Wiatr delikatnie dmuchał w gałęziach młodych brzóz. Westchnęłam rozkosznie, gdy nagle poczułam ujmujący głód. Szczęściem byłam na polanie, więc i do jakiegoś stada nie będzie daleko. Szybko dostrzegłam samotną łanię. Skoczyłam na nią, wbijając pazury w jej wątły brzuch. Ofiara wydała z siebie ostatnie tchnienie...
Posilona ruszyłam w stronę bagien i rozlewisk. Przypadkowo wpadłam na jakiegoś wilka.
- Wybacz, nic ci nie jest? - spytał z zakłopotaniem i pomógł mi wstać.
- Nie... chyba - odpowiedziałam cicho. Basior uśmiechnął się pogodnie, podając mi łapę.
- Jak się nazywasz? Ja Jacob - oznajmił z ciepłym wyrazem pyska. Może to skłoniło mnie by mu zaufać?
- Dokatte - spuściłam głowę.
<Jacob?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz