Szliśmy przez chwilę w milczeniu. Zastanawiałem się, co powiedzieć żeby podtrzymać rozmowę, ale nic ciekawego nie przychodziło mi do głowy. Szliśmy po kamienistym odcinku zbocza skacząc po ciemnych skałach jak kozice. Nagle usłyszałem trzask i błyskawicznie odwróciłem się chcąc sprawdzić, co się stało. Głaz, na którym właśnie stała Daiki pekł i kawałem odłamał się spadając w przepaść. Wadera krzyknęła i zsunęła się w dół. Szorowała pazurami po gładkim kamieniu, chcąc znowu odzyskać równowagę. Skoczyłem do przydu i chwyciłem zębami jej kark. Na szczęście była lekka i mogłem bez problemu podciągnąć ją do góry i postawić na dużym i stabilnym kamieniu.
- Dzię... kuję - wydyszała
- Nic ci nie jest? - spytałem z lekkim niepokojem.
Skrzywiła się lekko.
- Fizycznie raczej nie, ale dosyć kocno się wystraszyłam. Myślałam, że spadnę... Ale będę żyć, nic się nie stało.
Przez chwię nikt nic nie mówił.
Daiki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz