Patrzyłem na Hope, mając wrażenie, że sam się zaraz rozpłaczę. Szczeniaki śmiały się bez opamiętania, nawet większość dorosłych im wtórowała. Tylko kilku dorosłych wyglądało na przerażonych zaistniałą sytuacją - to świętu miało być czasem do wspólnej zabawy i radości, a nie czegoś takiego. Daiki stojąca w pobliżu gorączkowo próbowała coś wymyślić, aby naprawić tą sytuację.
Jeszcze dwie godziny temu stałem sam na placu, patrząc na radość innych wilków. Nawet Podniebni Rycerze (moi przyjaciele, z którymi wypełniałem misję) znaleźli sobie inne zajęcia, niż spędzenie czasu ze mną. Stałem tak, przypominając sobie Resę. Daiki podeszła wtedy do mnie i spytała się, jak się bawię i czy mi się podoba. Odwróciłem się, starając ukryć łzy. Brak matki dotarł do mnie ze zdwojoną siłą. Czułem się jak kilka lat temu - gdy rodzice zginęli, a ja zostałem sam na świecie. Daiki przejęła się mną jednak, i, wiedząc, skąd te łzy, zaproponowała, abym to święto spędził z nią. Obiecała zastąpić mi matkę. Przytuliłem się do niej i zaraz zapomniałem o swoim smutku. Przez te dwie godziny bawiliśmy się kapitalnie.
A teraz znów poczułem ten smutek, patrząc na zawstydzoną Hope. Nie, nie mogłem tego tak zostawić. Nagle, nie wiadomo skąd, poczułem w sobie jakąś dziwną energię. Czując jej nagły przypływ, wiedziałem już, jak ją spożytkuję. Wysiliłem się, aby podnieść cień Hope. O dziwo, nie było to wcale takie trudne. Zamiast jednak podnieść się jak kartka papieru, wstał. Dosłownie wstał, jak normalny wilk, i ukłonił się publiczności. Wszyscy wyglądali na zszokowanych. Przestali się natychmiast śmiać, a Hope uniosła swoją piękną twarz, aby zobaczyć, co się stało. Spostrzegła mnie w tłumie, a ja do niej mrugnąłem. Otarła szybko łzy, a tłum zaczął jej głośno klaskać i wiwatować. Kirkhe wyglądała, jakby dostała czymś w twarz, a ja patrzyłem na to z nieukrywaną satysfakcją.
Hope? (: Dawno nie pisaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz