzeniem. Po raz pierwszy widziałam w jego oczach strach. On, który nie bał się wrogów, śmierci, lochów, lękał się braku akceptacji.
- Nie martw się. – odparłam i lekko dotknęłam jego ramienia. Ruszyliśmy w głąb bujnego w zieleń lasu, zostawiając za sobą wyschnięte, szare konary oplecione mleczną mgłą. Na spotkanie wybiegłam nam Amber.
- Gone! Jak mogłaś?! Nawet nie wiesz, jak bardzo się martwiłam! – rzuciła mi się w ramiona ze łzami szczęścia w oczach. Ucałowała mnie w oba policzki i dopiero wtedy dostrzegła Lezli’ego, który przyglądał nam się apatycznie. – A to jest…?
- Lezli. – uśmiechnęłam się nieśmiało. – Chodź, zaprowadzimy cię do alphy. – zwróciłam się do samca.

{Amber?}

Od Baltazara C.D. Daiki

Na pytające spojrzenie młodej wilczycy odpowiedziałem obojętnym wzruszeniem ramion. Szliśmy wąską, krętą dróżką, taszcząc upolowaną zwierzynę. Szybko przestałem odczuwać piekący ból otarcia na łopatce. Ścieżka wiodła przez położony na wzniesieniach lasek liściasty. Jakiś leśny, szarawy ptak przefrunął nam przed nosami, zaś inny – świergolił radośnie na gałęzi rosłej brzozy. Jak nigdy, cieszyłem się spacerem, oddychając świeżym powietrzem. Nie spostrzegłem, kiedy znaleźliśmy się przed jaskiniami. Daiki odszukała grotę swojej matki i położyła sarnę na ziemi.
- Idziesz? – popatrzyła na mnie wyczekująco, zatrzymując się w pół kroku. Pokręciłem przecząco łbem z nieukrywanym grymasem. Nie chciało mi się teraz iść i płaszczyć przed alphą.
- Zrobię coś z tym otarciem. – mruknąłem, patrząc posępnie na swoją łopatkę. Nic innego nie wpadło mi do głowy. Samica bez słowa zapuściła się do środka. Wolnym, niechlujnym krokiem, na którego patrząc wszystko się odechciewa, dopadłem swojej jaskini. Położyłem zdobyć przy kamiennej ścianie i zacząłem ją jeść. Skończywszy, nie mając nic do roboty, poszedłem nad jezioro i, tak jak obiecałem, obmyłem ranę. Nie było sensu robić z nią czegoś innego. Szkoda zachodu dla zwykłego zadrapania.

Od Baltazara C.D. Whisperer

Szedłem po śladach skrzydlatej samicy, które musiała zostawić za sobą całkiem niedawno. Znalazłem ją nie dalej niż parę metrów od jaskini. Siedziała, zwrócona do mnie tyłem z uniesionym łbem, śledząc karminowe niebo. Nie wiem, czy słyszała moje kroki, ale odwróciła się dopiero, gdy byłem bliżej.
- Co tu robisz? – z mojego gardła wydobył się przesadzony, nieco chrapliwy głos. Wilczyca stanęła przede mną z wahaniem, jej pysk zalewały na przemian niezdecydowanie i stanowczość, jakby prowadziła wewnętrzną wojnę.
- Chciałam się przewietrzyć. – wyjaśniła łaskawie, wzruszając ramionami. Wypuściłem powietrze z nozdrzy. Chciałem coś powiedzieć, ale zamilkłem, słysząc gdzieś w lesie ciężki stukot i szelest odgarnianych naprędce gałęzi. Zanim zdążyłem odskoczyć, coś wpadło na mnie z godną uwagi szybkością. Wstałem otrzepując się z błota i groźnie łypiąc na leżącego obok obcego wilka.
- Jak śmiesz, głupcze?! – zagrzmiałem stając na nim i uniemożliwiając mu wstanie. – Nie wiesz z kim masz do czynienia! – warknąłem obnażając kły i zaciskając pazury na jego klace piersiowej. Na próżno się szarpał, wykręcał, z każdym ruchem moje łapy wpijały się coraz głębiej. Wreszcie całkowicie opadłszy z sił popatrzył na mnie rozbieganym, strwożonym wzrokiem. Sprawiał wrażenie widma, na które ktoś nałożył skórę i futro. Musiał nie jeść od kilku tygodni.
- W… w… w… y… wyb… acz, o wielki panie! – jego głos podobny był do szczekania psa. Długim jęzorem zwilżył spierzchnięte wargi. – M… m… muszę… Ja… ja… muszę… iść… iść… biec… uciekać… - ani ja, ani Whisperer nie rozumieliśmy nic z jego bełkotu.
- Dlaczego? No? – wycedziłem przez zęby, nie zwalniając ścisku. Skrzydlata podeszła do mnie i odepchnęła lekko.
- On jest wyczerpany! – zawołała do mnie, tak jak karze się niesforne dzieci. – Zostaw go. – dodała z naganą i pomogła uciekinierowi wstać. Ledwo trzymał się na chudych, jak patyki łapach, nie było mowy o jakiejkolwiek ucieczce. Sprawiał wrażenie, jakby miał gorączkę.
- O co chodzi? Dlaczego musisz uciekać? – samica zwróciła się do wilka łagodnym głosem.
- M… m… m… musicie mnie teraz… puścić… bo klątwa… demony… połkną wasz dom. – mówił, przy każdym słowie zaczerpując oddechu. Whis cofnęła się o krok i z jęknięciem dotknęła łapą swojego pyska.
- Ha! Za kogo nas uważasz, przybłędo? Nie dam się nabrać na jakieś demony! – zaśmiałem się z wyższością. W tym momencie dostrzegłem w oczach obcego iskierki gniewu. Nagle ciszę przeciął skrzekliwy wrzask, na kształt przerażającego zawodzenia wiatru. Wraz z samicą odwróciłem głowę w stronę, skąd dochodziły enigmatyczne dźwięki, a zanim zdążyliśmy zareagować wilk pobiegł w przeciwny kierunek. Dosłownie parę sekund później koło nas przeleciał tuman ciemnej, jęczącej mgły, przeobrażającej się w różne postacie i podążył za swą ofiarą. Przyglądałem się wszystkiemu z półotwartymi ustami.

{Whisperer?}

Od Rei C.D.

   Nie wiem jak to powiedzieć ale poczułam się jakby przez moje ciało przetoczył się podmuch wiatru. Po prostu poczułam go wszędzie: na futrze i pysku, a na wet w uszach i w środku. Trwało to mniej więcej trzy sekundy, a po wszystkim odetchnęłam głęboko i odwróciłam się. Wilki zaczęły już odwiedzać każdą klatkę z osobna wrzucając więźniom po łyżce jakiejś obrzydliwej szarej mazi, na której sam widok chciało mi się rzygać. Uwięzione wilki zaczęły jęczeć i narzekać ale jeden ze strażników uciszył ich potężnym głosem.
- Jedzcie to szmaty! Smoki nie będą zadowolone z takich chudzielców! - po jaskini potoczył się donośny śmiech kilku wilków cienia.
Ja tym czasem zaczęłam się powoli skradać do wyjścia starając się nie patrzeć na jedzenie, które dostawały te biedne wilki. Wychodząc usłyszałam jeszcze tylko jeden krótki dialog.
- Chcecie nas spaść jak świnie i rzucić w paszcze smoków?! - usłyszałam oburzony głos Loure'go.
- Nie...was nie - wysyczał ktoś sarkastycznie udając miłego - Wy cuchniecie Wilkami Żywiołów, a więc zostawimy was przy życiu żebyście mogli patrzeć jak Wataha Wspomnień znika w płomieniach...
"No ładnie" - pomyślałam wychodząc na zewnątrz i rozglądając się - "Teraz tylko gdzie jest ta...".
Zamarłam. Mój wzrok zatrzymał się na olbrzymiej skalnej wieży bez okien, której szczyt tonął w szarych posępnych chmurach. "Aha! Świetnie!" - pomyślałam sarkastycznie ale nie mając wyboru ruszyłam w tamtą stronę.
    - Brawo Rea. Wybrałaś sobie wiatr to masz! Teraz leć na górę! - mruczałam do siebie.
Im bliżej byłam areny (jak to nazwał Snow) tym mniej wilków spotykałam po drodze. Zastanawiałam się czemu tak jest. Może boją się smoków czy coś? Nie! To niemożliwe! Przecież nie mogą się bać czegoś co sami hodują! Chyba...
Droga nie była aż taka krótka jak myślałam ale kiedy dotarłam na miejsce zobaczyłam większy problem. Tak jak mówił Snow dolina wyglądała jak wielka arena otoczona górami. U wejścia stało jednak dziesięciu potężnych uzbrojonych strażników rozglądających się na wszystkie strony. Zadarłam głowę do góry żeby obliczyć jak wysoko kończy się naturalny skalny mur. Aust zapewne zajęłoby to mniej czasu niż mi.
- Hej ktoś tam jest! - warknął nagle jeden ustawiając się w gotowości do ataku. Skąd on to wiedział? A no stąd, że znowu popchnęłam jakiś okropny kamień, który potoczył mu się prosto pod łapy. Nienawidzę kamieni!
- Gdzie?! - spytał inny - Bo ja tam nic nie widzę!
- No ale było tam coś! Potoczyło ten kamień do mnie! - wskazał łapą na kamień.
- Stary! Co ty jadłeś?!* - wyśmiała go reszta. Ja tym czasem korzystając z hałasu wywołanego przez strażników wzbiłam się niepewnie w powietrze. W życiu nie latałam! Teraz gdybym była widoczna zapewne wyglądałabym jak jakaś pokraka, która próbuje pływać w powietrzu. Miotałam się rozpaczliwie próbując utrzymać równowagę. Kiedy wreszcie poczułam się w miarę stabilnie pomyślałam, że lecę przed siebie i tak tez się stało. "Banał!" - pomyślałam lecz w tej chwili znów się zachwiałam i niemal dotknęłam łapą głowy jednego ze strażników. Modliłam się żeby nie sięgnął w górę ale on tylko rozejrzał się na prawo i lewo.
Powoli przeleciałam nad wilkami i ostrożnie wylądowałam po drugiej stronie.
    Wszędzie wokół mnie była mgłą tak, że wieżę zobaczyłam dopiero kiedy zbliżyłam się na odległość dziesięciu metrów. Tym co mnie najbardziej zdziwiło był brak smoków. Może gdzieś się czaiły, może spały (oby!) ale nigdzie nie mogłam ich dostrzec. Dopiero gdy ujrzałam wieżę ujrzałam tez pierwszego smoka.
Złote oczy wynurzyły się z mgły tuż obok wieży. Potem zobaczyłam szeroki nieco żabi pysk, przednie grube nogi i resztę ciał. Nie był bardzo wielki - mniej więcej wielkości trzech dużych wilków - ale stanął dokładnie pomiędzy mną, a wejściem.
- Dobry smok - mruknęłam drżącym głosem - Nie zioniemy...ogień jest fuj...
Stworzenie ryknęło jak jakiś dinozaur pokazując przy tym szeregi ostrych jak brzytwy zębów. Następnie zaczął węszyć i skradać się powoli w moją stronę. Uff! Prawie uwierzyłam, że mnie widzi! Ostrożnie nie spuszczając wzroku z lśniącego, złoto - błękitnego gadziego cielska ruszyłam łukiem w prawą stronę. Miałam nadzieję, że ominę go i wejdę do środka nie zostając zdemaskowana. Prawie mi się to udało ale smok zorientował się, że jestem po jego lewej stronie i obrócił się nagle. "No nie!"- pomyślałam i puściłam się biegiem w stronę kamiennego wejścia do wieży. Wielkie złote ślepia smoka zwróciły się w moją stronę, a on sam ruszył za mną w pogoń. "Dlaczego nie leci?" - pomyślałam i odwróciłam na chwilę głowę. Zauważyłam, że smok posiada długi masywny grzbiet przechodzący w ogon uzbrojony w ostre kolce. Ale skrzydeł nie zauważyłam. To w sumie logiczne - jak taki ciężki kolczasty smok miałby się unieść w powietrzu? Wpadłam do środka w momencie kiedy szczęki smoka już prawie mnie dosięgały. Jego szeroki łeb nie zmieścił się jednak w wejściu i bestia pod wpływem uderzenia aż się zatoczyła,a cała wieża zatrzęsła się lekko. W obawie, że się przewróci lub silny stwór zdoła ją rozwalić rozejrzałam się w poszukiwaniu jakichś schodów. Jednak Snow mówił coś o wspinaczce, nie o wchodzeniu...i miał rację. Nigdzie nie było żadnych schodów, a kiedy spojrzałam w górę zobaczyłam jedynie nieskończenie długi okrągły skalny tunel i maleńką jasną kropeczkę na jego końcu.
- Aha! Ja się dopiero co nauczyłam latać! - westchnęłam ale smok drugi raz spróbował dostać się do wnętrza więc wzbiłam się w powietrze. Podleciałam na wysokość kilku metrów i przez przypadek - jako że nie potrafiłam jeszcze doskonale latać - otarłam się o ścianę. W mgnieniu oka w skale otworzyła się klapka i z dziury wysunęła się prawdziwa szczęka, która ugryzła mnie w łapę.
- A! - syknęłam i odleciałam od ściany. Niestety oparłam się o ścianę przeciwną, z której z kolei wystrzelił płomień parząc mnie w ogon. - Aj! - wrzasnęłam ale już zrozumiałam o co chodzi. Pułapki są ukryte w ścianach wieży a więc muszę lecieć tak, żeby ich nie dotykać. To będzie trudne! Wzbiłam się w górę i przez chwilę udawało mi się lecieć spokojnie ale w pewnym momencie zostałam ukłuta przez kolce.
Przyspieszyłam.
Raz zostałam porażona prądem, raz wystrzeliły we mnie trujące opary. Leciałam coraz szybciej i szybciej, a im szybciej leciałam tym mniej pułapek napotykałam. Przyspieszyłam więc jeszcze bardziej. Kolczaste krzewy próbowały zaplątać mi łapy ale przy takim pędzie nie udało im się to. Raz musiałam też przelecieć obok ostrza ale była to już ostatnia z przeszkód. Przyspieszyłam jeszcze bardziej widząc już wyjście i...jest! Dotarłam na sam szczyt! Dosłownie wpadłam Na coś na kształt kamiennego tarasu. Spojrzałam w dziurę w podłodze przez którą się tu dostałam. Wieża wyglądała trochę jak podłużne pobojowisko. Ze ścian wystawały różnego rodzaju pułapki.
Następnie spojrzałam przed siebie i zobaczyłam na podeście leżał kryształ wielkości mojej głowy. Był w kolorze złotym ale błyszczał się i załamywał światło tak, że powstawały malutkie tęcze. Był to z pewnością najpiękniejszy kamień szlachetny jaki kiedykolwiek widziałam.

C.D.N.




*jadłeś bo wilki nie mają alkoholu XD

Od Emriv C.D. Inkary

    Las rozbrzmiewał tysiącem ptasich głosów, a każdy z nich śpiewał inną melodię. Rośliny cicho szumiały poruszane delikatnym ciepłym wietrzykiem. Promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew pragnąc dosięgnąć najgłębszych zakamarków lasu. Stawiałam powolne i spokojne kroki rozkoszując się zapachem pierwszych kwiatów i niczego się nie spodziewając. Na moim grzbiecie spoczywał prymitywny tobołek, na którego dnie znajdowało się już parę wiosennych ziół leczniczych. 
    Nieco po prawej dostrzegłam wystające z mchu fioletowe kwiatki. Na pierwszy rzut oka wydawały się być zwykłymi malutkimi roślinkami, ale z bliska można było dostrzec ciekawe szczegóły np. błyszczące niczym kryształki płatki. Już miałam zerwać kilka z nich kiedy nagły podmuch wiatru odwrócił moją uwagę. Szybko obróciłam się na pięcie i dostrzegłam Inkarę lądującą tak gwałtownie, że niemal wpadła w jedno z większych drzew.
- Inka, spokojnie! Coś stało?! - spytałam nieco zdziwiona bo zamiast podziwiać naturę ta wpada tak nagle do lasu niszcząc młoda trawę. 
Czekając aż wilczyca wreszcie złapie oddech spokojnie wyrównałam połamane przez nią kwiaty. 
- Bo... - wysapała wreszcie, a ja odwróciłam się do niej zainteresowana tym co może kiedyś z siebie wydusi. Ale spokojnie, ja miałam czas...
- Tak?
- Bo ta... Tamta wataha! 
Przyjrzałam jej się uważnie - Jaka wataha?
- Wataha Rozkładu... - wzięła ostatni głęboki wdech i wreszcie zaczęła mówić nie zacinając się - Ja tam byłam, dosłownie przed chwilą....
- Inka! - krzyknęłam nagle dopiero teraz zauważając spora ranę na jej boku.
- Co? A to! No właśnie bo jeden z tych wilków mi to zrobił. Oni planują atak! Na nas!

Inka? Mam nadzieję, że nie zepsułam ci pomysłu na ranę ;3

sobota, 14 marca 2015

Od Zee

Przeglądałam wszystkie mapy, jakie tylko były dostępne. Tylko na dwóch widniały oddalone i zamazane tereny tajemniczej Watahy Rozkładu. Na tą niebezpieczną misję ciągnęła mnie jedynie niepowstrzymana ciekawość, Jednak byłam świadoma zagrożenia, jakie niesie ta wyprawa. Spakowałam jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i przeczytałam wszystkie książki na temat wrogich watah.
Wciągnęłam powietrze i spojrzałam na gwiazdy, które nieśmiało wyłaniały się z granatowego aksamitu nieba. Najwyższy czas do snu, jutro muszę wcześnie wstać, by dotrzeć na tereny wrogów. Zamknęłam oczy i zawróciłam do jaskini. Jednak błoga nieświadomość nie nadchodziła. Co najmniej godzinę kręciłam się na posłaniu patrząc na skalny strop. Wreszcie, kiedy zmęczenie dało o sobie znać, zanurzyłam się w spokojny sen.
Ranek był zimny. Patki z nastroszonymi piórami siedziały w gniazdach tuląc się do swoich kompanów. Otworzyłam oczy i sennie sięgnęłam po torbę, by jeszcze raz sprawdzić jej zawartość. Ognisty kamyk, trochę suszonego mięsa, jakieś lecznicze zioła, kawałki bandaży, słaby noktowizor, no i oczywiście sztylet. Wstałam strzelając kośćmi i ruszyłam w drogę żując plasterek dziczyzny. Poranna mgła jeszcze się nie uniosła, więc widoczność była, więc widoczność była słaba. Para z mojego oddechu powoli wtapiała się w mlecznobiała kuzynkę. Zmrużyłam oczy i próbowałam dostrzec coś oprócz kawałka dróżki i zarysów strzelistych drzew. Nie mogąc niczego dojrzeć, przyspieszyłam.
Zza popielatych chmur wyszło słońce, oświetlając urokliwie wyżyny. Mimo, iż od ranka minęły dobre trzy godziny, nadal było bardzo zimno. Szłam wręcz mechanicznie, nie czując stawianych kroków. Leśna droga już dano zakręciła, ja natomiast musiałam iść dalej na południowy zachód – ku Watasze Rozkładu. Dyszałam zmęczona monotonnym i wyczerpującym marszem i przystanęłam, opierając się o rozłożyste drzewo. Pożarłam kawałek mięsa i zaczęłam majstrować przy noktowizorze. Przy odrobinie szczęścia dotrę do siedziby wrogów wraz ze zmierzchem.
Na horyzoncie malowały się bagna. Na sterczących z lepkiej mazi kikutach drzew czarne jak węgiel kruki czyściły sobie pióra. Słońce zdążyło już zajść, ale na szczęście byłam już blisko celu mej podróży. Założyłam noktowizor i zaczęłam iść ostrożniej, na lekko ugiętych łapach. Wkrótce przekroczyłam okropne wrota obrzydliwych bagien. Stałego lądu było zaskakująco mało, nawet jak na bagna. Z grymasem na pysku zanurzyłam się w mazi. Szybko się jednak wynurzyłam. Kamuflaż pierwsza klasa. Otrząsnęłam się z obrzydzeniem. Noktowizor co prawda był stary, ale jak na swój wiek bardzo dobry.
Po piętnastu minutach błądzenia w poszukiwaniu obozu wrogów wreszcie do niego dotarłam. Otoczony był krzakami z daleka przypominającymi ciernie. Pośrodku niewielkiej wysepki paliło się prowizoryczne ognisko, a obok niego stał nawet mały namiot na maksymalnie trzy wilki. Zmrużyłam oczy nie mogąc dojrzeć żadnych mieszkańców obozu , lecz nagle zza namiotu wychylił się jeden, okryty strzępami skóry łeb bez oczu. Skrzywiłam się i powstrzymałam się od zwymiotowania. Coś wilkopodobnego rozejrzało się ostrożnie, najwyraźniej mnie nie dostrzegając, po czym wycharczało coś niezrozumiałego. Zza niego wyłonił się nieco większy łeb, jeszcze bardziej obnażony aż do kości i jeszcze bardziej przerażający.
- Jesteś pewien, Jewenie, że nikt nas nie podsłuchuje? – spytał cienkim głosikiem mniejszy wilk
- Nikt przy zmysłach by się nie odważył, ale jeśli jakikolwiek szaleniec by się tu zapuścił, już został by zjedzony przez kruki przy wejściu do bagien. – zaśmiał się basior, najwyraźniej Jewen
Schowałam się w bezpiecznym miejscu z doskonałym widokiem na wysepkę. Wilki wyszły zza namiotu i usiadły obok ogniska.
- Podobno Alfa Kronos planuje wysłać kilku szpiegów na tereny wroga. – mniejszy spojrzał w ognisko
- Są potężni, nie wiem, czy to dobry pomysł, Harkonie – poznałam kolejne przeklęte imię tych nędzników.
- Dlaczego? – Harkon podniósł głowę oburzony – Musimy ich w końcu wybić.
- To są wilki żywiołów, a nasze moce nie są wystarczająco potężne! – Jewen podniósł głos i siebie
- I co z tego, mamy Alfę! – wrzasnął piskliwie drugi wilk
- I co z tego?! – ryknął rozwścieczony basior, po czym rzucił się na drugiego.
I tak trwali w śmiertelnym kotle gryząc się w pozostałe kawałki ciała i rozkładające się kości. W końcu obaj padli z wycieńczenia. Uśmiechnęłam się złowieszczo, nie musiałam walczyć, sami się wybili. Wyszłam z krzaków i przeszukałam obóz. Znalazłam tylko kamienną siekierę i kilka amuletów, a także kartkę papieru. Zgasiłam ognisko i odeszłam.
Otrzepałam się i wciągnęłam powietrze. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Ruszyłam prawie biegiem do najbliższego jeziora, by ugasić pragnienie i wreszcie się umyć jak przyssało na wilka. 
Dobrze wiedzieć, co knują wrogowie, nawet jeśli to niewinne szpiegostwa. Zamknęłam oczy, jutro powiem o wszystkim Alfie, a na razie, trzeba zakopać się w szorstką derkę i zasnąć.
C.D.N

czwartek, 12 marca 2015

Od Inkary

Wędrowałam po obrzeżach watahy rozglądając się bacznie dookoła. Przez cały dzień nic nie jadłam i nie miałam już siły nawet biegać w poszukiwaniu zdobyczy. Wczoraj jedynym co upolowałam była mysz, a poprzedniego dnia mały ptak. Zastanawiałam się czemu jestem taką ofermą. Normalny wilk nie miał kłopotów z łowami. Był silny, szybko biegał i daleko skakał. Dlaczego ja taka nie jestem?...
Nagle usłyszałam cichy szmer. Łamana gałązka, szelest liści. Odwróciłam się gwałtownie i skoczyłam za krzaki gdzie, jeśli słuch mnie nie mylił powinna być ofiara. Wylądowałam, cudem się nie przewracając i zobaczyłam przed sobą długimi susami uciekającą łanię. Zbierając w sobie resztki energii pognałam za nią. Głos w mojej głowie podpowiadał mi, że nie mam raczej szans dogonić zwierzyny, ale głód dał górę nad rozsądkiem, więc głośno oddychając pędziłam za łanią. Do moich nozdrzy napłynął zapach gonionego przeze mnie jedzenia niesiony delikatnym wiatrem. Moje zmysły zaczęły wariować z głodu, wyczerpania i irytacji. Skoczyłam przed siebie biegnąc jeszcze szybciej. Już prawie dogoniłam łanię. Brakowało mi jeszcze metra... I w tym momencie potknęłam się robiąc pół obrotu w powietrzu i lądując na twardej ziemi na grzbiecie.
- Właśnie udowodniłaś, że jesteś najgłupszym wilkiem na świecie - jęknęłam sama do siebie podnosząc się powoli żeby rozprostować obolałe kości. Westchnęłam głęboko i powoli omiotłam wzrokiem krajobraz dookoła mnie. Zaraz, zaraz gdzie ja jestem?... Miejsce w jakim się znalazłam nie mogło należeć do Watahy Wspomnień. Stałam na wielkiej równinie porośniętej niekwitnącym wrzosem i niskimi krzakami. W oddali majaczyły góry, a za mną rozciągał się sosnowy las z gęsto rosnącymi drzewami. Musiałam w takim razie przyjść stamtąd, ale tego lasu też nie kojarzyłam. Może za nim znajduje się wataha? Niepewnym krokiem oraz kulejąc po upadku ruszyłam w wyznaczonym kierunku z nadzieją, że szybko znajdę się w watasze. Wlokłam się łapa za łapą i chodź miałam ochotę położyć się na ziemi i już nigdy nie wstawać nie pozwoliłam sobie na odpoczynek. 
W końcu dotarłam do lasu lecz idąc między drzewami przekonałam się jaki jest wielki. Smukłe pnie nie miały końca więc zaczęłam już dopuszczać do głowy myśl o tym, że położę się tutaj i zwyczajnie umrę. 
- Czy ten durny las nie ma końca? - spytałam sama siebie ze skrajną irytacją. Zatrzymałam się stając na szeroko rozstawionych łapach żeby nie upaść i dysząc ciężko. Zrobiłam kolejny krok i nagle poczułam jak ziemia zapada się pode mną. Przez chwilę leciałam w ciemności, aż w końcu wylądowałam na czymś miękkim. Przerażona podniosłam się natychmiast rozglądając się dookoła. W końcu mój wzrok padł na coś na czym stałam. Było to... Na wpół zjedzone ciało wielkiego łosia. W słabym świetle dochodzącym z pochodni, przyczepionej do ściany skalnego korytarza ciągnącego się w głąb podziemia w którym się znalazłam, zobaczyłam, że mięso ma czarny kolor i najwyraźniej spleśniałe. Ślady pazurów i kłów na ciele zwierzęcia były zielonkawe i porośnięte czymś co przypominało nieco grzyby pleśniowe. Tak jakby drapieżnik, który zaatakował zdobycz i przywlókł ją tutaj roznosił pleśń i zepsucie. Zakryłam nos łapą bo zapach unoszący się od martwego łosia był nie do zniesienia. W końcu oprzytomniałam nieco i zeszłam szybko z łosia dokładnie wycierając łapy w kamienną podłogę korytarza. Co ja mam teraz zrobić? Spojrzałam do góry. Otwór przez który musiałam wpaść w jakiś magiczny sposób znikną lub zamkną się za mną. Chyba nie mogło mnie spotkać nic gorszego... Ostrożnie ruszyłam przez korytarz, którego końca nie było widać w złotawym świetle pochodni przyczepionych co jakiś czas do ściany. Zostawiłam za sobą zepsute ciało jelenia nie ośmielając się wziąć nawet gryza mięsa mimo, że czułam ssący głód w żołądku. Zastanawiałam się czy na swojej drodze zobaczę jeszcze dużo podobnych ofiar stęchlizny. Przyśpieszyłam do biegu chcąc opędzić się od mrocznych myśli. Biegłam tak przez dłuższy czas utrzymując stałe tępo. W pewnym momencie usłyszałam jakieś głosy, a w następnej chwili wąski korytarz zaczął się poszerzać. Zobaczyłam ostry zakręt za którym zapewne znajdowały się istoty rozmawiające ze sobą. Instynkt kazał mi zachować ostrożność. Przy ścianie podkradłam się d zakrętu i wyjrzałam ostrożnie. Były tam wilki! Około piętnaście wielkich basiorów siedziało przy ognisku, najwyraźniej naradzając się. Za nimi było szerokie wyjście na zewnątrz. Jeśli chciałam się stąd wydostać to jedyną szansą było przemknięcie się do wyjścia. Oczywiście mogłabym normalnie przejść i wyjaśnić im, że się zgubiłam, ale głos w mojej głowie podpowiadał mi, że wilki nie są moimi przyjaciółmi. Przyjrzałam się im dokładniej. Zaraz... Coś jest nie w porządku. Wilki przypominały trochę tamtego jelenia. Też miały na sobie pleśń tyle, że one były żywe. Czy to one tak załatwiły swoją ofiarę? Nadstawiłam uszu i zastygłam w bezruchu.
- ...Mają przewagę liczebną. Możemy mieć trudności z pokonaniem ich - odezwał się jeden z nich, chyba najmniejszy.
- Zack! Przecież my jesteśmy od nich o wiele lepsi! - zaśmiał się siedzący tyłem do wyjścia.
- Ja też uważam, że jesteśmy już wystarczająco gotowi na atak, alfo - poparł poprzedniego inny wilk. 
- Wataha Wspomnień nie jest przecież potęgą elitarną. Wilki żyjące tam są miłe i spokojne - zakpił jakiś.
- Żebyś się nie zdziwił - syknęłam utkwiwszy w nim morderczy wzrok. 
- Słyszeliście to? - spytał Zack wstając i rozglądając się dookoła.
- Nie bój się mały - zaśmiał się z niego alfa - Dla tchórzy nie ma tutaj miejsca.
- Coś słyszałem! - upierał się - Jakiś szept...
Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem wyszłam z ukrycia tak, że wilki mnie widziały. 
- To byłam ja - powiedziałam starając się przybrać wojowniczy ton i ukryć drżenie głosu. Zaskoczone wilki podniosły się natychmiast. Nie miałam planu, ale miałam nadzieję na chociaż trochę szczęścia tak żeby udało mi się przeżyć. 
- Kim jesteś? - spytał alfa powoli zbliżając się do mnie. 
- Pochodzę z Watahy Wspomnień i jeśli tylko odważycie się zaatakować nas przekonacie się, że nie łatwo się poddamy - wyjaśniłam dumnie podnosząc głowę.
- Doprawdy? - zarechotał obleśnie podchodząc jeszcze bliżej - Pewnie teraz myślisz, że uda ci się uciec do swojej bezpiecznej norki i przekazać reszcie twojej zapchlonej watahy, że szykujemy na was atak, czyż nie?
- Może - powiedziałam jednocześnie zastanawiając się co zrobić. 
- W takim razie cię zaskoczę bo tym co cię czeka jest tylko śmierć! - zaśmiał się jednym susem dopadając mnie. Zamachnął się i wyszczerzając kły w psychopatycznym uśmiechu zadał mi mocny cios w żebra pozostawiając na moim boku długi, krwawy ślad pazurów. Krzyknęłam i nie wiele myśląc uniosłam się w powietrze i wyleciałam z groty. Oczywiście wilki z Watahy Rozkładu nie mogły mnie dogonić więc kiedy byłam już wysoko rozejrzałam się po krajobrazie rozciągającym się pode mną. Ostrzegłam znajome tereny i jak najszybciej mogłam skierowałam się tam żeby powiadomić Emriv o tym co się stało.

Emriv? 

środa, 11 marca 2015

Od Aust C.D. Daiki

    Po kolejnych kilku godzinach weszłyśmy w obszar pól i łąk gdzie śniegu było jak na lekarstwo. Małe  obłoki spokojnie płynące po niebie robiły się coraz większe i ciemniejsze aż wreszcie na horyzoncie pokazał się nam czarny szczyt spowity mroczną mgłą. Tuż nad nim zawisła równie czarna burzowa chmura strzelająca co chwila piorunami. W miarę jak się do niej zbliżałyśmy wiatr wiał coraz silniej.
- Co się dzieje? - spytała Connie.
- Zbliżamy się do celu - odparła Emriv  - I dalej nie widać Rachel...
Rozglądałyśmy się na wszystkie strony lecz wilczycy nigdzie nie było. Być może się ukryła, albo została złapana przez Nefarę. A jednak....
 
    - Ej patrzcie! - zawołała nagle zdziwiona Daiki wskazując na grotę Nefary. Przynajmniej tak myślałam do póki nie przyjrzałam się dokładniej. Daiki nie wskazywała na grotę tylko na chmurę burzowa, która jakimś cudem zaczęła się przesuwać. Bardzo powoli i z trudem ale przesuwała się na północ. Wtem poczułyśmy mocny wiatr. To on ją pchał, a z każda chwilą stawał się coraz silniejszy.
    Wiatr targała moim futrem na wszystkie strony. Moje myśli wyglądały podobnie. O co chodzi? Czyżby Nefara szykowała się do bitwy już teraz? Kiedy nie mamy Rachel? Przyjrzałam się grocie dokładniej ale nie zauważyłam żadnych okien przez, które mogłaby nas zobaczyć. Niedługo miałam poznać odpowiedzi na moje pytania...
    Kiedy byłyśmy już u stóp wielkiej groty Nefary zobaczyłyśmy coś czego żadna z nas nie mogła się spodziewać! Zaledwie parę metrów od nas stała wilczyca z rozwianą kremową sierścią, a grzywką rudo-brązową. Dobrze zbudowana lecz nieco niższa ode mnie stała tyłem więc nie mogła nas zobaczyć. Pysk miała zadarty do góry i choć przez wiatr nie było jej słychać wiedziałam, że szepcze coś pod nosem. Patrzyła prosto na wir wietrzny popychający chmurę do przodu. Od razu zrozumiałam, że to ona rozpętała wichurę.
Przez chwilę stałyśmy wszystkie przerażone patrząc na nią z wytrzeszczonymi oczami lecz już po chwili puściłyśmy się biegiem niczym spłoszone stado wrzeszcząc:
- Rachel! Przestań!
- Zwariowałaś?!
- Co ty sobie myślałaś?!
- Co ty robisz?!
- Rachel, nie!
Wilczyca odwróciła ku nam nienawistne spojrzenie, zmarszczyła nos i warknęła groźnie po czym powiedziała mocnym i pewnym głosem.
- Czego tu szukacie?! Pomocy?! Możecie sobie pomarzyć!
- Rachel! Ty...! - Rea rozzłoszczona jej zachowaniem skoczyła na nią powalając ją na ziemię. Wichura nieco się zmniejszyła ale Rachel uparcie dalej miała ją pod kontrolą. Rea warknęła i ugryzła wilczycę w łapę. Ta z kolei szarpnęła się, wyrwała i pchnęła ją na ziemię. Tak zaczęły się bić i gryźć, a wiatr stopniowo łagodniał.
- Co wy robicie?! - wrzasnęła Emriv - Przestańcie natychmiast! -
Ale one jej nie słuchały - albo nie słyszały. Daiki nie wiedziała co robić ale nie zwracała uwagi na Connie, która schowała się za nią przestraszona.
- Rea! Przestań! - krzyknęłam popierając Emriv.
- Rea! Rachel! - wrzasnęła znów Alfa. Kiedy zauważyła, że wilczyce w ogóle nie zwracają na nią uwagi tupnęła w łapą. Ziemia wybrzuszyła się lekko i długa bruzda pognała w stronę walczących wilczyc jak gdyby ktoś pod spodem kopał. Pomiędzy Rachel, a Reą nagle wyrosły potężne korzenie rozdzielając je i odsuwając dwa metry od siebie i następnie związując im przednie łapy. Wilczyce padły na ziemię zdezorientowane, a wiatr zupełnie ustał i chmura burzowa przestała się przesuwać. Nastała krótka cisza, którą nagle przerwał stłumiony krzyk dochodzący ze środka groty.
- Magia przestała działać! Są wszystkie! Połączyły siły!
Słuchałyśmy tego ze zdziwieniem, a następnie wszystkie zakradłyśmy się pod wejście. Nawet Rea i Rachel jakby zapomniały o bitce zaciekawione głosami ze środka.
Zbiłyśmy się w ciasną kupkę tuż pod wejściem i nasłuchiwałyśmy. Słyszałyśmy odgłosy łap jakby ktoś chodził w kółko, oraz głosy.
- Pani, nie przejmuj się...
- Nie przejmuj się?! Zwariowałeś?! One zaatakują! - rozpoznałam głos Nefary.
- Jesteś od nich potężniejsza, dasz radę.
- Nie kłam! Tylko idź rozstawić straże wokół groty...! - nagle umilkła. Zrobiło się dziwnie cicho. Nie rozumiałam o co chodzi do póki nie zauważyłam, że Daiki wychyliła głowę i patrzy wielkimi oczami do środka. Szybko pociągnęłam ją do siebie zrozumiawszy, że demonica ją zauważyła.
- Daiki, co ty sobie myślałaś? - szepnęłam, ale żadna z nas nie zdążyła już nic więcej powiedzieć bo usłyszały tylko głośny przerażający śmiech.

C.D.N. > Daiki? Rachel? Emriv? Rea?

Od Zee

Po ciężkiej i męczącej wspinaczce wreszcie dotarłam na szczyt góry, a właściwie wysokiego wzniesienia z ostrym zboczem. Zimny, ale miły wiatr czesał moją pomarańczową sierść przynosząc błogie uczucie odświeżenia, szczególnie po wyczerpującej wspinacze. Usiadłam na płaskiej formie skalnej, rozkoszując się widokiem połaci wielkich, powoli wchodzących zieleń lasów i żółtych łąk. Tuż pode mną rosła japońska wiśnia, która pod wpływem nawet najlżejszego ruchu powietrza kołysała się niebezpiecznie. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w swoich refleksjach. Jak to ja, nie myślałam o sensie życia, ani o pytaniach typu : „Co było pierwsze, jajko czy kura?”, tylko o strategii nadchodzącego polowania, o tym co jeszcze muszę zrobić itp. Kiedy obmyśliłam już plan na kolejne godziny pięknie zapowiadającego się dnia, wstałam powoli i już miałam odejść, kiedy zauważyłam coś biało – czarnego bujnej koronie drzewka pode mną. Ostrożnie, starają się jak najmniej wychylić sięgnęłam po to i ku mojemu zaskoczeniu, nie był to jakiś kłębek, czy martwy ptak, tylko… szachy. Zmarszczyłam brwi trzymając w łapach dziwną, drewnianą planszę. Słyszałam o szachach, ale nigdy w nie nie grałam. Ale skąd one mogły się tutaj znaleźć. Może, może to kogoś z watahy? Wsadziłam sobie grę pod pachę i szybko zeszłam z góry. Dzień był ciepły, ale nie gorący, toteż z mocnym wsparciem ukochanego słońca ruszyłam energicznie do najbliższej jaskini, nucąc wesołą melodię. 

Po kolejnych pięciu nieudanych próbach, zrezygnowałam. Zresztą te wilki pewno coś tak rozgłoszą, a właściciel się po nie zgłosi. Nie martwiąc się już tym problemem udałam się do mojej jaskini, by odłożyć szachy na honorowe miejsce, czyli na samym wejściu do jaskini. Szybko napisałam karteczkę i położyłam ją na planszy, po czym poszłam na planowane wcześniej, lecz trochę opóźnione przez poszukiwanie właściciela tej biało – czarnej gry polowanie

Minęło już kilka dobrych dni od znalezienia przez mnie szachów, a właściciel nadal się nie zgłosił, więc postanowiłam je sobie zatrzymać. Wcześniej nie otwierałam metalowej klapki, bo nie chciałam naruszać czyjejś własności, ale teraz nie miałam wątpliwości, że pan lub pani tej gry już się nie znajdzie, więc teraz bez najmniejszych wyrzutów sumienia uchyliłam wieko szachów. Ku mojemu zaskoczeniu figury szachowe nie były zrobione z drewna, jak to z szachami bywa, tylko z dziwnego rodzaju stali. Jej kawałki ( pomieszane z miedzianymi blaszkami u dołu i z boków figur) były albo zlutowane, albo złączone czarnymi gwoździami. To pachniało podejrzanie. Mimo to zaczęłam grać. Figury przeciwnika ruszały się same, bez mojej pomocy, więc zdawało mi się, że gram z kimś. Szachy okazały się taką ciekawą grą ( dziwnie zdawało mi się, że już kiedyś w nie grałam), że grałam całe 4 godziny bez przerwy. Jednak potem zdarzyło się coś całkowicie nieoczekiwanego.

Trzymając skoczka w powietrzu myślałam nad ostatnim atakiem na króla. Od trzydziestu minut trzymałam go w szachu, ale on sam sprytnie unikał wszelkich ataków. Nagle olśniło mnie. Niekoniecznie musiałam ruszać się najbliższą figurą. Położyłam gońca na miejsce, z którego go wzięłam i zaatakowałam króla wieżą, krzycząc przy tym triumfalnie :
- Szach mat!
W przewróconym przez moją figurę królu coś chrupnęło, zagotowało się, a on sam urósł trzykrotnie. Odsunęłam się przerażona. Spod malutkich nóżek figury wysunęły się odnóża mechanicznego pająka, a reszta figur poszła w jego ślady. 
C.D.N

Od Zee

Jako, że dostałam posadę zwiadowcy, postanowiłam się trochę podszkolić w tym fachu. Tylko, co robić? Nie mając pomysłu udałam się nad niewielkie jeziorko. Nad wodą leniwie unosiły się tłuste komary, a na jej powierzchni siedziały nartniki. Siedziałam tak chwilę, nie mając zupełnie niczego, co można by począć. Nagle, uświadamiając sobie, że jezioro to woda skrzywiłam się i wlazłam na pobliskie drzewo. Jak ja mogłam to zrobić, przecież woda jest obrzydliwa, fuj! Westchnęłam ciężko i patrzyłam sennym nieco wzrokiem na ptaki fruwające od drzewa do drzewa i małe borsuczątka ślepo podążające za swoją mamą. Nie miałam zupełnego pojęcia, co ma robić zwiadowca. Śledzić wrogpw, którzy zapuścili się na nasze terenyto jasne, ale co jeszcze? Być cieniem wszystkich członków watahy? Nie to chyba rola szpiega. Podniosłam łeb w nagłym olśnieniu. Już wiem! Patrolować tereny watahy, to jasne! Jak ja mogłam być tak głupia! No nic, trzeba wziąć się wreszcie do roboty. Zeskoczyłam energicznie z drzewa, mało co nie kręcąc sobie przy tym karku i popędziłqm na łeb na szyję przez gęsty, głośny las. Płoszyłam ptaki siedzące już w swoich gniazdach i dopieszczające swych potomków, przegoniłam dwa skunksy z dróżki i o mały włos nie walnęłam się nosem w wapienną skałę. Zatrzymałam się przed nią i zafascynowanym wzrokiem zmierzyłam od stóp do głów. Była wielka, potężna i emanowała tajemnicą. Coś w sam raz dla mnie. Nie cierpiąc zwłoki zaczęłam badać ścianę, szukając jakiś szczelin czy małych przejść do jaskiń. Jednak na nic nie natrafiłam. Zrezygnowana miałam już odejść, kiedy moja łapa spoczęła na małym, okrągłym otworku. Odwróciłam głowę w stronę kółka. Było dzienie równe, co wskazywało, że zostało zrobione przez jakąś istotę, a nie przez matkę naturę. Przyjrzałam mu się dokładniej. Przez małą dziurkę wydobywało się fioletowe światło. Nie miałam żadnych wątpliwości, że to była ukryta jaskinia. Drapiąc pazurami w kruchym wapniu, po dziesięciu minutach rozkopałam przejście i ostrożnie zanurzyłam się w jaskinkę. Ze stropu kapały krople słodkiej wody, toteż podłoga była mokra. Z obrzydzeniem stąpałam po niej, krzywiąc się przy każdym kroku. Rozpaliłam małe światełko, oświetlając lepiej to niecodzienne pomieszczenie ( gdyż mdły,purpurowy blask zapierających dech w piersiach kryształow nie dawał wystarczająco tyle jasności, ile pragnęłam ). Chwilę pokręciłam się to w prawo, to w lewo, zachwycając się szczególnie ognistymi kamykami. Wreszcie postanowiłam o niej komuś powiedzieć. Tylko komu? Nie znałam jeszcze prawie nikogo w watasze, a chciałam zachować to jako sekret, oczywiście nie przed Alfą, ale przed innymi ciekawskimi. Biorąc jeden, mały ognisty kamyczek wyszłam z jaskini i ze zdziwieniem ujrzałam, że już zapadła całkowita noc. Oświetlając drogę kamykiem doszłam do przydzielonej mi jaskinki i natychmiast zasnęlam tuląc do piersi moją zdobycz. Śniło mi się tysiąc jaskiń tysiącami skrzyń zamkniętych na trzy spusty.
Obudziłam się wcześnie i od razu pobiegłam do ściany z wapnia, żeby sprawdzić czy to nie sen. Nie, to nie był piękna mara, to było naprawdę. Dla upewnienia się sprawdziłam, czy w mojej prymitywnej torbie, którą zawsze miałam przy sobie nadal leży ognisty skarb. Był tam i nadal świecił pięknym, czerwono - pomarańczowym światłem. Podekscytowana wybiegłam na zewnątrz. Na błękitnym niebie widniały bialutkie baranki, pędząc przez podniebną łąkę. W podskokach pobiegłam nad wodopój, przy którym stało kilka lisów i dwie sarny oraz jeden wilk.
Wilku?

wtorek, 10 marca 2015

Od Aust C.D. Jacoba

    Z przerażeniem patrzyłam jak Jacob spada z wysokiego drzewa. Już myślałam, że sobie złamie łapę kiedy niewiele nad ziemią przywołał lekki podmuch wiatru. Z wesołą miną podleciał kawałek do góry i w miarę miękko opadł. Przez chwilę stałam tak wpatrzona w niego nie wiedząc co mam powiedzieć gdy wreszcie odezwał się.
- Tak, wymyśliłem  to w locie - uśmiechnął się jeszcze szerzej wstał i otrzepał czerwone futro z kurzu - Co tu robisz tak w ogóle?
- Wracałam ze zwiadów - odparłam - I...idę coś zjeść - to mówiąc zaczęłam już iść w stronę mojej groty. Jacob błyskawicznie wstał i dwoma susami dogonił mnie.
- Ej! Czekaj! Dopiero wstałem też jestem głodny! Do tego spałem na drzewie, a wiesz jak to źle wpływa na trawienie?
Popatrzyłam na niego z ukosa.
- Emriv mi o tym nie mówiła, a to oznacza, że o tym nie wie, a jeśli ona o tym nie wie to...
- To jest prawda! - przerwał mi wiedząc co powiem - Czytałem o tym!
- To ty coś kiedyś przeczytałeś? - zaśmiałam się. Trudno było mi sobie wyobrazić Jacoba nad książką!
- No pewnie! Na przykład...yyy....
- Yyy? Emriv nigdy nie wspominała mi o takiej książce.
- Czemu ciągle mówisz o Emriv?
- Bo tylko ona z całej watahy przeczytała chyba wszystkie książki jakie są na świecie - odparłam tonem pełnym zdziwienia ponieważ ja bym tak nie mogła. Owszem przeczytałam parę książek ale zawsze wolałam praktykę!
- A wiedziałaś, że jeżeli stanęłoby się nad wodospadem z zatkanym nosem to nie słyszałoby się huku wody? - zmienił temat.
- Próbowałeś? - wybuchnęłam śmiechem.
- Eeee...no...
    Tak mniej więcej rozmawialiśmy sobie przez całą drogę do póki nie zauważyliśmy na horyzoncie stada...

Jacob? XD

Witamy Zeren!

Imię: Zeren, zdrobniale Zee.
Drugie imię: Sanay, choć ona sama za nim nie przepada, wszyscy ją tak nazywają.
Przydomek: "Ognik"
Wiek: 14 lat i 9 miesięcy
Płeć: Wadera
Żywioł: Ogień
Stopień umiejętności magicznych: 4
Stanowisko: Zwiadowca
Charakter: Sanay jest całkiem sympatyczną, ale i zadziorną waderką. Czasami jest pyskata i umie się obronić. To bardzo samodzielna hipochondryczka, ciągle doszukująca się u siebie wszelakich chorób. Potrafi rozśmieszyć nawet najbardziej zdołowanego wilka i podnieść go nieco na duchu. Jest urodzonym mówcą, swoimi ( czasami nieprzemyślanymi ) mowami porywa tłumy, często ku jej zaskoczeniu. Uwielbia wspinać się na drzewa. Jest niezmiernie ciekawska i wsadza swój zadarty nosek tam, gdzie nie powinna, więc ma dość dużo przygód. Trudno ją zdenerwować, ponieważ zawsze tryska energią i humorem. Nie zniechęca się łatwo i kiedy postawi sobie cel, za wszelką cenę musi go osiągnąć, nic jej nie powstrzyma. Wprost uwielbia płatać figle i robić psikusy, ale oczywiście nie przepada za byciem ich ofiarą. Nie boi się właściwie niczego ( poza niedźwiedziami ), choć często musi słono płacić za swoją odwagę. Zee jest sprytna niczym lisica, posługuje się fortelami, by osiągnąć to co chce. Cechuje ją lojalność, nigdy nie zdradzi przyjaciela, a nawet jest w stanie poświęcić dla niego swoje życie. Nigdy, nawet w zagrożeniu życia nie zdradzi, ani nie skrzywdzi przyjaciela
Zalety: Zee porusza się właściwie bezszelestnie, jak sowa w locie. Może i nie jest zbytnio silna, ale umie się wygiąć we wszystkie strony i wywinąć się nawet z bardzo mocnego uścisku. Całkiem nieźle się też wspina. Jest wręcz idealnym łowcą, ale i także wymagającym przeciwnikiem.
Wady: Nie jest zbytnio silna, nie umie się przepychać. Nienawidzi kąpieli, a nawet picia.
Rodzina: 
 Matka – Arkadia [ ponoć nadal żyje]
 Ojciec – Samuel [umarł ze starości]
 Siostra – Nadine [zaginęła]
 Brat – Harkon [ zmarł tuż po narodzinach]
Zauroczenie: -
Partner: Chciałaby, chociaż może troszkę później
Szczeniaki: Na razie nie chce ich mieć.
Upomnienia: 0
Nick: Loue 

niedziela, 8 marca 2015

Od Jacoba

Siedziałem na drzewie zastanawiając się z jakiego powodu się tam znalazłem. Był wczesny ranek, słońce oświetliło pierwszymi promieniami całą watahę łącznie z moim drzewem. Była to sosna, duża i rozłożysta. Co ja na niej robiłem? Nie mam pojęcia, ale wszystko wskazuje na to, że spałem, bo czując nieprzyjemne kłucie sosnowych igiełek obudziłem się. W sumie jak na mnie to nic dziwnego bo przecież kiedyś trzeba spróbować jak śpi się na drzewie, a taki świr jak ja może sobie na to pozwolić. Tyle, że poszedłem spać we własnej grocie. Ostrożnie spojrzałem w dół, podnosząc się i balansując na gałęzi. Do ziemi było dość daleko więc marne szanse, żebym mógł wdrapać się na nie przez sen. Nigdy zresztą nie lunatykowałem więc dziwne by było gdybym nagle zaczął. Chociaż... Mogłem na drzewo dostać się za pomocą nowego żywiołu: wiatru. Ciągle zapominam, że władam także nim, chodź jak na razie dość nieumiejętnie. Jeśli chodzi o lunatykowanie, to po mnie wszystkiego można się przecież spodziewać.
- Jacob? - usłyszałem z dołu głos co zmusiło mnie do ponownego spojrzenia pod siebie. Przy drzewie stała Aust ze zdziwieniem wymalowanym na pysku*.
- Hej, jak tam? - zaśmiałem się ignorując dziwną sytuację. 
- Dobrze, ale co robisz na drzewie?! - jej mina przypominała teraz wyraz pyska matki pytającej szczeniaka czemu zrobił coś złego lub absurdalnie głupiego. W sumie wiele wilków traktowało mnie jak bobasa i wcale się im nie dziwię, bo mimo że wcale nie wyglądałem na małego w środku byłem niedorozwiniętym ADHD'owcem**
- Um... No więc zadaję sobie to pytanie od kąt się obudziłem właśnie tutaj - przyznałem.
- Nie wiedziałam, że lunatykujesz - mruknęła uśmiechając się delikatnie.
- Ja też! - zawołałem z irytacją. Czy jest jeszcze dużo rzeczy których o sobie nie wiem?
- A jak masz zamiar stąd zejść? - spytała. No tak nad tym się jeszcze nie zastanawiałem...
- Chyba spadając - jęknąłem i po prostu zeskoczyłem.

Aust? 

*Przepraszam za określenie, miało być bardziej pieszczotliwe, ale przecież nie napiszę "pyszczku" bo to takie szczenięce.
**Nie wiedziałam jak napisać... Ale chyba każdy wie o co chodzi XD

Misje!

    Chcieliście misje to macie! XD
Już tłumaczę o co chodzi. Misje będą umieszczane w zakładce "Konkursy" więc nie zapominajcie tam zajrzeć raz na jakiś czas. Każda misja trwa miesiąc i każda z nich jest prosta. W odróżnieniu od konkursów nie zdobywa się za nie ks. lecz trofea (tak, postanowiłam to połączyć). Misje będą dla każdego kto chce być po prostu wyróżniony lub nie ma pomysłu na opowiadanie :) Jak widzicie w zakładce "Konkursy" macie już pierwszą misję. Macie tam jedno zdanie kluczowe, do którego macie ułożyć opowiadanie (bo o to chodzi w każdej misji). Pisząc opowiadanie do misji napisz w tytule wiadomości - Od (imię wilka) Misja. Dalej mamy "czas" czyli od kiedy do kiedy trwa misja, a co za tym idzie - kiedy można zdobyć dane trofeum. Wszystkie trofea, które wilk uzbiera będą zapisywane pod jego formularzem. Oczywiście będę wdzięczna za każdą propozycję misji XD
    Mam nadzieję, że wszystko zrozumieliście, a jeśli nie to śmiało piszcie w komentarzach na dole.

                                                                     Tak przy okazji, wszystkiego naj. z okazji dnia kobiet!                    
         Emriv

poniedziałek, 2 marca 2015

Od Whisperer C.D. Baltazara

Basior zachłysnął się wodą i upadł na ziemię. Szybko podbiegłam i pomogłam mu odksztusić wodę z płuc. Spojrzał na mnie załzawionymi oczami, jakby chciał się upewnić, że to ja. Był jeszcze słaby, więc otuliłam go kokonem z moich skrzydeł i zaniosłam do jego jaskini. Podczas lotu cały czas się patrzył na mnie, a kiedy to zauważyłam, szybko odwrócił wzrok. Moje myśli były sprzeczne, tak jak uczucia. Zaniosłam go na legowisko i upewniłam się że ma wszystko co mu było trzeba. Po chwili wyczerpany zasnął. Jego rany już się goiły. Wyszłam na zewnątrz, żeby zapewnić mu prywatność. Był piękny gwiaździsty wieczór. Słońce leniwie opadało za widnokrąg, tworząc na chmurach fantazyjne sploty i zawijasy. Różowo-pomarańczowe niebo pięknie odbijało się w wodzie. Zakochałam się w tym widoku. Trawa zażółciła się od blasku słoneznego. Tworzące się delikatne wiry, urzekały swym kunsztem. Usiadłam patrząc na złocone konary. Nagle Baltazar zaszedł mnie od tyłu.
<Baltazar?>