poniedziałek, 3 listopada 2014

Od Jacob'a

Tego dnia obudziły mnie przyjemne promienie słońca. Zdziwiło mnie to, bo przecież jest już późna jesień... Ale jak widać lato postanowiło się z nami pożegnać i mimo, że wiał chłodny wietrzyk wszędzie panowało miłe ciepło. Wybiegłem z mojej groty i pędem ruszyłem w stronę wodospadu, żeby upolować coś smacznego na wielkie śniadanko. Biegłem i biegłem lecz zamiast zwalniać i męczyć się pędziłem jeszcze szybciej rokoszując się pędem powietrza. W końcu kiedy dotarłem na łąkę przy wodospadzie zatrzymałem się i zacząłem rozglądać się za zwierzyną. Nigdzie jednak nie dostrzegłem nic co mogło by zostać mianowane moim śniadankiem. Po półgodzinie zacząłem biegać po łące szukając jakiegoś zwierzęcia. Dalej NIC. Ruszyłem w stronę lasu z nadzieją, że tam znajdę ofiarę. Tam jednak też nic nie złapałem. W końcu zrezygnowany, zmęczony i zirytowany powlokłem się do centrum watahy. Kiedy już prawie doszedłem do mojej groty coś śmignęło mi tuż przed nosem. Był to zając. Bez zastanowienia rzuciłem się w pogoń za nim. Biegłem tylko chwilkę i już prawie go miałem kiedy on nagle się zatrzymał i odwrócił w moją stronę.
- Nie zabijaj mnie! - pisnął zanim zdążyłem go zagryźć. Zdziwiony przyjrzałem się mu dokładniej. Miał małe, chude łapki, zmierzwione i brudne futerko, a jego duże czarne oczka wyrażały głęboki smutek. W sumie i tak nie najadłbym się nim...
- A co dostanę w zamian? - warknąłem.
- Pokażę ci magiczne miejsce - zając uśmiechnął się lekko. 
- Niech będzie - zgodziłem się - Tylko się pośpiesz! I jeśli tylko mnie okłamujesz lub spróbujesz uciec gorzko tego pożałujesz.
Zwierzak zaśmiał się po czym grzebnął małą łapką uzbrojoną w ostre pazurki w ziemi, a cały otaczający mnie krajobraz zniknął. Przez chwilę poczułem się jakbym zemdlał. Otaczała mnie czarna i przerażająca nicość. Po chwili jednak znalazłem się na łące pokrytej małymi żółtymi kwiatkami. Rozejrzałem się dookoła i z lekkim przerażeniem stwierdziłem, że nigdy tu nie byłem co oznaczało, że nie będę umiał wrócić... Niepewnie ruszyłem przez żółtą równinę. Parszywy zając! Nie blefował, ale zrobił coś o wiele gorszego niż ucieczka! - denerwowałem się, a w około mnie pojawiły się płomienie, które natychmiast zaczęły rozszerzać się. Warknąłem i zmusiłem się do ugaszenia ognia. Nie mogłem pozwolić żeby to, mimo wszystko pięknie miejsce, spłonęło. Ogień nie dał się jednak zgasić. Nie słuchał mnie tak jak zwykle. Linia płomieni zaczęła oddalać się ode mnie tworząc coś w stylu znaku za którym mam podążać, żeby się stąd wydostać. Pobiegłem we wskazanym przez żywioł kierunku. Ogień zatrzymał się przed małym jeziorkiem, a ja zrozumiałem, że żeby dostać się z powrotem do watahy muszę tam wskoczyć... Wziąłem głęboki oddech i skoczyłem w objęcia śmierci. Dobra nie do końca. Znów poczułem się jakbym zemdlał, a potem znalazłem się w rzece u stup wodospadu w Watasze Wspomnień. Szybko wybiegłem z wody i otrzepałem się z obrzydzeniem. 
- Nienawidzę wody - warknąłem po czym ruszyłem wreszcie coś upolować. Byłem naprawdę głodny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz